„…nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale myślałam, że…”

Różne są przemyślunki dwunożnych na temat schronisk. Najczęściej słyszymy takie, że to straszny dramat, że chore zwierzaki, że pewnie naderwane uszy, że miski puste, że budy to takie ledwo-ledwo stojące pudełka bez ani pół ździebełka słomy, że… w każdym razie takie podobne. Ostatnio jednak obiło się o oczy me własne piękne, że bywają też zupełnie odwrotne wyobrażenia.

Otóż… jedna dwunożna laska myślała, że „schronisko to takie magiczne miejsce, w którym psy leżą na atłasowych poduszkach i są perfekcyjnie przygotowywane do adopcji. Z perspektywy czasu nie wie, skąd się to wzięło, ale zasadniczo wiele osób tak myśli, stad nieudane adopcje, bo pies szczeka”.

I teraz to nie będzie tak, że ja będę pisać odwrotnie i że skoro ktoś myśli, że schronisko to zło największe, to ja pokazuję, że wcale, że nie, a jak ktoś myśli, że jest magicznie, to ja znów napiszę w drugą stronę, bo przecież wyjdzie, że się zdecydować nie umiem i mi się we łbie tak pokiełbasiło, że nowego wrrredaktora szukać trzeba czy coś (NIEDOCZEKANIE).

W związku z tym, że blog bawi, uczy, wychowuje, i w związku z tym, że jestem najlepsią wrrredaktorką pod słońcem, która nic a nic nie ściemnia i nie wymyśla, to ja powiem, jak jest u nas (i pewnie jeszcze w kilku schroniskach).

(fot. Paweł Sulatycki)

Część z nas faktycznie mieszka w apartamentach, które raczej się tak tylko nazywają niż faktycznie są wypełnione kanapami; telewizor też tam nie stoi, nie ma też ani pół prawdziwego, dwunożnowego łóżka… Stamtąd psy wychodzą na spacery ze dwa razy dziennie, ale właściwie to na krótkie i bynajmniej nie dlatego, że się komuś nie chce, czy coś. Musicie po prostu wiedzieć, że ci, którzy mieszkają w takich pomieszczonkach, to zwykle są już bardziej potrzebujące zwierzaki, albo starszawe, albo chore, albo jedno i drugie, także ja już sama nie wiem, czy nie lepiej mieszkać na wiacie, ale za to jednak być w pełni sił i całkiem (no dobra, albo prawie całkiem) zdrowym, czy dostawać rzucawki jak Derlik, dochodzić do zdrowia po operacji słupa z kręgów, jak Biedul, czy mieć problem ze wszystkim łącznie z sobą, jak to jest z Anaxem…

(fot. Paweł Sulatycki)

Większość z nas mieszka z dala od poduszek i miętkich posłanek. Kości wygniatamy na podeściółkach w budach, o ile ich nie wypchniemy na zewnątrz w dzikim szale moszczenia.

(fot. Paweł Sulatycki)

Nasi relugarnie dosypują, ale no umówmy się…. się oni nie znają na prawidłowym rozmieszczeniu słomek, więc bywa, że my wte, oni wewte i tak się jakoś kręci w zimie. Te szmatki przy wejściach też co rusz dobijają, a my co mamy robić lepszego? Zabawa przednia jest w targaniu się z budą! Grożą paluchami, ale przecież nas kochają; przyjdą przybić i zabawa zacznie się od nowa, aż się mrozy nie skończą, chociaż to zdaje się, że już….

Jak się komu już boki odgniotą na słomie, albo już wszystko zostało obejrzane z parteru, to można się zawsze załadować na górę i przez jakiś czas obserwować na stojąco, bo się można poczuć trochę sierściuchem na dachu….

(fot. Paweł Sulatycki)

…a jak i to się znudzi, to cóż…

(fot. Paweł Sulatycki)

Taka nasza codzienność. Mamy co jeść, mamy co pić, gdzie spać, na czym leżeć; każdy dzień w tygodniu podobny do drugiego. Dwunożni się uwijają, najpierw jedna seria z pysznymi kulkami i wodą, jak komu brakło albo bezczelnie zabrudził, potem kolejne przejście, bo trzeba posprzątać, michy zebrać, w międzyczasie jeszcze nas oglądają, leczące kulki noszą. Jak się da, jak czas jest, to jeden z drugim ma wytarmoszony kudłaty łeb, jak aż tyle nie ma, to tylko co rusz słychać komplementy, że jesteśmy tacy fajni i kochani, i jakby kto mógł, to by nas wszystkie adoptował, my się cieszymy, jak głupki, bo to zawsze takie superowe jest, że tak nam mówią, a potem nasi idą na kolejne wiaty i znów słychać szuranie, dreptanie, co jakiś czas ktoś szczeknie… Bywa, że dwunożni z zewnątrz przyjdą nas obejrzeć, to znów się podnosimy wszyscy, prezentujemy, witamy, pokazujemy to z prawa, to z lewa, i czasami ktoś z nas wyjdzie na spacer i wtedy trzymamy kciuki, żeby nie wrócił już, bo to będzie znaczyć, że może wyjechał do domu…! Czasami tak się dzieje, czasami nie. Znów zajmujemy miejsca w- albo na budach i czekamy dalej. Aaalboo jak Luger, ten to się do krat przykleja, co by dalsze części ścieżek oglądać:

(fot. AnKa DrozDek)

Taka codzienność nasza schroniskowa, którą mogą zmienić tylko dwunożni…

I zmieniają! I wtedy właśnie dzieje się magia, którą też mogliście zobaczyć w poprzednim poście, ale nie myślcie, że to tak jednorazowo czy raz na rok, czy coś. Kiedy tylko nasi mogą, kiedy tylko czas im pozwala i w ogóle, to zaraz do nas przybiegają w kaloszkach, szaliczkach, z torebkami na biodrach, ze smyczkami pod pachą iii leeeecąąąą, i widać ich z daleka, jak biegną, mało nóg nie połamią, byle być szybciej u nas, byle już zatopić palce w sierście, byle już zapiąć i wybiec do lasu, bo przecież po co czekać!

(fot. AnKa DrozDek)

Wtedy schronisko faktycznie zmienia się w magiczne miejsce, o nikim się nie zapomina, i staruszki, i młodziaki, i chore, i zdrowe, i te włażące na kolana, i te kłapiące, wszystkie bez wyjątku otrzymują kawałek dwunożnych.

(fot. AnKa DrozDek)

I wiecie co? Nawet sierściuchy! Ich codzienność to przecież też czekanie…

(fot. Paweł Sulatycki)

Mają one swoich najspecjalniejszych Kociolontariuszy, także widzicie – jak nie macie sił na psy albo po prostu z jakiegoś dziwnego powodu wolicie mruczki, to u nas można je miziać pół dnia! Można się uczyć, książki czytać jednocześnie miziając, merdając wędką albo pozwaląc jednemu z drugim zasadzać zad na kartkach.

(fot. Paweł Sulatycki)

Co do tego perfekcyjnego przygotowania do adopcji… Będę bronić Wolontariuszy do krwi ostatniej! Zajmują się nami od deski do deski, od nosa do ogona!

Jak kto z nas odważniejszy, to od razu po kwarantannie wędruje na spacery, ale jak trzęsizad zamknięty jak orzeszek w skorupce, to siedzą z nim najpierw, ile wlezie, ile potrzeba, żeby przekonał się do świata; tu macie na przykład takiego Miśko, który po miesiącach chodzenia tylko po wybiegu, wreszcie wyszedł pierwszy raz na spacer.

Potem te kilometry przechadzek, nauki chodzenia na smyczkach, albo żeby nie ciągnąć, albo żeby zauważyć, że po drugiej stronie sznurka wędruje dwunożny i od czasu do czasu można by na niego uwagę zwrócić, bo będzie przyjemniej; do tego nauki przychodzenia, siadania, wstawania, turlania, podawania łapy…

Ale to dla chętnych, bo jak ktoś wybitnie się nie nadaje, to nikt nie zmusza! A kto powiedział, że wszyscy muszą być geniuszami? Najważniejsze, Wam powiem, to żeby wiedzieć, jak się nie dać oszukać, że smaczki się skończyły. Reszta to już tam jak kto chce.

…a wiecie, że nasi na wybiegu postawili najprawdziwsze JEŹDZIDŁO?? Nie jeździ już co prawda, ale możemy się pakować na wszystkie siedzenia i uczyć, że wcale nie trzeba się go bać! Tutaj Nerfka prezentuje, że jeździdło nie gryzie.

I schody też są! Ja to umiem po nich chodzić, dla mnie to nie pierwszyzna, bo w biurze są, ale dla wielu z nas, to dramat. Taki Azorek na przykład, to gdzie on miał się schodów uczyć, skoro całe życie w zabudowanym kojcu siedział. A na wybiegu to można powoli, pomaluśku, w zabawie nawet się przyzwyczajać. I znów mamy modelkę Nerfkę:

……………………Matko Suczko, jak można tyle klepać, kto to będzie czytać…….

W każdym razie wracając do nauki i przygotowywania – nasi to też uczą, że skakać nie wolno na dwunożnego, ale że tak samemu w sobie, to warto, bo więcej radochy, uczą nas się bawić, uwalniają beztroskę i te pozytywniejsze wibracje.

Tylko to tak wiecie…. ciężko w schronisku przygotowywać do życia w domu, skoro ani pół domowego pokoju u nas nie ma, bo skąd. A nawet, jakby był, to przecież to nie będzie NASZ dom, a nikt się w nim z nami nie zamknie na dwa miesiące, żeby pokazać, że o – tak się mieszka. A potem co? Na wiatę z powrotem? Do budy?

(fot. Paweł Sulatycki)

I nic na siłę. Boi się jeden z drugim? To nasi zaczekają. Bawić się nie umie? Nikt w paszczę patyka nie wsadzi. Na smyczy nie umie chodzić? Nikt po ścieżkach nie targa na lewo i prawo, tylko się siedzi i tłumaczy milionowy raz, że to nic strasznego. Skacze cielę na psiolontariusza nie chcąc się zapinać w szeleczki? Nikt nie krzyczy, nie przygniata do ziemi, bo przecież czas leci, jest tydzień do nauczenia się, a już cztery dni minęły. Nic takiego! Się pokazuje, objaśnia, że tak nieładnie, się odwraca tyłem przy skakaniu, się czeka, aż się wyszaleje taki narwaniec i potem dopiero smyczka i heja do zabawy, skoro tyle energii do wykorzystania!

(fot. Paweł Sulatycki)

Nie ma daty wykonania zadania, nie ma kar, że coś trwa za długo, nie ma porównywania, że ten to już dawno umie, a tamten to oporny. Wszystko w swoim czasie. …potem to już jest rola dwunożnego, który adoptuje, żeby dalej też było w porządku, dlatego właśnie nasi zawsze mówią, żeby poprzychodzić, poznać się, żeby już ta wiązka przyjaźni grubła, bo potem będzie łatwiej, albo któraś strona stwierdzi, że to chyba nie to. Lepiej tak…

Także widzicie – nasza schroniskowa codzienność to budka z siankiem, miseczka z kulkami, zapaszki, dźwięki, ale przede wszystkim – CZEKANIE i to nie leżąc na tym, na czym by się chciało, ale się nie skarżymy. Smutno nam czasem, pewnie, że tak…. Ale nie kiedy przychodzą nasi – tak naprawdę to oni są całym naszym światem, przecież póki co nie mamy innego, a że okoliczności są jakie są… trudno… dla wielu z nas to najlepszy dom, jaki mieliśmy…

(fot. Paweł Sulatycki)

Chciałam podziękować tej dwunożnej lasce, dzięki której pojawił się ten post, a która przyznała, że zanim pojechała do schroniska po psa, to w jej głowie to miejsce było właśnie magiczne i takie cudowne. I dziękuję za przyznanie się, że chciała adoptować starszego psa z całą listą cech pożądanych, ale zderzyła się z oczywistą rzeczywistością, że to się tak nie da, a poza tym starszy pies to przecież inne kulki do jedzenia, do tego te specjalne leczące dojdą… Wiesz, to nic, że nie wzięłaś wtedy wiekowego psiumpla, skoro nie byłaś gotowa, to lepiej. Dałaś za to dom dwóm młodszym, a kto wie, może nikt by ich nie adoptował i one też by „za chwilę” były już starsze i z coraz mniejszymi szansami na adopcję…? Tak musiało być, o tym też był post kiedyś. To się musiało tak potoczyć. Najważniejsze, że ktoś obudził się w schronisku, a jeszcze tego samego dnia zasnął we własnym domu…


….czy ktoś dotarł do samego końca….? Nie chce mi się wierzyć, ale jeśli tak, to niechże wpisze w komentarz słowo „PIETRUSZKA”. Bo tak, zobaczymy, czy nie posnęliście, łohohohoho!

(fot. Paweł Sulatycki)

35 komentarzy

  1. PIETRUSZKA!!!!! Bez mrugniecia okiem ???

  2. Agnieszka Wawrzyniak

    Pietruszka ?

  3. Pietruszka…. Dobrze że jesteście, chciałoby się żeby wszystkie schroniska były takie….

  4. Pietruszka 🙂 wszystkie posty tutaj czytam do końca i z dużą radością.

  5. Pietruszka 😉

  6. PIETRUSZKA

  7. No siema, siema, to ja błysnęłam tym cytatem z początku wpisu 😀

    Przed pierwszą wizytą stricte adopcyjną byłam w schronisku raz i to takim lepiej dofinansowanym. Z moich obserwacji stron na fejsie wynikało, że psy w lokalnych schronach to głównie mają jakieś zajęcia z psimi treserami na praktykach, sesje zdjęciowe, jakieś rally-o, jakieś agility i takie historie. W teorii wiedziałam, że są jakieś psie umieralnie, ale to gdzieś hen, hen w Polsce B. Wkręciłam sobie, że prymarną działalnością schronisk są właśnie adopcje, a nie, nomen omen, zapewnienie schronienia bezdomnym zwierzętom. Przyjechaliśmy w weekend, trafiliśmy na falę wolontariuszy, i to wszystko wyglądało całkiem okej, więc bezmyślnie pytałam panią z biura czy wolontariusze prowadzą z psami trenningi kennelowe i w ogóle zachowywałam się dość dziwnie. Teraz myślę, że mój mózg bronił się przed oczywistym – byłam w schronie w którym przebywa prawie 300 psów i setka kotów, więc bezpiecznie było sobie wkręcić, że one tu są przeszczęśliwe. Na jakiej podstawie wybrać jednego? Więc zaczęłam sobie wmawiać, że to nie jest tak, że one potrzebują domu, bo przecież przy takim tłumie wolontariuszy i dużych kojcach na pewno mają tu dobrze. Poza tym psu pewno i tak wszystko jedno, bo przecież ma miskę i budę i czasem jakiś spacer.

    Miał być mały i starszy, a wyszliśmy z większym i podobno-dwulatkiem-ale-badania-pokazały-że-raczej-czteropięciolatek. Psi ideał. Ale serio – mokry sen o wdzięcznym psie, zwierzę generujące zero problemów o których czytałam w internecie. No i im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej docierało do mnie, że to nie jest statystycznie możliwe. W schronie było 300 psów, nie ma opcji żebyśmy fuksem wybrali tego jednego, który nie ma lęku separacyjnego, nie niszczy, nie ma problemów z zachowaniem albo złych nawyków. Pamiętam, że siedziałam kiedyś z chłopem i mówię mu, że albo wygraliśmy los na loterii, albo w tym schronisku jest kilkadziesiąt psów, które kiblują za niewinność. Bo ja też myślałam, że większość psów ze schrona trafiła tam „za coś” – jakieś pogryzienie, niszczenie, wycie, agresja smyczowa, no ogółem problem… A tu bach, na naszym dywanie leżał pies, którego znaleziono na przełomie czerwca i lipca, więc wyglądało na klasyczne porzucenie wakacyjne. No to wzięliśmy jeszcze sunię. Sukinia była trochę bardziej po przejściach, ale w sumie dalej zero dużych problemów.

    Od tamtej pory jestem wkręcona w adopcje. Nigdy nie kupię sobie psa, nie po tym co sobie uświadomiłam obserwując, jak z przerażonej suni, którą ktoś lał ile wlazło, wychodzi normalny, pewny siebie czworonóg.

    I skoro już wyprodukowałam słowotok, to jeszcze jedna refleksja. Pies miał być starszy, bo sobie wkręciliśmy, że staruszek nie będzie tak niszczył, co było istotne w wynajmowanym mieszkaniu. Mieliśmy trzy istotne kryteria – powyżej 10 lat, poniżej 10 kilo i nie terierowaty, bo mamy gryzonie i ryzyko polowania było za duże. W schronie było 300 psów. Zero spełniało te kryteria. ZERO. Małe psy z zasady szybko wychodzą, jakieś 70% wszystkich psiaków stanowiły psy 20kg+. No to dobra, niech będzie starszy średni-lub-duży. Yhm. Wszystkie z problemami ze stawami, a my na trzecim piętrze bez windy, ewentualnie na karmie o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Wzięliśmy na spacer jednego na gastro intestinal. Pies dostał z emocji takiej biegunki, że z tej kupy mogłabym sobie ulepić maltańczyka. WPADŁAM W PANIKĘ. Teraz bym sobie zapisała „niewydolność trzustki”, w domu doczytała jak z tym żyć i zaczęła składać dietę, ale wtedy to brzmiało jak koniec świata i w ogóle jak to chory piesek, przecież wszystkie miały być małymi cudami gotowymi do adopcji.

    • …a tymczasem staruszki też potrafią mieć niemało za uszkami… Lepiej w tę stronę, lepiej poznać wszystko, pozmieniać kilka zdań w głowie, a potem nieść uświadamianie dalej! Dziękuję raz jeszcze!

    • No w porównaniu ze schroniskiem w Radysach, to nasze to hotel 5 gwiazdkowy 🙂 Psom nie jest źle, ale zawsze w domu to lepiej. Ja też poszłam do schroniska po małego, kudłatego pieska, zakładałam że mógł być chory. A wyszłam z średnio-dużym, bardzo kudłatym ale zdrowym. Później się okazało, że jednak chory, ale mówi się trudno, adopcja jest na dobre i na złe, na zawsze. A u nas to była miłość od pierwszego wyjrzenia. Przynajmniej po naszej stronie. Pies w swoich uczuciach był i jest dużo ostrożniejszy. Po prawie roku, dopiero teraz zdarza mu się łagodnie cieszyć na mój widok. Może dopiero teraz zaczyna czuć, że już ma swoje miejsce na resztę dni? Nie jest łatwym psem do kochania, ale może tym bardziej właśnie się z nim związaliśmy…
      PIETRUSZKA 😉

      • A gdyby nikt go nie wziął…? Takie zwierzaki mają tak bardzo mniej szans… Cudownie, że u Was znalazł swoje miejsce, to musiał być niesamowity wzrusz po pierwszym merdnięciu! Będzie tylko lepiej.

  8. Pietruszka, Pietruszka ?

  9. A tak przy okazji to macie takiego pieska jak na zdjęciu głównym? Czy to owczarek nizinny czy jakoś tak? Nie to że zależy mi na rasie, ale ma takie słodkie uszka ?

    • Myślałaś, że używamy zdjęć z obcych schronisk? Skąd! Wszystkie nasze! Ten kudłacz to Burbur, ale przyszedł do nas bez papierków. Jeden pies na milion przyjeżdża z papierkiem, w którym stoi, co to za rasa, a że Burbur nie miał, to jest jedynym w swoim rodzaju kundelkiem! Trochę owczarek frącuski, ale nie aż tak wyrośnięty.

  10. Pietruszka ?

  11. Pietruszka???????

  12. Marchewka..a co…

  13. ???PIETRUSZKA ???

  14. Pietruszka ☺

  15. Paweł Czyżniejewski

    Pietruszka ?

  16. Ewa Zapalowska

    pietruszka 🙂

  17. Pietruszka ?

  18. Pietruszka!:) Cudownie, że są Wolontariusze, którzy pomagają wszystkim psiakom i kociakom. Mam w rodzinie dwie wspaniałe dziewczyny, które oddają swoje serducha zwierzakom. Jestem z Nich dumna:)

  19. Pietruszka. Ja to nie wiem jak sie nie wzruszac przy tym wszystkim

  20. Pietruszka. Dotarłam do samiutkiego końca. Mitka z Ciebie Mega Redaktorka jest.
    Przy Twoich opowieściach nie da się zasnać, bo człowiek albo płacze albo też patrzy przez łzy ze wzruszenia i tekst się zamazuje.
    Pozdrawiam sedecznie i życzę, abyście ze Stańką wywędrowały, jak poprzedni redaktorzy do swojego domu.

  21. Pietruszka! 😀 świetny wpis! 🙂

  22. Całe pole PIETUSZKI. Jesteście wspaniali.

  23. Pietruszka?
    My mamy od trzech lat psa że schroniskakest zdrowy ale z problemami ale miłość jest .
    ?

  24. PIETRUSZKA ❤️

  25. Pietruszka. I nawet cała włoszczyzna 🙂

  26. A ja się nie zgodzę 😀 moja dziewczyna była idealnie przygotowana do adopcji, odwracała się na swoje imię, robiła siad, dawała łapę i szła na luźnej smyczy (gdy już minęliśmy pierwszą prostą w lesie i jej emocje opadły). Okazała się psem idealnym, nigdy nic nie zniszczyła w domu, ani razu nie zdarzyło się żeby nabrudziła. Jest bardzo spokojna i rozsądna, każdy kto ją poznaje nie może przestać się zachwycać jaki to mądry pies. U was spędziła ponad rok, z nami wkrótce miną 2 lata. Dziękujemy za szczęście, jakie nas spotkało dzięki pracy waszego schroniska 🙂

  27. No i co z tej pietruszki…skradli nam włochacza 🙂 🙂 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *