…bo to nie tak…

…to nie tak, że nasi budę jeszcze ciepłą bez mrugnięcia okiem zabierają jak gdyby nigdy nic…

…to nie tak, że miski zabierają, z niedojedzoną jeszcze karmą i ręka im nie zadrży…

…to nie tak, że kartkę przekładają do innego sergegatora ciesząc się, że zrobi się luźniej…

…to nie tak, że wolontariusze zmazują imię z tablicy imię, odkładają mazaka i biegną dalej…

…to nie tak, że kartkę z kojca się ściąga i wrzuca do kontenera zanim jeszcze ostatni raz wypowie się imię…

…to nie tak, że psio-i-kocioweci dostają zadanie i… już….

……

…to nie jest tak, kiedy odchodzą na zawsze-zawsze… zawsze… Widzę to, chociaż się nasi kryją, ale przecież ja widzę… Wszyscy widzimy, czujemy, słyszymy… Ręce drżą, kiedy te budy i kocyki wynoszą, kiedy miskę niosą wiedząc, że już nigdy temu zwierzakowi nie przyniosą kulek… I te kartki z kojców, już niepotrzebne, ale jakoś tak nie sposób ich wyrzucić… Upychają je po szufladach, przecież wiem, znajduję, jak sprawdzam, czy kanapki ktoś nie zostawił… Wolontariusze, którzy podają sobie informację ledwo pisząc, bo zamazane wszystko… I tak jakoś ciężko imię z tablicy schodzi…

…kiedy odchodzą na zawsze-zawsze… zawsze…

…….

„Żegnaj Racuszku… zmieniłaś mnie na lepsze. To z Tobą zaczęłam świetną przygodę, jaką jest wolontariat. Zawsze będziesz moja, tak w serduchu…”

Była taka dzielna. Taka dzielna, że nikt nie wiedział, że jest tak chora. Ona pewnie wiedziała… Ale jakie miałaby szanse, gdyby się poskarżyła chociaż raz…? Gdyby raz się skuliła, kaszlnęła, pisnęła, gdyby nie miała chęci na spacery…? Zaraz by wiadomo było, że chora, więc szanse by uciekły jak powietrze z balonika… Każdego dnia coraz mniej by ich było, więc Raca oszukiwała sama siebie i naszych, i nas wszystkich. Każdego dnia wstawała z uśmiechem i merdaniem ogona, witała pracowników, witała wolontariuszy, chodziła na spacery. Do niczego nie można było się przyczepić, do ani pół rzeczy nie można było… I w końcu nie dała rady, w końcu organizm stwierdził, że może głowa myśli co innego, ale on już nie daje rady, już traci siły… Wszyscy zauważyli, że psiolaska schudła bardzo, że coś życia w niej jakoś mniej… Myśleliśmy, że czegośtam jej brakuje, że się uzupełni, że będzie super, że jeszcze będzie zarażać radością!

….a tu zamiast się okazać, że ma czegoś mniej, to miała więcej… dużo… bardzo dużo za dużo… guziki, wszędzie pełno guzików… W płuckach, w wątróbce, a w śledźmionie to już taki guzior, że………… I potem to było tak szybko wszystko… Nasi chcieli walczyć, ale Racuszkowy organizm po wielu miesiącach trzymania się jak najlepiej nie miał już sił, się poddał czy jak… Wszystkie zapasy wykorzystał na to świetne samopoczucie w ostatnim czasie… i zabrakło na więcej… Wiadomo było, że nie da rady, że tabletki w płynie nie mają szans…

…i kiedy cień Majki zamajaczył nad schroniskiem, to już wiedziałem…. Pokręciła się chwilę i poleciała do psiowetów, u których Raca mieszkała już kilka dni… Skąd ta Majka zawsze wie…?

Ten cytat, który pozwoliłem sobie wstawić nad zdjęcie, to napisała psiolontariuszka, która swojego Racuszka przeprowadzała na drugą stronę… Zdążyła… …i nie wiem, dla której z nich to było ważniejsze…

…bo to wcale nie jest tak, że nasi zawożą zwierzaka i „psiowecie, działaj”…

Kiedyś jedna z naszych wiozła do lecznicy psa, którego poznała godzinę wcześniej. Dżeki po ciężkim wypadku leżał dwa lata bez pomocy, chociaż właściciela miał… Sparaliżowany, z wykręconymi, źle zrośniętymi łapkami, obolały i pogryziony przez komary, z dziesiątkami kleszczy na ciele… Psiowet powiedział, że nie ma co, że trzeba pozwolić mu wreszcie nic nie czuć, bo tyle, ile się nacierpiał przez dwa lata, to na całe stado za dużo… nic się nie dało zrobić, ciałko było za bardzo umęczone już… I ta nasza, która znała psa z godzinę czy ze dwie, trzymała mały łepek, patrzyła w te smutne oczy zmęczonego do granic psa, a łzy jak kulki spadały na jego sierść…. …a przecież lepiej tak, niż nie czuć nic…

…inni specjalnie siedzieli z Lukrem, którego też zeżerało coś od środka… …z sierściuchem Bambo, z którego białaczka chciała zrobić samą sierść naciągniętą na kostki… do Nużka do lecznicy kiedyś specjalnie przyjeżdżała dwunożna, chociaż miała go w domu raptem trzy dni, a kiedy odszedł przy niej u psiowetów, to kolejną godzinę siedziała na zapleczu i siorbała…

…bo to wcale nie tak, że nie jesteśmy ich, więc im nie jest żal…. i nawet ci, którzy nigdy nie wychodzili z tym zwierzakiem, nie miziali go ani raz, wycierają łzy ukradkiem w sklepach, pracach czy na spacerach…. zależy, w którym momencie wieść doleci…

O kotkę Mimę też nasi z psiowetami walczyli bardzo długo…

Wycinali guziki, dawali takie zaszczyki, co miały walczyć razem z nią, leczyli… Cieszyli się z każdego postępu, z każdego dnia bez ofuczenia (bo to psiolaska była charakterna)… Martwili się każdym kolejnym guzikiem w uchu… Szukali rozwiązań, ale jak to wstręctwo rosło tak głęboko w uszach, że już zaglądało do nosa, to jaką broń mieli jeszcze wyciągać…? Zrobili mądre badania takie i było wiadomo, że to ten obrzydliwiec, co do tyłu chodzi, się zagnieździł, a z nim to marne szanse… Czas uciekał, kolejne guziki rosły, Mima cierpiała…

….Majka tego dnia przyleciała drugi raz….

…i to nie tak, że ona przylatuje i nasi stwierdzają – bierz, tylko raz-dwa, bo kocyk muszę wyprać. Jest czas na pożegnania, jest czas na miziania ostatnie… Jest czas na wszystko, na patrzenie w oczy, na szukanie odpowiedzi na tyle pytań, na te ostatnie głaskanie po policzkach, na położenie łepka na kolanach, na wtulenie się, tak ostatni raz, i tak błogo jest, bezpiecznie bardzo, sennie…..

…a potem tylko siorbania słychać, świat zamazany, mokre takie wszystko… Przecież widzimy doskonale, czujemy… Sami nie raz i nie dwa musimy odwracać się do ścian, bo przecież to wszystko to nie tak miało być…

…ale kto ma płakać nad nami, jak nie nasi i my sami…?

…bo to wszystko nie tak…

Jeden komentarz

  1. „Jest czas na pożegnania, jest czas na miziania ostatnie… Jest czas na wszystko, na patrzenie w oczy, na szukanie odpowiedzi na tyle pytań, na te ostatnie głaskanie po policzkach, na położenie łepka na kolanach, na wtulenie się, tak ostatni raz, i tak błogo jest, bezpiecznie bardzo, sennie…..”

    … Jeśli jest…
    Przykre gdy go nie ma. Gdy ciemność nadchodzi nie od razu choć gwałtownie. W mękach. Gdy obserwuje się nadchodzący koniec, próbuje się pomóc i nic to nie daje…
    Ten, który jeszcze wczoraj wieczorem łasił się do nóg, domagał się drapania uszu, dziś rano walcząc o każdy oddech gryzie i drapie, nie zdając sobie nawet sprawy z tego jakie zadaje rany. Ty też ich nie czujesz. Próbujesz pomóc… Widzisz jak odchodzi… Dmuchasz do pyszczka, robisz masaż serca…
    Boli gdy śmierć nadchodzi niecałe 5 minut przed dojazdem do tych, którzy mogli coś zaradzić…

    Żegnaj Pikselku..;.

    „…ale kto ma płakać nad nami, jak nie nasi i my sami…?”
    :’-(

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *