Niech to obroża ściśnie! Zaspałam! Niedziela to była a mi się śniły peeełneee miseeczki… No i zaspałam, psia kostka! Wyszłam się rozejrzeć a na placu jakiś namiot mi rozstawili! Zatkało mnie, bo jak to, JA nic nie wiem a namiot sobie tak stoi jak gdyby nigdy nic! I już się zaczęłam rozpędzać sprawdzać co to takiego, kiedy ciemno się zrobiło i jakieś tupanie za sobą usłyszałam… Ledwo zdążyłam nos skierować w stronę ogona a kilkanaście nóg mnie wyprzedziło! Mniejsze, większe, grube, chude… ale wszystkie ludzkie! Ledwo przeżyłam, nie zdążyłam nawet krzyknąć! Wszyscy popędzili do tego namiotu o którym nic nie wiedziałam, ale oni najwyraźniej wiedzieli! Nie minęło chwil kilka a zaczęły fruwać jeszcze smycze i zaraz zaczęły psy wymaszerowywać z wiat, faaaalaaaa… i wszyscy naaa mnieee….
Nie żebym tchórz była jakiś! Wcale nie uciekłam ile sił w łapkach, ja tylko niezwłocznie musiałam się dowiedzieć o co chodzi! no…
Dowiedziałam się – mieliśmy Dzień Otwarty! Głupie, przecież codziennie otwarte jest… ale może ludzie nie wiedzą i tak specjalnie wszędzie ogłoszone było, żeby przyjść i wyprowadzić czworonoga do lasu, taka akcja. No i przyszło duuuuużooo luuudzi! Wolontariusze im dobierali czworonogi i wszyscy wychodzili do lasu i potem wracali i potem brali kolejne psiaki i szli na spacer i kolejne… Niektórzy mieli siły na jeden spacer a niektórzy na kilka. Najważniejsze, żeee… UWAAAGAAA…. WSZYSTKIE psy wyszły na spacer!
Mało tego, że na spacer, ale niektóre się przebiegły! Jaa to na krótkie dystanse się nadaję… ale Saba, która kiedyś uczyła psy liczyć na własnych żebrach, przebiegła 16 kilometrów!
Oby tak częściej ludzie nie chcieli spacerować bez czworonoga! Bo u nas po lesie to sporo ludzi chodzi, ale może nie wiedzą, że wystarczy zajrzeć i wybrać sobie kompana na taką wędrówkę. Bo to można samotnie i można z rodziną i do każdego wyjścia pasuje czworonóg!
Nasi Wolontariusze też najczęściej przychodzą samotnie (znaczy do lasu to już z psem idą!), ale mamy też rodzinnych! To cuuudna histooria…
Ona chciała zostać Wolontariuszką, namawiała Jego i namawiała i w końcu przyszli oboje, przeszli szkolenie… On pokochał jeszcze wolontariat, Ona przez to bardziej pokochała Jego… Przyjeżdżają z Córką i dzielą się sprawiedliwie – jeden spacer – On z psem a Ona z Córką a następny – Ona z psem a On z Córką, sielanka! W dodatku potrafią dogadać się z psami i wiedzą na który spacer mogą iść wszyscy razem, wtedy czworonogi mogą poznać takiego małego człowieka, który ma mniejsze kończyny do głaskania, ale równie przyjemnie się z nim chodzi po lesie!
Magus był na spacerze z tą Rodzinką, zgadaliśmy się. Zdziwiony był na początku – takie małe coś, z dziwnymi antenkami po bokach głowy, kolorowe takie… ale potem się okazało, że tak przyjemnie głaszcze i czesze, że szkoda, że nie umówili się na za tydzień…
No i rozmawiamy tak sobie z Magusem kulturalnie aż tu NAGLE i bezczelnie jakiś pies się drze! Odwracam się a tu Kremuś wraca właśnie tymi Wolontariuszami i szczeka na całe schronisko! Że w życiu nie był na „zajefajniejszym” spacerze! Że „przecodziennie by mógł tak spacerowywać!”. Kremuś się wysławiać nie potrafi, ale on skupia się bardziej na własnym wyglądzie niż żeby się dokształcić jakoś! Nie chciałam się tak drzeć przy ludziach, więc potem do niego poszłam, żeby mu wyszczekać to i owo o kulturze… a on mi tylko pokazał zdjęcie, które miał przybite w budzie i pazurem wyryte na około serce…