Z tym internetem to ja mam ostatnio na pieńku.

Z tym internetem to ja mam ostatnio na pieńku. Nigdy, co prawda, nie miałam z nim bliższej styczności, bo ciągle nie za bardzo wiem, co to jest. Obwąchać się toto nie da, ogonem nie zamacha, nawet jednym szczekiem się nie odezwie. Niby jest, ale tylko w tym komputerze siedzi, jak pies w budzie. Ale pies czasem wyjdzie, a on nie…

Owszem, prowadzę tego swojego bloga w Internecie, ale to jest tak, że ja tylko piszę, a w sieci umieszcza posty ktoś inny, bo ja nie mam do tego łba… I jak naszą stronę schroniskową któryś bezogoniasty otworzy, to sobie zerkam czasem. A poza tym to już niewiele, albo nawet nic…

Bo ja tam jestem suczka starej daty. Pogadać, poplotkować, czasem – czemu nie – jakąś gazetę wziąć do pyska, zapoznać się, jakie to nowiny na świecie i jak smakują…

I właśnie w jednej takiej gazecie wyczytałam, że w Internecie pojawiły się gry komputerowe – dla kotów! Może sobie teraz sierściuch siedzieć i grać, kiedy się nudzi! On siedzi, gapi się, a na ekranie skaczą przed nim różne takie ciekawe! I czas leci, od żarcia do żarcia! A dla psów nikt jeszcze czegoś takiego nie wymyślił! A nam przecież też czas się dłuży. Ale nie! W Internecie preferuje się mlekopije! Kocizm jakiś zapanował, ot, co!…

Bo to jeszcze nie wszystko! Wyobraźcie sobie, bezogoniaści w Google X – cokolwiek to znaczy – zbudowali sieć z 16 tysięcy procesorów i nakarmili ją dziesięcioma milionami filmików z jutuba! (Oj, to się chyba pisze jakoś inaczej…). Żeby się ta sieć nauczyła jak najwięcej o świecie! A potem pokazali tej sieci paru prezydentów: Znasz ich?… A sieć: Nie…

No to pokazali jej koguta: A tego znasz?… A sieć: Nie!… Psa pokazali: A tego?… Sieć: Nie!…

Aż za którymś razem pokazali jej kota. I sieć od razu wrzasnęła: Znam go! Znam go! Wiem, co to jest!…

Wyobrażacie sobie? Prezydentów nie poznaje, o psach nie ma pojęcia, za to koteczka rozpozna z miejsca! Nie, to dyskryminacja! Albo jakaś zmowa kociolubów!… Bo w samej tylko tej jakiejś tam Ameryce, do której nasi bezogoniaści tęsknią bardziej niż do gonów godowych, tamci bezogoniaści trzymają w domach 86 000 000 kotów! I wcale mi się zera nie pomyliły! Dacie wiarę??[1]        

jak już coś o psach się znajdzie w tym Internecie, to jakieś głupoty typu:  w Pembroke, Ontario (Kanada), bezogoniasty pogryzł pitbula! Na szczęście ten ostatni był w pełni sprawny fizycznie, więc bronił się dzielnie i został jedynie lekko pokąsany![2]

A jak tego, co na papierze napisane, nie trawicie, to sobie poszukajcie sami w tym Internecie.

Ale co w Internecie, to w Internecie, a co w życiu, to w życiu – w nim bywa o wiele ciekawiej! W same Święta to było. Udało mi się załapać na interwencję w podmiejskiej dzielnicy. Tam jest takie miejsce, do których bezogoniaści zajeżdżają zjeść coś, wypić, przespać się, a niekiedy tylko pomarcować… I tam są dwa psy. Jeden zresztą wzięty od nas, ze schroniska. Siedziały przy budach, na łańcuchach, ale nasi bezogoniaści narobili huku i pan tych psów zbudował im wiatę, nie powiem, całkiem porządną. Tylko że ta nasza łachudra (imienia nie zdradzę, bo mimo wszystko lubię psa) nie mogła spokojnie w niej wysiedzieć. Razem z towarzyszką zrobili sobie podkop i w nogi. Szybko złapano uciekinierów i przez jakiś czas był spokój, ale po paru tygodniach znów to samo: podkop i chodu! Jacyś inni bezogoniaści przejeżdżali niedaleko, patrzą, a tu na skraju lasu leży martwa sarna, a obok niej kręcą się dwa psy. Zaraz zadzwonili do schroniska, opisali zwierzęta i nasi już wiedzieli, z kim mają do czynienia. Wskoczyli w samochód, ja z nimi (aż dziw, że nie wygonili!) i pojechaliśmy…

Kłopotów nie było. Psiaki trafiły do właściciela (który w tym czasie jeździł po okolicy i szukał zbiegów), a my z powrotem do schroniska.

Ledwo wysiedliśmy, a tu zajeżdża kolejny samochód, wysiadają z niego bezogoniaści i idą do biura. Ja za nimi. Okazało się, że dzień wcześniej, wieczorem, jadąc do rodziny, znaleźli na drodze psa. Omal im się pod samochód nie władował, a potem stanął na poboczu i nie wiedział, co z sobą zrobić. No to go zabrali. Zaraz zresztą zorientowali się, że zwierzak nie widzi, że ma bielmo na ślepiach.

Nie wiedzieli, co zrobić, by byli z bardzo daleka, zadzwonili więc na miejscową policję, a ta podała im kontakt do schroniska. Ale było już bardzo późno, więc zabrali psiaka z sobą, do tej rodziny, przenocowali go w przedpokoju, rano wyprowadzili na spacer, nakarmili porządnie, zadzwonili do nas i poinformowali, kiedy przyjadą.

No i przyjechali, akurat wtedy, gdy wróciliśmy z interwencji. Wyprowadzili psa z samochodu, nasi wzięli go i zaprowadzili na kwarantannę. No i Lesio zamieszkał w schronisku.

Tamci bezogoniaści bardzo się przejęli jego losem. Zaraz zostawili całkiem niezłą kwotę tego, co nie śmierdzi, na badania wzroku Lesia. I obiecali, ze będą się o niego dowiadywać. Powiedzieli, że chętnie wzięliby go z sobą do domu, ale mają już w nim koty, które psów nie darzą sympatią. Rasowe jakieś zarozumialce!… No cóż, nie każdy pies kocha sierściuchy, to może być i na odwrót, nie? I odjechali. W porządku bezogoniaści.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *