NIECHBY SIĘ WRESZCIE GDZIEŚ ZADOMOWIŁA!

A w schronisku kolejne szkolenie dla pracowników i wolontariuszy. Bezogoniaści nazywają je szkoleniem na posłuszeństwo – że niby psy mają być po nim posłuszne!…

No więc różne takie siad, waruj, przyjdź na zawołanie, spaceruj na luźnej smyczy przy nodze… Niektórym bezogoniastym się przyda.

Zerkałam od czasu do czasu z braku czegoś lepszego do roboty, ale raczej siedziałam z Tysonem w jego kojcu. On nie ćwiczył, bo od dawna to wszystko umie. A ćwiczyć bezogoniastych już mu się nie chce.

Potem się rozpadało. Bezogoniaści i psy mokli, ale pracowali. Aż wreszcie deszcz przeszedł w ulewę i wszyscy zwiali pod dach, do wiat. O ile wcześniej psy czasem robiły jedno, a bezogoniaści drugie, o tyle teraz, przyznać trzeba – wiali zgodnie.

Wróciłam do Tysona, który w międzyczasie przygotował nasz warsztat pracy i wzięliśmy się do roboty.

Przed drogą suczka poszła jeszcze na spacerek, żeby się załatwić, bo czekała ją długa jazda samochodem do odległej wsi. A potem szybko się pożegnała ze schroniskiem i w drogę. W czasie podróży położyła się bezogoniastemu na kolanach i leżała praktycznie bez ruchu. A na miejscu czekała już na nią nowa bezogoniasta z córeczką, małym włochatym psiakiem i sierściuchem. Pierwsze kontakty nie były najserdeczniejsze. Ale powoli, powoli… Oswajali się z sobą. Suczka penetrowała nowe mieszkanie, nowe legowisko, tarmosiła trochę stare zabawki, które zabrała ze schroniska, zerkała na kota, który zaczaił się na szafce i kombinował, czy ta nowa będzie groźna… Ale cały czas zerkała na naszych bezogoniastych i gdy ci w końcu wymknęli się cichaczem, przywarowała pod drzwiami i czekała, aż wrócą….

Nie wrócili. Trudno. Przykleiła się więc do nowej pani i nie odstępowała jej na krok.

Tak Kropeczka trafiła do kolejnego domu. Tym razem chyba na dobre, bo już czas najwyższy, żeby się gdzieś zadomowiła!

Teraz jest jej tak:

A w międzyczasie Hanka wymęczyła swoją autobiografię. Co by nie szczekać, Miśkowi szybciej poszło. No, ale Hanka to specyficzny pies. Odkąd jej były bezogoniasty porzucił ją i bestialsko przywiązał do słupka tuż przy torach kolejowych, coś się z nią porobiło… Ale co się dziwić. Siedziała tam całe godziny, a pociągi co rusz mijały ją dosłownie o centymetry. Cud, że nie zwariowała ze strachu… W schronisku adoptowała się z trudem. Dopiero gdy zaprzyjaźniła się z Innukiem, odtajała nieco. Ale potrwa jeszcze, zanim całkiem wróci do normy i zaufa bezogoniastym…

Streściłam wam tu początek jej życiorysu, więc opuszczam połowę jej dzieła i przytaczam to, co dotyczy chwili obecnej:

„…a do bezogoniastych wolę się zbytnio nie zbliżać. Wszyscy mi tu szczekają, że nasi bezogoniaści są dobrzy i krzywdy mi nie zrobią, ale czy to można wiedzieć na pewno? Siedzę sobie w małej wiacie, w kojcu obok Innuka, wokół mieszkają inne husky i tak jest mi całkiem dobrze. Wypuszczają nas wszystkie razem na wybieg i wtedy ganiam z nimi, z Aresem, Karmą, Rondą, Zorro… I z Innukiem, oczywiście.

Na spacery mniej lubię chodzić, bo tam nie ma moich znajomych psów, tylko bezogoniasty jakiś, który ze mną idzie. Z budy, co prawda, trzeba mnie wciąż jeszcze wyciągać. Bezogoniaści ściągają z niej dach, wpinają mi smycz, ciągną lekko, no i wtedy wychodzę. Ale jak już idę, no to idę, kłopotów mnie sprawiam…

I co tu dużo gadać, rozszczekałam się wreszcie. Jak jestem z innymi psami, szczekam tak jak one. Ale jak bezogoniaści przychodzą, milknę i chowam się w budzie.

I co jeszcze? Bezogoniaści czasem wołają na mnie „baba z brodą”, bo rzeczywiście, broda rośnie mi coraz dłuższa. Ale co się dziwić? Jestem kundlem, lecz wśród moich przodków był również brodacz monachijski…”

Ślicznie suczka napisała. A ja ślicznie poprawiłam. Wiecie, co znaczy słowo „bzegonociaśni”? Albo „psacery”?… Też się musiałam chwilę zastanowić!

Jogi poszedł czas jakiś temu ze schroniska do nowego domu. Pod miastem. I hmm… uciekał. A może po prostu włóczył się po ulicach, bo wypuszczano go bez opieki. Pańcia odbierała go ze schroniska i za jakiś czas sytuacja się powtarzała. Niedawno przywieziono go do nas ponownie. Ale tym razem nikt się nie kwapił, żeby go odebrać.

No to poszedł do nowego domu. I koniec. I kropka.

A właśnie! Tak sobie jeszcze pomyślałam o Kropeczce. W sadełku jej urok, ale gdyby trochę zjechała w kierunku przecinka nie byłoby chyba źle. Może więc warto dawać jej w formie przysmaków takie ciasteczka… Innym tłuściochom zresztą też!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *