Doda zostaje na stałe w Ameryce! Tylko u nas!

Tak, to prawda, sprawdzone info! Prawie z pierwszej łapy, ale że między nami byli nasi, to właściwie tak jakby było z pierwszej.

….no dobra, może i jestem psem, ale doskonale wiem, co znaczy chwytliwy tytuł i wiem też, że zapewne większość z Was ma kogoś innego na myśli, kiedy usłyszy słowo „Doda”, ale to i tak jest prawda najprawdziwsza! Może ciutkę inna, niż się spodziewaliście, ale o wiele lepsza, niż może się wydawać!

Zacznę od tego, że u jednej dwunożnej mieszkało sobie dużo psów. Bardzo dużo… Nie wiem, czy by mi palców wystarczyło, żeby je policzyć, a inaczej chyba bym nie umiała. I wiecie, psiolaski, psy, to wszystko razem, dzieciaki czterołapkowe też, ach, dlaczego niektórzy do tego doprowadzają, to nie wiem… Nie ja powinnam się nad tym zastanawiać, i tak by mi się w głowie nie zmieściło.

Jeśli ktoś myśli, że to żaden problem – pomóc, to ja powiem, że chyba nie do końca wie, jak to zwykle bywa… Ktoś, kto ma całe stado zwierząt i wciąż „znajduje” kolejne, o poprzednie średnio dba, ale twierdzi, że mają tam najlepiej na świecie, nie bardzo daje sobie pomóc. Nie sztuką jest przyjechać, zabrać wszystko i zostawić pusty dom, bo za jakiś czas będzie to samo. Trzeba się porozumieć z tym kimś na spokojnie, bo im bardziej zrozumie, dlaczego całe stado łącznie z nim potrzebuje pomocy, tym będzie łatwiej. Tak jest też z tym miejscem, o które mi dziś chodzi. Od wieeeeeeeelu lat już pomagają i nasi, i przed nimi pomagali ci, którzy wcześniej kierownikowali w schronisku. Zabieranie psiolasek do operacji, szukanie domów, wszystko powoli, ale za to skutecznie. Właściwie to już wszyscy myśleli, że sytuacja jest opanowana, że więcej psieciaków nie będzie, ale jeszcze trzy psiny żeńskie się znalazły, którym trzeba było pomóc.

Jedną z takich psiolasek była ta przestraszona, niewielka Doda.

Tam właściwie wszystkie psy są mało oswojone… Nikt się nimi za bardzo nie zajmuje, żeby chociaż głasknąć czy dobre słowo powiedzieć, podrapać za uchem czy coś! …a tu nic a nic… Nie mają i nie znają powodów do merdania ogonkami, do dwunożnych podejść mogą, ale jakoś bez przekonania.

Doda została zabrana do schroniska, gdzie są nasi, ale tego, które na mapie jest niżej niż to, w którym ja mieszkam. Miała przyjechać na operację, żeby tylu psieciaków nie rodziła, ale szybko się okazało, że to nie będzie jedyne spotkanie z psiowetem. Psiolaska miała jakiś problem z girą tylną, a jak jej zrobili takie zdjęcie specjalne, co to widać wszystko od środka bez krojenia, to się okazało, że kiedyś miała kości pogruchotane! Te się źle zrosły, bo nikt o to nie zadbał i trzeba było zrobić z tym porządek, co by się żyło lepiej i żeby spacerki były przyjemniejsze.

Doda przeszła operację, wszystko się ładnie zrosło, chociaż jeszcze trzeba było przekonać czterołapkę, żeby zaczęła na wszystkich stawać. Po tylu miesiącach kicania na trzech ciężko się przestawić, ale dzięki bieganiu to tu, to tam, szło jej coraz lepiej.

Musiała dużo ćwiczyć, więc z reguły po prostu się kręciła po biurze, w dzień miała o wiele więcej swobody, dzięki czemu też szybciej się przekonywała do naszych. Do niektórych to już całkiem była superowa! Do obcych jednak niezbyt, chociaż zachwycała drobiazgowym wyglądem.   

I tak sobie biegała, zachwycała, pomaluśku coraz bardziej ufała dwunożnym, jednak nikt nie decydował się jej adoptować…

…aż pewnego dnia…..

Wyszło od słowa do słowa, że są takie dwie dwunożne laski, które przyleciały w te okolice zza wielkiej wody i szukają psa do adopcji, ale koniecznie musi być mały, bo trzeba go przetransportować takim jeździdłem powietrznym, a jak będzie mały, to będzie traktowany jako pasażer, a nie jako bagaż, więc nie będzie musiał razem z walizkami podróżować, bo tam to straszno jest podobno… Jakoś tak mi mówili. A że znajoma znajomej znała to schronisko, gdzie Doda mieszkała, to to właśnie poleciła i tam rozpoczęły się poszukiwania. Wagowo to tylko dwa psy się kwalifikowały i jeden z nich został wybrany – właśnie Doda!

Nadal nieśmiała, ale skoro potrafiła się przekonać do niektórych i sama wskakiwała na kolana, to wiadomo było, że to tylko kwestia czasu, aż będzie taka sama do swoich dwunożnych.

Trochę było spraw do załatwienia, ale nasi pomogli, potem jeszcze kilka rzeczy posprawdzali, Doda ze zdziwieniem stwierdziła, że w sumie to nawet, jak kogoś nie zna, albo słabo, to na rękach jest całkiem w porządku iii….

…nadszedł ten dzień!

Papiery podpisane, psiolasce wytłumaczono, co i jak, wszyscy się żegnali, wycierali mokre poliki, bo taka droga międzychmurna była szczególna, ale przecież na końcu podróży czekało już szczęście na zawsze…

Tu jeszcze po tej stronie oceanu, w oczekiwaniu w domu na wyfrunięcie.

Doda do tej pory widziała tylko jedno podwórko i jedno schronisko. Musiała zmierzyć się z tym wielkim budynkiem, gdzie jest maaasaaaaa dwunożnych czekających na te latające jeździdła. Ona też czekała. Miała taką bezpieczną całkiem, miętką klateczkę.

Dzięki drobiazgowej wadze, Doda mogła siedzieć na kolanach u swojej nowej dwunożnej.

Potem jeszcze tylko przejazd takim tradycyjnym jeżdżącym jeździdłem do domu…

…i można było odetchnąć!

Wreszcie w domu!

Już nasi wiedzą, że jest dobrze, że jeszcze się tylko musi dogadać z psiumplem, ale wszystko idzie ku dobremu.

Widzicie? Wcale nic a nic nie ściemniłam, że Doda wyjechała powietrznie do Ameryki i tam zostaje! Na moim blogu nie ma miejsca na ściemnianie, bo prawdopisaność kluczem do posiadania oddanych czytacieli. Tak właśnie.

Z tego samego miejsca przyjechało więcej psiolasek na operację i do oswojenia, a potem do poszukania domu… Dodzie się udało, to i im się uda, bo że niby dlaczego miałoby być inaczej?

Moda z tej pozostałej dwójki jest bardziej przekonana do dwunożnych.

Co prawda dość wolno idzie psiolontariuszom dodawanie jej odwagi do życia i poznawania świata, ale najważniejsze, że jest coraz lepiej. Moda nawet na spacerki już powoli chodzi, smycz jest już coraz bardziej niestraszna, będzie dobrze!

Z Kodą jest trochę gorzej…

Ona nie ma chęci na spacerki, a dwunożni są w ogóle do niczego niepotrzebni, ale to się zmieni. Nasi psiolontariusze się nie poddają. Jacyś gdzieś może i tak, ale nie nasi, wiadomo! Jeszcze pewnego dnia wszystko się odmieni, jeszcze znajdą dobre domy.

Jak się bardzo chce, to można bardzo dużo. Cierpliwość się znajdzie, sposoby na problemy, chęci dobre, żeby pomóc przezwyciężyć strach i przekonać do świata.

Jak się bardzo chce i można, to przeciwności wcale nie są takie straszne, a ogrom załatwiania wcale nie jest wcale taką wielką górą nie do przebrnięcia.

Pamiętajcie, że to, czy Wam się zachce, nie dotyczy tylko Was. Możecie natchnąć nadzieją, odwagą, możecie wymazać całą złą pamięć, możecie między uszkami takiego czterołapka powstawiać same piękne obrazki…

…o ile się bardzo chce…

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *