Zapowiadało się na tragedię

Zapowiadało się na tragedię. Bezogoniasta z córką przyprowadziły do schroniska psa. Pogryzł młodsze dziecko. Mąż bezogoniastej wściekł i się i zagroził, że zabije kundla, więc szybko przyszły z nim tutaj. One płaczą, Leon, ten pies, przerażony… Czarny, nie za duży, czterolatek… Od szczeniaka mieszkał z tymi bezogoniastymi. No a teraz taka historia! Rozpacz… Pies został, a bezogoniaste uciekły. Z tego wszystkiego nawet nie podpisały odpowiednich papierów…

Nasi bezogoniaści odczekali trochę i na drugi dzień zadzwonili do tamtej bezogoniastej: pies zostaje, ale trzeba podpisać akt zrzeczenia się zwierzęcia, no i do czasu znalezienia mu nowego domu – płacić za jego pobyt w schronisku. Bezogoniasta zgodziła się natychmiast. I nazajutrz przyszła dopełnić formalności. Wtedy nasza bezogoniasta spróbowała jej wyperswadować pomysł zostawiania Leona w schronisku. Tłumaczyła, że powinni dać psu szansę. Tamta bezogoniasta też tak uważała, no ale mąż… Wahała się. W końcu obiecała, że zacznie go urabiać, jak się już uspokoi. I poszła.

Minęło kilka dni. W międzyczasie córki bezogoniastej dzwoniły, mailowały, pytały, czy mogą odwiedzać Leona. Nasi odmawiali. Skoro pies ma zostać w schronisku, to lepiej, żeby jak najszybciej odzwyczaił się od ich widoku. Już spotkała go krzywda, nie należy jej powiększać…

I znów przeszło trochę czasu. Mąż bezogoniastej uspokoił się, pomyślał, zrozumiał. Z pomocą naszych skontaktował się z treserką, która będzie z nimi pracować. Bo, jak się okazało, każdy w domu robił z Leonem, co chciał i jak chciał. A pies w końcu nie wiedział, jak ma reagować. No i stało się nieszczęście. Młodsza córka bezogoniastych spróbowała wziąć go na ręce. Przemocą, chociaż wiedziała, że Leon tego nie lubi. Poszarpali się trochę i Leon ugryzł. Nie za mocno, ale jednak…

Teraz ma być już inaczej. Leon wrócił do swojego domu i skończyło się dobrze. I mamy nadzieję, że dalej tak będzie.

I tak jest zazwyczaj. Psy gryzą, ale prawie nigdy wina nie leży po ich stronie. Jeśli zwierzak nie jest tresowany tak, by gryźć, to nie robi tego, chyba że jest chory, albo bezogoniaści go sprowokują: przestraszą, osaczą, zdenerwują, sami zaatakują. To oni zwykle są winni, ale konsekwencje ponosi prawie zawsze pies…

Mieszka tu z nami Ben. Pisałam już o nim przy innej okazji. Taki niewyrośnięty owczarek niemiecki pomieszany z czymś tam. Ładny, brązowy podpalany. Miły zwierz.

Mieszkał w niewielkim miasteczku, a jego bezogoniaści pili za dużo tego, od czego dostaje się krowich oczu. Pewnego razu mieli gości i pili to coś. Jedna bezogoniasta zaczęła się z psem drażnić. No to ugryzł. Wtedy inny bezogoniasty próbował go ukarać – i też posmakował psich zębów…. Ostatecznie Ben trafił do schroniska. Tu okazało się, że ma w ciele sporo śrucin – ktoś sobie z niego tarczę zrobił. Stare to były rany, ale zawsze… Teraz siedzi w schronisku i chyba już nawet nie myśli o lepszym życiu.

Albo Arctic, wieloletni mieszkaniec schroniska. Przesiedział w nim większość swego ośmioletniego życia. Też już o nim pisałam. Owczarek podhalański po ojcu. Matka była innej rasy. Miał złą sławę – ponoć gryzł. Po sześciu latach pobytu w schronisku poszedł do adopcji. Wyglądało na to, że będzie dobrze. Trafił na wieś, miał własną budę, potężny teren, na którym  mógł się czuć u siebie. Żyć nie umierać. Do czasu.

Do tego gospodarstwa zawiózł go jeden z naszych bezogoniastych. Gdy wysadził go już z samochodu, szarpnął go niespodziewanie z tyłu. Arctic się przestraszył i odruchowo ugryzł. Drasnął właściwie. Nowe miejsce, nowi bezogoniaści – po sześciu latach przebywania w kojcu – pogubił się. Właścicielka gospodarstwa zrozumiała sytuację. Obiecała uważać, obchodzić się z psem ostrożnie – niech się powoli przyzwyczaja do całkiem nowego życia…

Po miesiącu był z powrotem w schronisku. Ugryzł swoją bezogoniastą. Podobno tak, ni z tego, ni z owego! Guzik! Nie ma ni z tego ni z owego! Coś się musiało stać… Może bez złej woli, może przypadkiem, ale jednak!

I znowu parę miesięcy przesiedział w schronisku. Wiek robił swoje: zaczął coraz słabiej słyszeć, rzuciło mu się na stawy… W końcu nasza główna bezogoniasta zabrała go do swego domu. Dostał budę w dużej wiacie na ogrodzie. Codziennie był wypuszczany na podwórze, gdzie bawił się z suczką, która mieszkała tam już od dawna. Dogadał się z nią, podobnie jak z sześcioma domowymi sierściuchami. Z domowymi bezogoniastymi też. Przesiadywali u niego w wiacie, bawili się na podwórzu, codziennie dwa razy wyprowadzali na spacery.

Aż kiedyś, może po dwóch tygodniach, na podwórze wszedł bez zapowiedzenia sąsiad. Też pił to, od czego się ma krowie oczy… I coś próbował Arcticowi tłumaczyć. Kiepsko mu to szło, więc zaczął uciekać. A Arctic troszeczkę go zatrzymał za spodnie i nie tylko – no bo co obcy robi na jego terenie?! Swoich – zwierząt i ludzi – nie tykał. Przeciwnie, po miesiącu wiadomo było, że w ogień za nimi wskoczy. No i przestał mieszkać w kojcu. Jako pełnoprawny domownik przeprowadził się do domu: ma swój pokój (sam sobie wybrał), swoje legowisko (udostępnia innym zwierzakom bez problemów), miskę (też udostępnia, korzystając w zamian z ich misek). Wie, że po parterze może poruszać się swobodnie – piętro to teren bezogoniastych, więc nawet nie próbuje tam wchodzić. Wszyscy bezogoniaści, którzy przychodzą w odwiedziny, są mu przedstawiani. Obwąchuje, akceptuje bez szczekania, daje się głaskać…

Minął rok. Nie ten pies. Dalej wygląda groźnie, ale właściwie stał się dobrodusznym misiem!

 

Nie ma złych psów! Są tylko złe sposoby postępowania z nimi!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *