OT, SZCZENATERIA

Zadzwoniła do schroniska pewna bezogoniasta z pytaniem, czy nie ma u nas przypadkiem jej szczeniaka. I opisała go. Ano, był taki. Powiedziała, że zaraz po niego przyjedzie. Gdy się zjawiła, obejrzała malca i potwierdziła, że to ten. A potem opowiedziała historię.

Ma dorosłą suczkę, która się oszczeniła. Dla psiaków szukała więc domów i znalazła. Tego akurat, rudego malca, wzięli bezogoniaści z odległego miasta i pojechali.

Tak się złożyło, że parę dni później bezogoniasta, która oddała szczeniaczka, zmieniała telefon i parę dni nie używała go. Kupiła w końcu nowy aparat, przełożyła kartę i odczytała sms-y. A jeden z nich to była wiadomość od tych bezogoniastych, co wzięli rudzielca. Mniej więcej taka: Jak się pani nie odezwie, to mu oddajemy psa do schroniska.  Zadzwoniła do nich zaraz, ale nie mogła się do dzwonić, więc zatelefonowała do nas.

Piesek, jako się rzekło był. Przyniesiony przez bezogoniastych, którzy powiedzieli, że go znaleźli. Wypełniono więc protokół dotyczący znalezienia psa z podaniem personaliów i numeru telefonu znalazców, i szczeniak został w schronisku. A bezogoniaści odjechali. Ich numer telefonu, który zostawili w schronisku i numer, który podali bezogoniastej, gdy brali od niej szczeniaka był, oczywiście, ten sam.

Rudzielec wrócił do swojego pierwszego domu, do swojej psiej mamy. A nasi bezogoniaści wytoczą tym „znalazcom” sprawę za to, że własnego psa oddali do schroniska kłamiąc (i to na piśmie!), że go znaleźli.

I płacz, i śmiech!

A był jeszcze inny szczeniak-samiczka. Parę tygodni wcześniej trafiła do schroniska i posiedziała, oczywiście, dłużej. Ale nie za długo. Przez krótki czas pewna młodziutka bezogoniasta pomagała trochę w schronisku, upatrzyła sobie Tulejkę, bo tak ma na imię suczka i któregoś dnia przyjechała z matką, żeby sunię adoptować. I ślicznie! Tulejka pojechała z nimi do innego miasta.

Wrócili po miesiącu może wraz ze szczeniakiem oczywiście. Co się stało?!… Ano, do domku bezogoniastych wprowadziła się babcia. Zachorowała i się wprowadziła. I ta babcia nie toleruje psów.

No to ci dopiero babcia!

Bezogoniaste siedzą w biurze i pochlipują, Tulejka nie wie, o co chodzi, nasi bezogoniaści też niezbyt. Pytają: czy nie da się tak zrobić, żeby babcia w jednym pokoju, a suczka w drugim? I na podwórzu? No, żeby nie wpadała babci w nietolerancyjne oko?… Ano, nie da się żadnym sposobem… (Cóż, są babcie, co i przez ścianę poczują psa i to im źle robi na zdrowie i w zły nastrój wprawia. Zaraz wyobraziliśmy sobie taką babcię z długimi zębiskami, zamiennie z długim nożem kuchennym i w efekcie z dłuuuga karą za grzech nietolerancji… Ale może niesłusznie sobie wyobraziliśmy?… Bo może babcia uwielbia za to kanarki i żółwie błotne? Przecież nie każdy musi tolerować psy…). Tak czy inaczej bezogoniaste bez dyskusji zapłaciły karę za zwrócenie suczki i odjechały a Tulejka została w schronisku…

I jeszcze jedna historia. Nie szczenięca. Smutniejsza. Zaczęła się jeszcze wtedy, gdy byłam po tej stronie Mostu, po której psy mają ciała. A skończyła się całkiem niedawno…

Czas jakiś temu pewien bezogoniasty adoptował Kręciołka. Od razu powiedział, że  choruje na nerwy, leczy się, ale popada w głębokie depresje; jest samotny, siedzi w czterech ścianach i nie ma nawet ochoty, by wyjść. Po rozmowie z lekarzem doszli do wniosku, że mógłby wziąć sobie czworonożnego przyjaciela. Musiałby wtedy wychodzić z nim na spacer, w ogóle – miałby kogoś bliskiego. W razie natomiast, gdyby było z nim gorzej, to ma rodziców, którzy pomogą i zaopiekują się psem…

Bezogoniasty na wszystkich wywarł dobre wrażenie: miły, ciepły, choć nieco

smutny… Ale czy można powierzyć mu psa? Zdecydowali, że tak. Pies znajdzie dom i kogoś, kto się nim zaopiekuje, a bezogoniasty zyska przyjaciela…

Żywy, ekspansywny młodzik chyba się jednak dla niego nie nadawał. Postanowiono, że bezogoniasty adoptuje starszego, spokojnego Kręciołka. Obaj zresztą polubili się natychmiast.

Szło dobrze jakiś czas. Ale po kilku miesiącach pojawili się z powrotem. Bezogoniasty chciał oddać psa: jechał z nim autobusem i zapłacił karę… Nie wiedział, że musi kupić bilet dla zwierzaka. I w ogóle pogorszyło mu się finansowo. I psu się pogorszyło, nie ma należytej opieki i jedzenia… Patrzyliśmy na Kręciołka. Wyglądał dobrze. Żeby każdy pies wzięty ze schroniska tak wyglądał! Nasi powiedzieli to bezogoniastemu. Zdziwił się ale i ucieszył bardzo. Nasi dodali, że w razie kłopotów finansowych zawsze pomogą dając karmę. To go całkiem uspokoiło. I o oddaniu psa nie było już mowy. Poszli do domu.

A potem znów się coś wydarzyło… W schronisku zjawiła się matka tego bezogoniastego. Z histerycznym lamentem, z awanturą prawie. Że ona stara i bez sił, więc nie będzie chodzić do psa i opiekować się nim. A syn sobie nie radzi. I w ogóle do szpitala idzie. I zabrać psa do schroniska…

Nasi rozejrzeli się szybko w sytuacji. Szpital okazał się ośrodkiem opieki dziennej, czy jakoś tak. Bezogoniasty musiał tam chodzić codziennie na osiem godzin. Potem wracał do domu. Lekarska z tego ośrodka stwierdziła jednak, że jej pacjent nie może dalej sprawować opieki nad psem…

On sam się już nie odezwał…

Otoczenie zdecydowało za niego. Tak nam się tu przynajmniej wszystkim wydaje. Ale może niesłusznie…

Nasi pojechali i zabrali Kręciołka. Jego bezogoniastego przyjaciela nie było. Była tylko matka, która wydała psa.

I Kręciołek siedzi teraz w kojcu, w którym jeszcze niedawno mieszkał Kumar. Ten miał szczęście, no więc może trochę tego szczęścia zostawił w swoim kojcu i teraz Kręciołek je przejmie? Bo póki co – siedzi w budzie i nosa nie wychyla. Na psie szczekania nie reaguje, do wyciągniętej ręki bezogoniastego nie podchodzi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *