„…a ludzie na mieście mówią….”

Idę sobie do kuchni, dreptudreptudreptu, dziarsko wchodzę, bo przecież pora śniadania, to wiadomo, że najważniejsza, tak jak obiadowa i kolacyjna iiiii mnie wryło. Ani zapachu… ani nikt nie przeżuwał… tylko siedzieli i wbite mieli oczy w stół, jakoś tak niemrawo. Już właściwie chciałam się zaofiarować, że co ma się śniadanie zmarnować, ale coś mnie jednak powstrzymało… bo tacy dziwni byli ci nasi…

Nosem trąciłam… ręka im tylko spadła na moją łepetynkę zgrabną i taki wzdech im się wymsknął z gardeł, że aż mnie rzęsy rozwiało!

…no więc stoję… i stoję… czekam… W końcu mówi do mnie jedna nasza, że czy ja wiem, co na mieście mówią… że im jeden psiowet powiedział, że niby nie jego opinia, ale tak powiedział, że tak mówią… że… że pracownicy to empatii nie mają do czterołapów….

Wam napiszę, że mnie szczęka opadła do ziemi samej, a tylne łapy się ugięły pod zgrabnym zadem i aż wstyd, z jakim plaskiem uderzyłam pośladami o ziemię. Wszystko mnie opadło właściwie. Tylko tak siedzieliśmy w milczeniu…

….nawet nie zauważyli, że nie powinno mnie tam być, że przecież teraz na wiacie mieszkam, odkąd ktoś przywlókł pasożyta… ale przecież z racji wrrrredaktorowania muszę się pokazywać tu i ówdzie, żeby być na bieżąco. No i byłam. Tak byłam, że aż mi się być odechciało…

JAK ktoś mógł powiedzieć, że nasi nie mają empatii do nas? Ilu tych dwunożnych tak powiedziało? …i czy faktycznie na mieście…? Niech mnie tylko przyjdzie jeden z drugim! Zapraszam! Niech mnie przyjdzie i stanie przed kojcem i niech się przyzna, że „tak, to ja powiedziałem”.

…Wy chyba nie wiecie, jak to jest… Wy nie wiecie, jak wyglądają serca naszych… Wy nie wiecie, ile razy roztrzaskały się na psiliardy kawałków, ile razy były zlepiane… Wy chyba nie wiecie, ile nieszczęścia nasi mają na głowach, w sercach, w domach… Nie wiecie, bo byście tak nie mówili, ale jak w ogóle tak można myśleć o dwunożnych, którzy każdego dnia przybiegają do nas, sprzątają, karmią, rozdają leczące kulki, wożą, przywożą, oczy troskliwe zawieszają…

….jak można było tak powiedzieć…. jak można mówić NA MIEŚCIE, że nasi nie mają empatii…… i to jeszcze DO NAS….

…a wiecie, że to właśnie u naszych mają swoje miejsce te zwierzaki, na które nikt nie chciał spojrzeć…?

U jednej Tabletkowej mieszka sobie między innymi Dżokej, nasz były, stetryczały wrrredaktor, który jedyny uśmiech, jaki może pokazać, to ten:

A się ktoś chciał zająć łysym, ledwo człapiącym, małym Piniem? Albo charakternym Zenirem? Ktoś chciał dać namiastkę normalności Śrutkowi, który musi mieć doczepione dwa kółka? Ja nie słyszałam o chętnych… Właśnie one mieszkają teraz u innej Tabletkowej (już nie jest Tabletkową u nas, ale serce jej nic a nic nie zmalało!). Zenir i Śrutek to mocna, pieluchowa ekipa. Ktoś taką chciał?

Owockę ktoś zepsuł, psiolaska nie radziła sobie z emocjami tak do końca, nie wiedziała, jak być spokojną i kiedy można się rozładowywać. Jeden z naszych to prawie na rzęsach stanął, żeby trochę równowagi do łba nakłaść! Na koniec sam zabrał ją do domu. Gdyby nie drugi, to zazwyczaj zły na cały świat Kiler może nadal byłby zły na cały świat, albo i na pół, ale nawet, jakby był na ćwierć, to nadal by nie było tak łatwo mu dom znaleźć, a teraz jest członkiem superowego, psiego stada i ma swoje miejsce w świecie. Tak, właśnie u tego dwunożnego.

I gdyby nie trzecia nasza, to Cofek jeszcze i dwa lata wciskałby się w najdalszy kąt budy, ale ta blond laska go zabrała do domu, do innych poschroniskowców i teraz go wyprowadza na psy. A łatwo nie jest.

Albo Szczerbatek.

Ten to taka kupka nieszczęścia, w dodatku całkiem zdziadziałego i nieżyczącego sobie kontaktu, że gdyby nie jedna z naszych, to by dziadek się obijał o kraty kojca, a teraz ma ciszę i spokój… W tym samym domu jest też sierściuch, co ma za dużo czegoś białego we krwi. Jak się mu dom znajdzie, to się przeprowadzi, ale ma o wiele mniejsze szanse i u nas też tak nie wiadomo, gdzie by miał mieszkać, bo ze zdrowymi sierściuchami by nie mógł pod pozorem żadnym…

Za Pimpolem też się nikt nie oglądał przez tyle czasu, jeszcze potem ta chora pompka…. W końcu nasza biurowniczka tak chodziła, tak udawała, że wcale on ją nic a nic nie interesuje, że aż straciła wszystkie siły, żeby zaprzeczać i zabrała go do domu…

A u innego jest też tak nie na stałe, ale póki co, ma miejsce sierściuch z chorymi nerkami, co to mu jeden dom nie wyszedł i gdzieś się podziać musiał, a w domu to łatwiej leczyć…

Nie wspomnę o tym, że prawie u każdego co rusz jakieś szczeniactwo mieszka czy sierściuszęctwo!

A nieraz to ledwo jedno stado wyjedzie, jeszcze na dobre podłoga nie odetchnie po tych wszystkich zalewaniach, a już kolejne trzeba przyjąć, bo w schroniskowej klatce to zaraz jakiś zaraz się przyplącze…

Myślicie, że to tak na pokaz? Żeby wszyscy widzieli, że o-patrzcie, mam tego i tamtego, chwalcie mnie? Skąd! Kiełkuje w nich to uczucie do tych, na którego nikt nawet okiem nie rzuci, a potem przychodzą, podpisują papierki, zabierają kogoś pod pachę i wychodzą przy ogólnym wzruszu, ale Wy wcale o tym nie wiecie, bo to nie dla Was tak się dzieje…

A to, że nasi nas poznają nawet, jak jesteśmy tacy super podobni?? Znaczy JA to jestem najwyjątkowsza, ale owczarków u nas trochę jest chociażby… Albo sierściuchy! Jedna biurowniczka to te czarne poznaje bezbłędnie! Bo ten ma wąs na lewo, a tamten biały włos pod brodą, ten patrzy inaczej, a tamta to zawsze na górze siedzi.

Ktokolwiek, kto miałby jakieś braki w empatii, starałby się tak bardzo…..? Dla nas…? Specjalnie DLA NAS…?

…a te Tabletkowe wszystkie, które wiedzą, co kto bierze, kto na co chory, kiedy jakie badanka mamy…..?

…..a ci biurownicy, którzy mogą o nas opowiadać i mówić, kto do jakiego domu może iść….?

….a ci, co każdego dnia biegają z miotełkami, szufelkami, łopatkami, wiaderkami i nawet, jak zapaskudzimy tak bardzo-bardzo, to jeszcze za uchem nas smyrną i dobre słowo powiedzą….?

…a mało to razy w te noce, co to jest tyle huku nie wiadomo, po co, siedzieli z nami zupełnie nieprzymuszenie, żeby było nam raźniej…? O tym też nie wiecie, bo to nie dla Was to robią…

…a myślicie, że jak ktoś z nas wyfruwa za Majką wysoko-wysoko, to nasi odwracają głowy…? Idą sobie gdzieś, bo mają ważniejsze rzeczy? Nie, są z nami do końca, przyjeżdżają specjalnie, nikt nie jest sam w takiej chwili, oni by NIGDY nie pozwolili na to…

….oni wszyscy nie mają empatii…?

…i wiecie co… po tym, jak już nasi się pozbierali w tej kuchni i poszli ratować w nas nadzieję, to poszłam do szatni, co by się kimnąć tam gdzieś, zanim wrócę do kojca, a żeby mnie tak szybko nie znaleźli i zobaczyłam to….

…..i to….

Nasi mają takie galeryjki pozostawione, z czterołapami, które zajmują takie szczególniejsze miejsca. Większości już nie ma z nami, bo albo wyjechały do domów, albo odleciały na zawsze… Każdy ma w sercu kogoś wyjątkowego, każdy za kimś tęskni, każdy sobie zostawia te pamiątki, co kiedyś wisiały na kojcach….

Nieraz uśmiechną się do siebie na widok znajomych ryjków, nieraz wzdechną ciężej…

…ale ktoś powie, że empatii naszym brakuje……

Choćby nasi wylali nad nami morza łez, choćby narzucali się mięsem na tych wszystkich dwunożnych, którzy mają nas za nic i doprowadzają do takich stanów żeberkowo-wystraszonych, choćby nie wiem jak byli zmęczeni po całym dniu biegania w naszych sprawach, choćby świat się miał skończyć… To zawsze-na-zawsze w jednym naszym będzie więcej empatii niż w tych wszystkich dwunożnych, którzy śmią na mieście mówić takie rzeczy…

2 komentarze

  1. Nie wierzę. Nie wierzę, że ludzie na mieście tak mówią. Może ten wet się przesłyszał, albo coś źle zrozumiał ze męcznia, przecież co rusz kogoś od was tam leczą, operują czy opatrują. Po prostu NIE WIERZĘ! Bo was znam. I każdy, kto choć raz był u was, albo przeczytał choć jeden wpis na blogu, to wie, że empatią to wy ociekacie. Podziwiam was za to, z jaką wytrwałością i uporem staracie się leczyć wszystkie bidy, które tego potrzebują. Jak na rzęsach stajecie by znaleźć najlepszy dom dla każdego pokrzywdzonego przez innego człowieka zwierzaka. To Wy chodzicie i ich przepraszacie, to Wy chodzicie i naprawiacie co inni popsuli. To Wy na rzęsach stajecie by zebrać fundusze na leczenie czy rechabilitację. To Wy kastrujecie, odkarmiacie i przywracacie do „życia” te zwierzaki. To od Was dostałam najwspanialszego przyjaciela i towarzysza życia. To o Was ciągle myślę „jak mogę im jeszcze pomóc” Tak by nie było, gdybyście nie byli dobrzy, kochani, empatyczni WIELCY. Nie wierzę, że ktoś tak mówi. Bo tak myślących jak ja jest bardzo dużo.

    • Popieram i pozdrawiam, a jeśli ktoś rzeczywiście tak mówi, to chyba najlepiej zignorować jego słowa oraz skupić się na priorytetach i poprawie losu zwierząt, do którego zawsze dążycie,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *