„To trwało chwilę, a pies ma u pana dobrze? Ależ oczywiście, że wierzymy!”

Próbowałyśmy ze Stańką nasze głowy zestawić razem i zsumować jakoś, siły połączyć i nic. Ciągle za mało. Dołożyłyśmy nawet, chociaż baaaardzo niechętnie, głowę Diego, w końcu on ma o wiele większą niż nasze, ale też nie wystarcza. Pobiegłyśmy do wielkopsów, żeby swoje łepetynki dodali i wiecie co? Za mało!

Podzielimy się z Wami tymi historiami, bo może u Was się pomieści…? Może…

Nasi z dołu mapy dowiedzieli się pewnego dnia, że za jednym wysokim płotem jakiś pies bardzo się żali. Nie mogli zrozumieć, co mówi, ale nasi nie są tacy, żeby uznać to za zupełnie normalne i nieszkodliwe. Wiedzieli od razu, że coś się dzieje, a jeszcze jak porozmawiali z sąsiadami, to już całkiem im się włos zjeżył na wszystkich kończynach…

Autorem tych wykrzyczanych żali był pewien owczarek – pies wcale nie taki mały, ale…

…siedzący w niewielkiej klatce. Wody brak, jedzenie od święta…

Właściciel owczara i mieszkającego tam też psiego malucha (w tej samej klatce…), był dwunożny, który nie mówił tak samo, jak nasi, ale na szczęście nasi potrafili się jakoś dogadać… znaczy… to, że rozumieli, co się między nimi rozmawia to jedno, ale żeby dojść do jakiegokolwiek zrozumienia – no skąd!

Nasi ciągle słyszeli, że psy mają się świetnie, że warunki mają cudowne, że jest im bardzo dobrze tam, gdzie mieszkają! Ech… problem był… Bo nasi wiedzieli, że tam mowy nie ma o jakimkolwiek komforcie, ale co mieli robić, jak nie miał kto im pomóc, bo nie szło przekonać takich specjalnych dwunożnych, żeby przyjechali, a jeszcze właśnie właściciel pochodził i mieszkał na zupełnie innej ziemi.

Nasi powiedzieli, co im nie gra i pojechali z zamiarem częstego zaglądania. To nie było takie proste, bo płot wysoki, niewiele widać, a właściwie to nic. Później bywało różnie, bo raz psy biegały po terenie luzem, raz nie, ale nasi już działali…. Swoje wiedzieli, mieli swoje źródła, słyszeli jeszcze nie raz pełne żalu wołanie – wiadomo było, że wtedy mała klatka nie była pusta… Ale przecież właściciel mówił, że psy miały tak super!

W końcu się udało, nasi przekonali, kogo trzeba, mogli wreszcie pojechać na miejsce z bardzo ważnym papierkiem w rękach, który pozwalał na zabranie obu psów z tego miejsca, w którym nigdy nie powinien mieszkać żaden zwierzak. Psiego dzieciaka zabrali pod pachę, owczarka załadowali w jeździło i pojechali szukać dla nich szczęścia.

One jeszcze wolne nie są, jeszcze tego najważniejszego papierka nie ma, jeszcze bardzo ważni dwunożni nie zebrali się, żeby podyskutować o tej sprawie, jeszcze czekamy… Psy są bezpieczne. To jest najważniejsze.

……….tylko tak słyszałam, jak nasi mówili……. bo ten owczarek to trafił do takiego dwunożnego, który się zna na psach i je rozumie bardzo…… i mówił tam….. że ten pies jak tylko usłyszy, że ktoś krzyczy, to z tego strachu nie dość, że podłogę moczy, to jeszcze śniadanie oddaje tą samą drogą, którą weszło…… ze strachu tak……..

Nie mieści nam się….

Inni nasi dowiedzieli się całkiem niedawno, że w jednym miejscu jest pies, który ma łańcuch jakby do szyi przypięty zamiast do obroży jakiejś i że czerwono na około. Wiem, że niektórzy to wierzyć nie chcieli, bo zgłoszenia to różne są, bo czasami pokolorowane na złość sąsiadom, bo przecież jak to tak, tuuuutaj? Bliiisko? Takie rzeczy?? Tak czy siak od razu zaczęli planować wyjazd w to miejsce jeszcze w ten sam dzień, bo niedowiarstwo to jedno, ale działanie to zupełnie co innego.

…..kiedy jednak dostali zdjęcie, to już wszelkie wątpliwości wyfrunęły tak szybko, że aż postawiły w podmuchu wszystkie włosy na wszystkim, na czym tylko rosły….

…..w kolory można się bawić…. brąz sierści, szarość łańcucha, zieloność much, czerwieniość…………… no…

Nasi nawet biuro zamknęli godzinę wcześniej, bo musieli naszym jeździdłem jechać! Nie było mowy, żeby taki zwierz jechał na tylnym siedzeniu, żeby nim szarpało, a przecież nie wiadomo było, jak on do świata nastawiony, to może trzeba by go przywiązać, żeby nie przelazł na przód… No i tam jeszcze był psiumpel tego jednego, to jak to tak – jednemu pomóc, a drugiego zostawić na niepewność…

Jak nasi się w końcu wszyscy zebrali, to mogli zacząć oceniać wszystko z lewa do prawa. Ech…. Ten szary misiasty, co prawda nie miał ran, ale obroża była tak ciasna, że nie było nawet jak jej przeciąć (a była zapięta na zawsze-zawsze), co prawda nie był chudy, a przynajmniej nie było tego widać, ale jedzonko było…..

….nawet my byśmy tego nie zjadły……

Buda była tak mała, że w środku mieszkały tylko pająki, a jak jeden z naszych chciał ją sobie obejrzeć, to mu się prawie rozpadła w rękach.

A co z nieszczęśnikiem? Jak nasi przyjechali, to już skrzydlate, zielone się wyniosły. Widocznie stwierdziły, że koniec imprezy, robi się poważnie… Nasi łańcucha na szyi nie znaleźli…. Ale z pewnością od szyi do zapięcia biegły ogniwka, więc gdzie był koniec…?

Buda była, a jakże, ale jeszcze gorsza niż szarego psiumpla.

Jedzenia za to nie było… Jakiś gorszy był…? Jednemu się należało, drugiemu nie…? Oba stare, zardzewiałe naczynka były przysypane piachem, pewnie nie od dziś… Wody zresztą nie miały wcale, a przecież dni gorące, cienia tam nie było ani pół, ja sobie nawet nie wyobrażam, jak bardzo ozorki do podniebień się przyklejały!

Nasi spisali, co trzeba, wymiziali obydwa czterołapy, bo się okazały przylepami straszliwymi, łańcuchy zostały przecięte, szary zwierz wylądował w jednej klatce w jeździdle, owczarek w drugiej i pooojeeechaaaaliii! Szary Mortal od razu zamieszkał w jednym z kojców u nas, wreszcie mógł zjeść coś normalnego, napić się do woli, wyspać porządnie w budzie, w której się mieścił. Uśmiech nie schodzi mu z paszczy!

Kombat pojechał do lecznicy…. Tam dopiero psiowet odkrył, do czego jest przypięty łańcuch… Okazało się, że w środku, w szyi, zaczynały już wrastać w ciałko ogniwka… Czyli jak owczar był jeszcze nieduży, to został mu przykręcony łańcuch dokoła szyi, a potem pies rósł, a ogniwka bezczelnie nie chciały się mnożyć… I pewnie najpierw cisło, potem uwierało, potem bolało, potem bardziej, aż Kombata przeszył ból pękającej skóry… Co dalej – to już zostawię może…

Operacja trwała pięć godzin! Wyobrażacie sobie!? PIĘĆ! Wyciąganie, łatanie, mycie, wyciąganie tego, co zostawiły zielone, skrzydlate… a zostawiły…

Teraz Kombat wygląda tak, jakby ktoś mu głowę doszywał po spotkaniu z kosą na polu…

…a to nie był żaden wypadek i nie trwało to wcale chwilę…

Ktoś zapyta o właściciela? Nie było go na miejscu, ale zadzwonił, a jakże. Zapytać o psa?? Ha! Dobre sobie! Wcale go to nie interesowało, nasi tylko usłyszeli, że to trwało kilka dni, że jego nie było i nie wie, kto psa zapiął, ale nie dalej, jak kilka dni temu!

…………..

……a u nas pod oknami różowe słonie dreptają…. taka sama to prawda, jak te kilka dni….

Dla właściciela najistotniejsze było to, żeby się dowiedzieć, co teraz i co grozi za to. Że operacja 5 godzin trwała? Ależ to jakieś zupełne nic, zupełnie nie warto było na tym ucho zawiesić! ALE CO GROZI?

…..ja to bym chętnie powiedziała, CO… ale mnie nikt do telefonu nie poprosił. A szkoda.

Ja nie wiem, może wszyscy tacy myślą, że jak powiedzą:

– że karmią, ale akurat ostatni worek się skończył i oczywiście pusty wyrzucili

 – że jeszcze wczoraj na szyi nie było ani pół ranki,

– że 5 minut temu został zamknięty w klatce, ale tak w ogóle to nigdy wcześniej w niej nie mieszkał

– że akurat jutro mają umówionego weterynarza

– że woda jest oczywiście stale w garnku, tylko teraz akurat jest suchy jak wiór, ale to przypadkiem zupełnie…

…to nasi tak po prostu stwierdzą, że aaaa, jasne, rozumiemy, przepraszamy za kłopot, jutro psa odwieziemy i jeszcze dopłacimy za stratę czasu?

….naprawdę….?

I jak…? Ile głów przeczytało dzisiejsze historie? Może trzeba zsumować, może się zmieści, może uda się to pojąć…?

Jakoś dziwnie wątpimy.


Na zakończenie musimy pochwalić bardzo, bo ostatnio subtelnie dałyśmy do zrozumienia, że półki puste w biurze są.

Otóż….

Się zapełniły!

Liczenie trochę zajęło, oczywiście byłyśmy na miejscu, bo spisanie protokołu bez przewodniczących komisji (ekhem – NAS), nie może się obyć w żadnym razie.

Dziękujemy psierdecznie za prezenty i jakbyście chcieli nam dać jeszcze jakieś, to wiecie, gdzie nas szukać i bez krępacji można codziennie!

3 komentarze

  1. Widzisz, a nie grzmisz ??

  2. Mi tez sie nie zmiescilo……

  3. Na szczęście są LUDZIE, którzy widząc taką grozę reagują. Bądźmy czujni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *