Już dobrze, dobrze już… być musi.

Tak, wiem, jak to ostatnio wygląda i należą się Wam zapewne przepsiosiny czy coś, ale właściwie i tak wybaczycie mi wszystko. Post być musi. I będzie. A wkrótce wszystko będzie już jak dawniej. Kiedyś…

Dziś o tym, że w końcu dobrze być musi. Czasami już jest. A czasami już jest, ale wciąż mówimy, że będzie. Takie to zagmatwane bywa, ale to się wyjaśni na pewno zaraz.

Jakiś czas temu pisałam o Lunie, takiej psiolasce, co to jej się świat zawalił, bo jej dwunożna odeszła tam, skąd się nie wraca… Luna przyjechała wtedy do nas z kocykiem i misiem, a naszym się krajało w środku wszystko, co tylko mogło się krajać i rozpadać, kiedy patrzyli, jak śpi w tulona w to, co zostało z poprzedniego jej życia.

Przez jedną nietrafioną przygodę z szukaniem domu (całe szczęście, że Luna nie wiedziała i nie robiła sobie nadziei), nasi już myśleli, że się chyba tak sprawnie nie uda znaleźć kolejnego… Aż tu jednak stał się znów cud – dom się znalazł! Mimo tego, że Luna to babcia już, postanowiono ją pokochać najbardziej na świecie, zabrać z kojca, pokochać na zabój, a w dodatku zadbać odpowiednio, dzięki czemu teraz wygląda tak:

Choćbym miała więcej kulek nie jeść, to ta sama psiolaska! Nawet specjalnie dla jej zdrowia ci dwunożni popracowali nad zgubieniem wagi, żeby miała taką odpowiedniejszą dla wieku, stawów i w ogóle. Widać! I futerko takie ach!

…po prostu już jest dobrze…

Anika przyjechała do nas ze półtora miesiąca temu, razem z tą wycieczką całkiem sporą, co to wspominałam o niej nie raz.

Coś musiało ją spotkać strasznie strasznego, bo przecież prawie wszyscy inni przyjechali zupełnie przyjaźni, zadowoleni i radośni, a ta mała psiolaska jakoś tak niezbyt… Nieśmiała taka, boi się każdego, chociaż na szczęście jak poczuje się pewniej, to nawet i ogonkiem merdnie. I na spacerki uczy się chodzić też, także wszystko będzie dobrze… A może i w tamtym schronisku była tak krótko, że jeszcze nie zdążyli jej pokazać, że nic jej nie grozi? Teraz jest już u nas i się nasi nią zajmą, o nic nie musi się bać. Z czasem nabierze śmiałości, z czasem znajdzie dom, z czasem będzie całkiem dobrze…

Ech, teraz będzie o Bartusiu…

Co spotkało tego staruszka? Znaleziono go na drodze, więc właściwie nie wiadomo, czy sam się wybrał na taką dziwną wycieczkę, czy też może ktoś go tam zostawił i odjechał w dal siną, bo niech sobie pluszowy dziadek radzi… Nie poradziłby sobie na pewno, w przeciwieństwie do całej zgrai pasażerów na gapę, bo musicie wiedzieć, że w jego sierści to już pchły całe miasta pozakładały! Mimo tego, że musiał się psiundek nacierpieć, że musiało go swędzieć niesamowicie, że przecież nic a nic nie widzi, to ogonek nie przestaje mu merdać. Już jest zaopiekowany, już nasi powiedzieli do słuchu pchłom i innym takim, także się wyniosły, teraz musi być już dobrze…

Z Luną jest już dobrze, tak dobrze, jak w życiu bym nie pomyślała, że aż tak może być. Z Aniką i Bartusiem też jest dobrze, ale wiecie… tak dobrze-dobrze to dopiero będzie… Wątpliwości nie mam żadnych, że tak będzie, przecież naszym się uda, przecież musi…


A teraz wieści takie trochę, ech… Bo wiecie, że zanim nastałam ja, to przede mną było kilku innych wrrredaktorów. Trzecim w kolejności był Tyson. Majka mu pomagała, potem przyszła Bulba, rozgoniła towarzystwo i nastały trochę inne czasy, ale swoje napisał.

Tyson mieszkał u nas lat 11. Taki groźny, z szufladą zamiast paszczy, rzucający się na każdego motylka, patyczka, gałązkę, ptaszka; tolerował dwunożnych, ale to też nie wszystkich. Tak było na początku. Z czasem jakoś zrozumiał, że aż tak to nie trzeba. Z czasem złagodniał. Z czasem zaczęli do niego przychodzić JEGO dwunożni. Specjalnie do niego przychodzili! Mijały dni, miesiące, a oni przychodzili nadal. Potem mijały lata… I oni nadal relugarnie stawali przed jego kojcem ze smyczką, szeleczkami i namordnikiem, żeby zabrać go na spacer. Był ich, oni byli jego.

Dzień przed 11 rocznicą przyjęcia do schroniska po raz ostatni wyszedł za bramę. Wpakowali go do samochodu i wyjechał… do siebie… Łzy się lały, że mało drugi strumień nie powstał jako konkurencja do tego jednego, co z boku schroniska sobie płynie!

Nie mogli tego zrobić wcześniej, ale zabrali wtedy, kiedy tylko wszystko było gotowe…

…i Tyson polubił inne zwierzaki z tego domu….

…i Tyson wreszcie mógł wychodzić na spacery codziennie, po łąkach, wracać do siebie…

…i Tyson wreszcie, pierwszy raz w życiu zamieszkał w domu…

…i zachorował… i była taka walka o niego! Taka walka! Wreszcie nie on musiał walczyć, ale walczono za niego. Tyle lat w schronisku trzymał się dzielnie, nic u nie dolegało, okaz zdrowia, tyle lat…

…ale gdyby nie Oni, to jego by nie było już dawno… nie poznałby domu… nie poznałby, jak to jest być tak prawdziwie czyjś…

….i gdyby nie Oni, to pamiętałby tylko kraty….

…Tyson odleciał… Pewnie przyleciała po niego Majka, którą znał trochę lat. Poznał ją, przecież razem przepisali „kilka” postów. Znalazła go bez trudu, Majka zawsze znajdzie….

…i tak smutno…

Jeden komentarz

  1. Chyba widzieliśmy Lunę na internetach, w sensie kojarzę psią staruszkę po śmierci właściciela przytulającą się do swojego kocyka czy zabawki. Wydaje mi się, że jakaś haszczakowa fundacja ją promowała mocno na insta albo fb i udało się, dość zresztą szybko.

    Tysona pamiętam. Strasznie przykre. Tak samo jak to, że starsze psy w schronach przeważnie dobrze isę trzymają, a potem choroba atakuje w domu, bo można się rozluźnić, jest też trochę stresu przeprowadzkowego i tak wychodzi. Strasznie smutna rzecz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *