Rzadko bardzo coś wpada na naszą skrzynkę blogową, a jeszcze rzadziej jest to coś specjalnie dla nas. Krępujecie się, czy jak…
W każdym razie ostatnio przyszedł do mnie list, taki komputerowy, z filmem, a na filmie psiolaska, która była u nas już jakiś czas temu. Niskopodwoziowa, za to talii to próżno szukać było…
Trochę pomieszkała sobie w schronisku, aż się dziwiliśmy wszyscy, że tak długo czeka, taka idealna, taka miętka! Na szczęście pewnego pięknego dnia wyjechała w dal siną iiii nie było od niej wieści, aż do niedawna, kiedy to wpadły na moją własną osopsistą skrzynkę. Zandi wciąż jest wariatką, to tak cieszy, że może nią być!
Tak cudnie, prawda??
I teraz wieści co prawda nie wysyłane do mnie, ale przecież się nie będę z naszymi ścigać, co sobie pogrzebię w wiadomościach schroniskowych, to sobie pogrzebię…
Daaawno, daawno temu trafił do nas Łili.
Wystrachane to byłooo, aż żal! W schronisku wydoroślał, jako tako się przekonał do ludzi, ale żeby był takim milusim, otwartym, pewnym siebie psem, to bym nie powiedziała. Pewnego pięknego dnia został adoptowany, a dłuuugo potem dostaliśmy to:
Jakieś maciupkie problemy to może i były na początku… Może i ciutkę większe, ale jak na psa, którego nigdy nikt nie uczył domowych zasad (bo gdzie, skoro najpierw żył na polu, a potem w schroniskowym kojcu), to i tak mu poszło świetnie i teraz trudno się w nim doszukać tego psa z pierwszego zdjęcia.
Że o sierściuchach może nie lubimy czytać? Ależ skąd!
To jest na przykład Graham za czasów schroniskowych. Niby taki typowy bury tygrys…
I wiadomo było, że miziasty, że przylepa, a siedział chyba z pół roku! I dla niego się miejsce na świecie znalazło, i patrzcie, o:
…tak powinno wyglądać życie sierściucha… Graham już nie jest Grahamem, ale ze względu na swoją niebywałą charyzmę został przerzchczeszony na Tajfuna. Nic dziwnego, sami popatrzcie, jak wiatr!
A w poprzednim wpisie było takie zdjątko:
…i wiecie, że właściwie to nie wiedziałam, co myśleć, bo takie maciupkie, takie biedne, z takimi maluchami to różnie bywa, wiecie… wiecie, o co mi chodzi… Aaaaleeeeee przeszperawszy te wiadomości, o których pisałam (nasi rzadko wchodzą w wiadomości na fejsa, nie mają czasu, tam nawet jest taki automat, żeby pisać na malia), znalazłam takie oto zdjęcie radość niosące:
Czyli wszystko z nimi dobrze! Jak cudnie!
Praaawie trzy lata temu trafił do nas Ceres. Taka to smutna bida była na początku:
Coooś słyszałam, że nie do końca potem był taki biedny, swoje miał za uszami, ale nie mieszkałam wtedy w biurze, to nie napiszę, co tam było na pewno. Za to teraz…
A to świeże wieści są! Z teraz! Prawie dwa lata od wymaszerowania do swojego domu. Miło patrzeć!
Szramek to nie miał szczęścia. Ze dwa razy chyba, czy trzy, jakby w to wliczyć samo trafienie do schroniska. Potem jedna adopcja, taka średnia bardzo, jakieś dziwne historie tam były…
Na szczęście pewnego dnia trafił wreszcie na dwunożnych, dla których nie był TYLKO psem, ale stał się AŻ przyjacielem i prawdziwym psiumplem.
Takie cudne zdjęcia dostaliśmy teraz właśnie, półtora roku po wyjeździe od nas w dal siną, do najlepszego domu, w którym może wreszcie spać spokojnie:
Oby na wszystkich nas czekała taka radość i beztroska!
Więcej bym miała tych zdjęć, ale ani ja całego tygodnia nie mam na napisanie, ani Wy całego dnia na czytanie! Tak czy siak muszę napisać, że CIĄGLE NAM MAŁO tego czytania i oglądania! Jeśli więc mieszka u Ciebie ktoś od nas, to koniecznie wyślij jakieś zdjątko chociaż jedno, niech wiemy, niech się nacieszymy tymi radościami zanim i nam się przytrafi domowa przygoda… Bo przecież pewnego dnia musi też dla nas znaleźć się gdzieś miejsce…
To jak, obiecujecie, że będą wieści…? My potem chodzimy od kojca do kojca, czytamy, patrzymy, zazdrościmy też… trochę… Ale każda taka wieść podnosi nas na duchu i znów w nas wiara włazi, że i nas ktoś tak pokocha…
Bez krępacji, bez myślenia, że eee tyle czasu minęło, to już może nie… Właśnie, że TAK!
Czekamy!