„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej?”

Tak, wiem, łaaaaał, mądre to! Niestety muszę Was rozczarować, to nie ja powiedziałem pierwszy… Taki dwunożny, co się Lem nazywa to przede mną powiedział. Trudno. Może i ja coś wymyślę kiedyś… Nie ja to też wyszukałem i gdyby nie ta dwunożna laska, to bym nie miał tytułu. Nie miałbym pomysłu na post. Nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło… I nasi by się nie zryczeli nie raz po same skarpetki… …ja tylko trochę tam siorbłem, nieprzesadnie, tyle co tam do łokci doleciało… Przecież mnie nie wypada!

Na początku był chaos… to też już ktoś powiedział kiedyś… Już nie będę mazać, niech będzie, bo pasuje. Bo pojawił się chaos w życiu pewnej szaro-burej psiolaski… Drogi do domu znaleźć nie mogła? Pomyliły jej się tropy? A może ją zgubili na wiosnę, bo zaraz ciepło i wyjechać z psem się niby nie da? Nie wiadomo. Wiadomo, że jak się już tak pobłąkała po ulicach, to ktoś zadzwonił do naszych i trzeba było pojechać… I tak pewnego dnia, jakiś rok temu, w schronisku zamieszkała Lechia.

Całkiem całkiem psiolaska. Całkiem spora i całkiem… przerażona… Ledwo jej zdjęcia zrobili i to by było na tyle, jeśli chodzi o pokazywanie się… Jakby mogła, to by się wtopiła w deski, zmieniła w słomkę słomy, rozpłyneła w misce wody, byle jej nikt nie oglądał… Takie to było… Z psami jakoś gadała, ale jak tylko dwunożny na horyzoncie się pojawiał, to musiał się nieźle nastarać, żeby stwierdzić, czy w kojcu jeden pies mieszka czy dwa. Niby według karteluszek na kracie – dwa, ale jakby jeden, bo drugiego tylko na zdjęciu można obejrzeć. Takie to było…

Psiolontariusze jakoś wychodzili, chociaż łatwo nie było. Było kilku takich, co ich Lechia znała bardziej i nawet na własnych łapach wychodziła do lasu! Jak się jej udało nie wysmyknąć z szelek (choćby były jak najciaśniejsze!), to wracała nawet też sama ze znajomymi. Tak, była mistrzynią w rozszelkowywaniu się. Do schroniska wracała potem sama, jak się robiło cicho…

I tak żyła Lechia z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Minęła wiosna, lato, jesień, zima też, znów nastała wiosna, a Lechia ani ociupinę nie otworzyła się do dwunożnych. Tych kilku to taaak, ale wiecie, ile można wychodzić ciągle z tymi samymi? Jakoś się te psiury otwierają prędzej czy później, a tu nic.

…ale nie byłoby historii, jakby to był koniec, prawda…?

Pewnego dnia w drzwiach biura stanęła jedna dwunożna laska i powiedziała, że ona po Lechię. Ale jak?? Skąd???? Przecież to LECHIA! To się tak nie da! Ona nosa w budy nie wyściubi!

A ta dwunożna swoje, że ona bez niej nie wyjedzie, bo nie, bo ona jedyna, bo już jest JEJ i już serce całe lechiowe i koniec, i nie wyjedzie choćby miał świat się zawalić, ona nie wyjedzie! Wam piszę, sytuacja się zaczęła robić dość ciężkawa… Bo nasi w te, a ta dwunożna we wte. Bo nasi mówią, że Lechia niełatwa, nieufna, niechętna i w ogóle nie tak na JUŻ, a ta dwunożna, że ona się nie boi, że umie, że jej nie przeszkadza, że sobie poradzi, że tu i teraz ją zabiera, bo ona tam w tym kojcu taka biedna, a tu dom najlepszy czeka i nie wyjedzie bez niej… Wam pisze, tak było!

Ja nawet nie wiem, czy ta dwunożna zobaczyła tą swoją Lechię chociażby na sekundę, chociażby pół nosa tego dnia… Wiem za to, ile łez się wylało pod kojcem z bezsilności, miłości wielkiej, chociaż ze zdjęcia… Wiem, sam siorbałem trochę za rogiem…

Nasi nie chcieli źle, bo jakby się dało, to by sami psiolaskę do laski samochodu zapakowali z papierami wszelkimi i życzyli wszystkie najlepsiego! …tylko co było robić, jak ona taka… Jaka pewność, że w drodze nie zwieje? Że na miejscu też nie? Że z szelek nie wyjdzie i co to będzie, jak miejsca nie zna, ani dwunożnego żadnego? Nigdy nie wiadomo z takimi trzęsizadkami. Tym bardziej nie można tak na hura… …a bo to raz czy dwa nasi mieli do czynienia z kimś, kto tak obiecywał i potem tylko psia rozpacz albo krzywda…? (nie dalej jak przedwczoraj do domu poszła psiolaska, bo dwunożna taka świadoma, że psiak szczególny i co… i po kilku godzinach byli z powrotem, „bo jednak nie wiedziałam, że to tak będzie”….)

Przyznać muszę, że ta dwunożna laska z lechiowym sercem natchła nas nadzieją! …chociaż taką ostrożną, bo z taką reakcją na adopcję i na te wieści o koniecznym czekaniu to się dawno nie spotkali…

I tu muszę przyznać, że wdzięczny jestem przebardzo, że nie skończyło się to jakimiś pretensjami gdzieś publicznie tylko ta dwunożna rękawy zakasała i zaczęła działać! Nie było tak, że w takim razie to miłość przeszła i jak schronisko takie, to ona szuka innego! Nie, bo Lechia to już jej była…

Problem był właściwie jeden taki najpoważniejszy. Ci dwunożni to byli z daaaaaleeeekaaaaa….. Z takiego daleka, że aż jechać trzeba kilka godzin, więc to nie tak hop siup było z tym zapoznawaniem. Poza tym w domu był jeszcze jeden psiur i obowiązkowe było, że trzeba ich zapoznać. Niby Lechia lubi innych, niby tamten też, ale wiecie, a co będzie, jak akurat nawzajem będzie coś niehalo…?

Co by nie przedłużać, to już napiszę, że po tym dramatycznym dniu nastąpił szereg takich dni nadziejowych… I kiedy zaczęły się przyjazdy (mimo tyyyyyluuuuuu kilomeeetróóóów!) i rozmowy, to się nasi dowiedzieli, że ta dwunożna miała już psa, że kilka miesięcy temu niestety odleciał do krainy łąk zielonych i nietuczących kosteczek…. Jak już się ostrzą..otrzep…otrząsła, to zaczęła szukać kolejnego czterołapa do maszerowania przez życie razem. W pobliżu jakoś nie było żadnych, a jak były, to akurat nie do adopcji, to zaczęła szukać dalej. Dalej było nasze schronisko, a w nim z ekranu małymi ślipkami gapiła się właśnie Lechia…

„W filtrze na stronie wybrałam wielkość oraz płeć zwierzaka, odczekałam chwilę i w wyniku wyszukiwania zobaczyłam Lechię – już w tej chwili wiedziałam, że to będzie mój psiak. W opisie mogłam przeczytać „…Gdy ktoś wejdzie do jej kojca, sunia wciska się jak najdalej w kąt, zwija się w kulkę i trzęsie ze strachu. Można ją pogłaskać, jednak widać, że dotyku również się boi…” Poczułam ogromną potrzebę pomocy temu zwierzakowi. W weekend pojechaliśmy z moim chłopakiem – Wojtkiem do Zielonej Góry. Pierwsze spotkanie z Leśką było takie, że nawet samodzielnie nie wyszła z budy, nie wzięła smakołyka, nie chciała się zbliżyć. W życiu jeszcze nie widziałam tak zalęknionego psa! Zawędrowałam do biura i powiedziałam, że chcę dziś zabrać Leśkę-przeież nie jestem laikiem-wychowałam się „na psach”, wiedziałam na co się piszę. Pragnęłam jak najszybciej dać jej ciepło, miłość, pokazać jak wygląda prawdziwy dom, drapanko, wylegiwanie się na kanapie i hasanie po lesie. W odwecie usłyszałam, że mogę dziś wyjść z każdym innym psem do domu, tylko nie z Lechią… Serce mnie zabolało, że będzie musiała jeszcze tam na mnie czekać-niewiadomo jak długo… Zaproponowano mi częste odwiedziny mojej wybranki – w celu jej oswojenia z moją osobą. Ale jak tu jeździć tyle setek kilometrów, takie oswajanie mogłoby trwać przecież miesiącami… Przyjechaliśmy jeszcze drugi raz, trzeci, a nawet czwarty – w dodatku na cały weekend. Za drugim razem mieliśmy spotkanie z behawiorystą. Próba wyjścia z Lechią na spacer zakończyła się fiaskiem. Sunia pokładała się na ziemi, usiłowała oswobodzić się z szelek, na widok zbliżającego się człowieka dostawała paraliżu. Po dłuższych wywiadach w schronisku, ustaliłam kto z wolontariuszy sprawuję opiekę nad czworonogiem.”

Tak! Nasi dali kontakt do takiej psiolontariuszki, co zna Lechię na tyle dobrze, na ile pozwoliła, a pozwoliła na więcej niż innym… Z nią była szansa!

„Kolejne wizyty odbyły się pod okiem cudownej kobiety, całkowicie oddanej zwierzakom. Agnieszka poświęciła nam wiele swojego wolnego czasu, a spotkania z sunią były już przyjaźniejsze. Oswajanie Leśki polegało na siedzeniu z nią w boksie kilka godzin dziennie i tak też robiłam. Wolontariuszka pomogła nam wyprowadzić psa na wybieg i obserwowała jak z nim pracujemy – łatwo nie było, ale wiedziałam, że musi się udać!”

…ta nasza psiolontariuszka już widziała wtedy, że duże szanse, że to się uda…

„Stanisław Lem powiedział „bądź dobrej myśli, bo po co być złej” i tego się trzymałam! Podczas czwartej wizyty Agnieszka zaproponowała nam spacer po lesie, gdzie na neutralnym gruncie Leśka miała zapoznać się z Jamalem-psem mojego chłopaka. Jamal jest niesamowicie radosnym, tryskającym energią zwierzakiem, co początkowo trochę wystraszyło sunie, ale nie było żadnych negatywnych reakcji. Byliśmy zdecydowani, a Agnieszka wierzyła, że damy sobie radę.”

My już też!!

Kiedy zapadła decyzja, że to już, że lepiej zabrać, bo w schronisku to tylko to dłużej będzie trwać, a po Lechii widać, że ta rodzina to jednak może być JEJ rodzina (bo to, że ona była ich, to już oni wiedzieli od daaawnaaa). Nasi jeszcze się upewnili, że na pewno wiedzą, że Lechia z szelek ucieka lepiej niż niejeden zręczny magik, że w mieście może być różnie, że w domu nie wiadomo… Ci dwunożni jednak wiedzieli, że już tym razem nie wyjadą bez niej na pewno!

…i pojeeechaaaliii…..

….a wkrótce…

Najpiękniejszy uśmiech na świecie to uśmiech psa, który uwierzył, że może być dobrze, że JEST dobrze… I taki przystojny brat jej się trafił!

Nasz behapsiorysta wyjaśnił, co robić po drodze, jak najlepiej w domu, a jak na spacerach, podał też, jak najwygodniej i najkomfortowiej urządzić jej spanko… Lechia nie słuchała jednak i potem tylko wstyd… Bo oni taką nieśmiałą psiolaskę zaprosili do domu, urządzili takie zaciszne miejsce do odpoczynku, a ona na kanapę się wepchła! …nie wspomnę, że w nocy nagle pod kołdrę zaczął zimny nos się wciskać… Wam piszę, taki wstyd… Dwunożni przygotowani byli na psa, którego trzeba będzie przekonywać do wyjścia nagle mieli cień! Gdzie się nie obrócili, tam stała Lechia z tym wyszczerzonym uśmiechem…

I taka grzeczna…

…i taka szalona…

…jak trzeba, to „tak sobie tutaj nic nie robimy zupełnie i nie wiem o co ci chodzi”…

…ale nigdy nic nie wiadomo, co tam z Jamalem szykują…

…właśnie:

Psiumpel Jamal jest najlepszym psiobratem, z którym się knuje najlepiej! …i bezpieczniej jest…

…i cieplej…


…i z psa, który mało nie stał się nierozerwalną częścią budy, Lechia zmieniła się w pewną siebie, fanstatyczną psiolaskę, która wie, po co żyje i dla kogo…

DZIĘKUJEMY za tą upartość, łzy, kilometry przejechane, godziny wysiedziane w kojcu ze smaczkiem rozpływającym się już w ręku, za morze cierpliwości i tyle nadziei, że aż w nas się wlała i pozwoliła uwierzyć, że to się dzieje, że to jest wszystko możliwe, że to się stanie naprawdę…

„Bądź dobrej myśli, bo po co być złej?”

2 komentarze

  1. Brak słów ?

  2. Łzy lecą u dwunożnej …. Łzy szczęścia , że są tacy jak TY !

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *