Mieliśmy tu jeszcze całkiem niedawno takiego starszego kundla.

Mieliśmy tu jeszcze całkiem niedawno takiego starszego kundla. Naładowane energią brzydactwo. Nie chodził, ale skakał! Nasi bezogoniaści nazywali go Alfie, ale my wołaliśmy na niego Hyc-skok! I ten właśnie Alfie Hyc-skok miał jeszcze jedną ciekawą cechę – doskonale opowiadał. Jak zaczynał gadać, to całe schronisko milkło i tylko te psy z ostatnich kojców wyły, żeby szczekał głośniej. Oj, nasłuchaliśmy się, póki nie adoptowali go jacyś bezogoniaści.

Alfie wiedział, że piszę tego bloga. Nawet przeczytałam mu parę wpisów, bo prosił. Ze trzy chyba… Więcej nie, bo niby słuchał, ale kręcił nosem. I powiedział  mi: „Wiesz, Majka, jak już o czymś opowiadasz, to powinno być tak: najpierw jakieś trzęsienie budy, a potem napięcie musi rosnąć, łapiesz?” Niby łapałam, ale… czy ja wiem? U nas budy rzadko kiedy się trzęsą. Bo nie dość, że nowe, to ciężkie i stabilne. Więc łatwo mu gadać.  Teraz na przykład dostaliśmy jedną taką. Stoi u szczeniaków na wybiegu. Wygląda jak willa bezogoniastych, ze spadzistym dachem, ściany otynkowane, kafelki w wejściu…

Niechby spróbował potrząsnąć taką, mądry jeden!

Chociaż z drugiej strony… No dobra, spróbuję tak, jak mi radził.

Jakoś tak przed samym południem do biura wszedł młody bezogoniasty, jeden z tych, co to nie lubi, jak mu się włazi w drogę. I mówi, że ktoś mu przywiązał psa do płotu. No to go tu przyprowadził – zabierajcie go sobie! Podczas gdy gadał, a nasi spisywali jego dane, coś się stało. Wszystkie psy rozszczekały się tak, że aż się budy trzęsły. I biuro też. Wyskoczyliśmy na zewnątrz. Okazało się, że bezogoniasty zostawił psa przed biurem. Nawet go nie przywiązał. A to był dorodny, silny wilczur. W kolczatce. Stał chwilę zdezorientowany, jak każdy pies, który tu trafi. A w tym czasie wolontariuszki wyprowadziły na spacer trzy psiaki z wiaty. No to wilczur do nich. Kundelki się rozszczekały, on też. Inne psy się dołączyły – koniec świata!

Młody bezogoniasty, jak to zobaczył, to zwiał. A nasi skoczyli łapać tego nowego. Ale złap tu psa, który stracił głowę…. W końcu jednak dali sobie radę. I wróciliśmy do biura.

A wcześniej, bladym świtem, kiedy nasi bezogoniaści jeszcze nie przyszli do pracy, stróż odebrał telefon, żeby z pewnego domu zabrać dzikiego i agresywnego kota. Nasi notatkę stróża przeczytali, pokiwali głowami, no dobra, oporządzi się wiaty i ktoś pojedzie popatrzeć na tego dzikiego lwa. Tymczasem, gdy po zamieszaniu z wilczurem wróciliśmy do biura – telefon. Nasza główna bezogoniasta odebrała, a wtedy ze słuchawki rozległ się taki wrzask, że napięcie od razu urosło, a mi skoczyło ciśnienie. „Gdzie wy jesteście dzwoniłam rano a was nie ma co wy sobie myślicie zabierzcie mi zaraz tę cholerę z klatki zanim ucieknie dzikus jeden brudny zawszony pewnie chory jakąś wściekliznę rozniesie a ta idiotka spod trójki jeszcze mu  na wycieraczce legowisko zrobiła i karmi zarazę a do was to można dzwonić do usr… śmierci ale ja z tym zrobię porządek nie myślcie sobie…!!!”

No i jeden z naszych bezogoniastych pojechał i przywiózł sierściucha. Fakt, niezbyt czysty był, ale spokojny, łagodny i ufny. Nawet mnie się nie zląkł, choć widział mnie pierwszy raz na oczy… Agresywny? To raczej ta bezogoniasta była agresywna. Nasz bezogoniasty opowiadał, że jazgotała tak, że postanowił zabrać kota, choć nie powinien – nie bierze się do schroniska dzikich sierściuchów, które są zdrowe i dają sobie radę. I mają w dodatku opiekę, a tam jakaś litościwa dusza rzeczywiście wymościła kotu posłanie na wycieraczce i postawiła miskę z jedzeniem i piciem. Tylko że sąsiadce się nie spodobało… Nasz bezogoniasty nawet nie próbował jej niczego tłumaczyć. I wolał nie ryzykować zdrowiem miauczura. Lepiej go zabrać, niż czekać, aż ktoś mu coś zrobi…

A pod wieczór napięcie jeszcze urosło, bo przywieziono nowe psy. Od razu sześć! Z miasta nieopodal. Wsadzono je do niewielkiego samochodu, przywiązano do klatki. Jeden z nich o mało co się nie udusił w drodze, bo łańcuch zaplątał mu się wokół szyi. Cud, że przeżył… napiszę o nich później, jak już je trochę poznam.

No a potem jeden z naszych bezogoniastych zaczął coś grzebać w kontaktach, bo któryś się zepsuł. I nagle napięcie spadło, i zgasło światło w schronisku, a mi cały wpis diabli wzięli. I musiałam potem pisać jeszcze raz…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *