Idę do ciebie! Już idę! Idęidęidę! …..idę…..

 – Ares! Poczekaj z tymi nudami, może napisz o Oldmenie, co? Widziałeś Oldmena?! On jest taki fajoski!

 – …ARON! JA CI DAM „NUDAMI”!!! IDŹ MNIE TERAZ STĄD, BYLE SZYBCIEJ I DALEJ!

 – ooojeeeenyyyy, się tak nie denerwuj, doobra, nie jest nudno i chwała ci, że piszesz…

 – …nie przekonujesz mnie…

 – Boś uparty jak…. nieważne, nie patrzaj się tak na mnie… to widziałeś Oldmena, czy nie?

 – No przecież, że widziałe, jak go przyjęli to mu fotopsiografka robiła zdjęcia. Taki mały, biały, łaciaty, z białymi oczami, co ich na zdjęciu akurat nie widać.

Psiak, jak psiak. Staruszek, jak to staruszek. Ma swoje zdanie, taki średniawy w odbiorze z tego, co słyszałem.

 – Pfff, Ares! Ty chyba dawno go nie widziałeś! On jest taką dreptającą radością, że idzie się rozpłynąć! Ci mówię! Idź, zobacz, co robi, jak przychodzi do niego fotopsiografka. Ona stwierdziła, że musi go poznać, bo za tym psem „mam-swoje-zdanie” musi się kryć coś więcej… I dla wielu to był taki właśnie psiak, któremu niezbyt się świat podoba, bo nie zna miejsca, bo nie widzi, bo wszyscy mają się od niego raczej odbimbać, bo on teraz się zamartwiać będzie, a tymczasem popatrzajcie, jak wygląda Oldmen w oczach tej naszej od pstrykania…

Takie to urocze, Ares! Tak się cieszy i taka radość w postaci najczystszej! Powiedz mnie jeno, że nie!

 – Tak, Aron, ale…

 – Marudo jedna! Nie ma „ale”! I ci powiem, że widziałem, jak ostatnio miał Oldmen sesję, myślałem, że padnę ze śmiechu, razem z tą fotopsiografką. Popacz tylko, w tym staruszku jest jeszcze taka beztroska…

Jak psieciak! …a jemu przecież już bliżej niż dalej…

 – Aron! Nie wolno tak pisać!

 – Ojeeeeny no, a nie jest tak? Mi już też tak jest. Tobie…

 – Aron!! Idź mi stąd lepiej, bo coraz bardziej działasz mi na nerwy i coś mnie się wydaje, że zaraz przestanę się powstrzymywać, żeby cię nie wypchnąć z biura siłą…

 – Czekaj, jeszcze żem nie skończył o Oldmenie, zara ide. Poprawię się, nie będę tak pisać… Ale faktem jest, że wpisali mu najmniejszy z możliwych wiek dwucyfrowiasty, a i tak mnie się zdaje, że coś mało… Chociaż u niego to tylko to po oczach widać, znaczy po tym, że on nic nie widzi i po tym, że posiwiałe jakieś te czarne łatki… Patrzajcie dalej:

Się okazało, że on lubi się bawić! Że piłki mu w głowie nawet, jak tak nie do końca je widzi… 

(To przy tym mało nie padłem ze śmiechu!) …ale jak już je dostanie…

…to jest najszczęśliwszym staruszkiem na świecie!

I tak się zastanawiałem, wiecie, skąd w nim taka energia, skąd to zafiksowanie na piłeczce, kiedy powinien myśleć już o swoich skrzypiących stawach, o oszczędzaniu serca, które przecież pompuje już życie tyle lat… I w końcu mnie oślniło…

Widzicie to? Widzicie te łatki, te niby-uszka ledwo odrosłe, ten ryjek długi, ten wzrok (ZAŁÓŻMY, że jest wzrok) wbity w jeden punkt (którym miała być piłka, ale… ekhem… no nie wyszło…)?? Przecież to… ten.. no… gdzie to ja mam napisane…. J-a-c-k   R-u-s-s-e-l-l   T-e-r-r-i-e-r! Rasa słynące z wiecznie naładowanych baterii. I tak mnie to zszokowało, bo zawsze widziałem tylko młode Dżak Rasele, a tu nagle taki staruszek, który wciąż ma naładowane akulumatory. Może i mniej, może i ma energię już tylko za siebie i za kogoś jednego, a nie za całe stado, ale skupienie pozostało, radość taka ogromna ze wszystkiego i beztroska… Chociaż na chwilę, chociaż z tą jedną piłeczką, którą trzeba mu pod nos podstawić, ale tak przyjemnie się patrzyło na to, że jednak ten mający na początku wszystko w długim nosie potrafi się tak uśmiechać!

 – Uff… ale się napisałem!

 – Aron, już mogę…?

 – Możesz, ale tu nie ma co dodawać! Psiak jest rozkoszny taki, staruszkowy, a jeszcze tak rozkosznie chodzi w kółko i się cieszy! To dopisz tylko jakieś podsumowanko, a ja pójdę zobaczyć, czy stróż dalej na obchodzie jest i go jakoś zatrzymam zanim dokończysz…

…….

Aron polazł wreszcie, a ja dodam trochę cienia…. bo wiecie co, ja poszedłem tam obok miejscówki Oldmena, pogapiłem się. I na początku merdałem ogonem, jak on tak co chwilę zaczynał dreptanko, bo kogoś słyszał i mówił sobie, że ktoś idzie, więc on też wyjdzie naprzeciw i już idzie, i idzie, bo kogoś słychać, więc idzie! I dreptał, dreptał, dreptał do kółeczka…… Potem przystawał powoli, nasłuchiwał. Nic nie było słychać, więc siadał i nadstawiał ucha.

I kiedy znów ktoś szedł, to on wstawał i wychodził naprzeciw… do kółeczka… I dreptał, i dreptał…

I jak mi na początku ogon merdolił, bo to faktycznie takie urocze, to po jakimś czasie merdał coraz wolniej… i coraz wolniej… aż całkowicie przestał i kiedy Oldmen po raz kolejny usiadł „wpatrując się” w ciemność i nasłuchując, to zdałem sobie sprawę, że mój ogon już tylko smętnie zwisa i że wiatr chyba zaczął wiać mi w pysk, bo się mi zmoczyły  oczy jakoś…

…zrozumiałem, że mimo tej całej radości i uroku, mimo tego komizmu całego, to jest tak przeraźliwie smutne…

Oldmen każdego dnia cieszy się tak strasznie i wydreptuje całe metry, zanim zatrzymają go ręce naszych i zanim wygłaszczą, zanim przytulą, zanim pogadają z nim, bo oni do niego mówią, a on im odmrukuje, i ogonek to mu się mało nie zwichnie podczas tych odwiedzin i jak tylko „zgubi” dwunożnego, to znów chodzi do kółeczka, bo „gdzieś tu przecież musi być!” i kiedy znów znajdzie te ukochane ręce, to znów radość taka wielka! …ale zawsze kiedyś musi się to skończyć, przecież tyle zwierzów do odwiedzenia jest, tyle innych do pomiziania chociaż chwilkę, tyle pracy innej do zrobienia… W końcu Oldmen zostaje sam… Tylko on przecież nie wie, że już drzwi się zamknęły, że już jest nikogo poza nim i sierściuchami w klatkach… Przez jakiś czas jeszcze kręci się do kółeczka, zanim zrozumie…

…a za jakiś czas ktoś przejdzie obok jego miejscówki i znów zadek wędruje do góry, znów łapki przebierają… do kółeczka… a za chwilę znów cisza, znów zadek w dół, oczekiwanie, nasłuchiwanie, wpatrywanie się w ciemność… i zadek w górę, do kółeczka! …i w dół… I znów w górę!….

Gdyby miał dom, gdyby zyskał takiego najprawdziwszego, dwunożnego przyjaciela, który by z nim wychodził na spacerki (Oldmen kocha spacerki!), gdyby pamiętał, że trzeba przez szeleczki sterować trochę tym ślepaczkiem, bo przecież on idzie byle przed siebie, czy trawa, czy kamlotki, czy konar wystający, czy przepaść… gdyby pobawił się z nim piłeczką, gdyby pozwolił mu ją dziamlać i od czasu do czasu by się posiłował trochę… gdyby nauczył, gdzie jego posłanie, o której spacery, o której do pracy trzeba iść, kiedy śniadanko czy obiadek, a kiedy kolacyjka, kiedy czas spania, a kiedy miziania, gdyby nauczył, że kiedy trzeba, to jest obok, gdyby natchł tą wiarą, że Oldmen nie jest sam, że nie będzie, że w tym domu, w tym posłanku, na tym dywaniku, przy tych nogach jest najbezpieczniej na świecie i nie trzeba chodzić do koluśka, bo te ukochane ręce SĄ i nigdzie się nie wybierają……

…gdyby znalazł się taki dom…

Odpoczęłyby łapki, ta serduszkowa pompka miałaby dla kogo pompować życie, nos na końcu długiego ryjka zapamiętałby ten najpiękniejszy zapach, a te niby-uszka doskonale rozróżniłyby na schodach TE konkretne kroki…

…ja bym po prostu chciał, żeby na końcu tego wydreptanego kółka była jednak radość, szczęście, własne piłeczki, legowisko, spacery, mizianko, dom i Dwunożny przez wielkie DWU…

…to jak…? Może Ty…? Te małe, starutkie łapki nie będą dreptać w nieskończoność…

       

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *