Nie wszystko widzicie…

Nie wszystko widzicie, bo i jak? Widzicie w komputerach nowe psy, sierściuchy nowe, co doszły, dojechały, przypełzły do nas różnymi drogami. Jak przyjdziecie do nas, to widzicie bieganinę, biurowników, tabletkowe, wiatowców i kuchniowców w pędzie z miskami, taczkami, jedzonkiem, kulkami leczącymi…. Dużo się dzieje, ale to wciąż nie wszystko.

Dzieją się też takie rzeczy, o których napisała na fejsie jedna nasza biurowniczka ostatnio:

Bo Schronisko to też walka o życie, której wiele osób nie widzi..Nierzadko walczymy o życie tych najbardziej bezbronnych i zbyt słabych. Tak też było z Grubolką. Malutka została znaleziona pod płotem w Łężycy, była w tragicznym stanie, nie reagowała na żadne bodźce, była bardzo słaba, wychudzona, odwodniona i do tego lodowata. W tym momencie rozpoczęła się dramatyczna walka o tę malutką istotkę. Została opatulona, do tego doszedł termofor i tak czekałyśmy na wyjazd do weterynarza.

Godzina oczekiwania dłużyła się niemiłosiernie, panika czy malutka doczeka do wizyty, czy odejdzie przytulona do mnie.. W końcu doczekałyśmy się, kitka przy pakowaniu do transporterka już nie była lodowata (chociaż wciąż chłodna) więc bardzo się ucieszyłam, że chociaż trochę udało mi się ją ogrzać. Z niepokojem czekałam aż wróci od weterynarza, zastanawiając się czy w ogóle wróci.. Jaka była moja radość, gdy kituszka nie dość, że wróciła, to czuła się o wiele lepiej! Temperatura z 34 stopni wzrosła do 37, a to ogromny sukces. Dalej nie było dobrze, widać było, że czuje się źle, ale w porównaniu do stanu w jakim przyszła, była niesamowita poprawa. Została w transporterku z termoforami i podpiętą kroplówką. Kilka razy trzeba było poprawiać rurkę, bo kroplówka nie chciała kapać, ale znosiła to bardzo dzielnie.

Widać było, że ma coraz więcej siły, zaczęła nawet sama się przemieszczać i trzymać łepek w górze. Po kilku godzinach czuła się na tyle dobrze, że została przeniesiona do klatki, gdzie sobie leżała i cieszyła się ciepełkiem płynącym z termofora.

Skoro tak dobrze się czuła postanowiłam spróbować dać jej troszkę puszki dla kociąt i kolejna radość, łzy w oczach – malutka powoli dziubie sobie karmę!

O wiele spokojniejsza wyszłam z pracy prosząc stróża żeby zaglądał do niej i w razie czego dzwonił po pomoc.Następnego dnia rano wiadomość o koteczce sprawiła, że kolana się pode mną ugięły.. O 3 nad ranem czuła się w miarę dobrze, ale godzinę później na miejsce został wezwany nasz weterynarz. Nie było dla niej ratunku, nic już nie można było zrobić… umierała i trzeba było jej ulżyć…Wiele z Was nie wie jak to wygląda od środka, nie wie ile serca wkładamy w każde zwierzę, te brzydkie, stare, gryzące, całkiem malutkie, jak i te większe – nie ma dla nas znaczenia jakie to zwierzę jest, najważniejsze, żeby mu pomóc.Każde życie jest ważne. O każde trzeba zawalczyć. Przepraszam maleńka, że nie udało Ci się pomóc…

Ech… Takich rzeczy nie widzicie, a takie rzeczy się dzieją w murach schroniskowych…

A wczoraj tak bardzo padało, że nie minęło wiele czasu, a wparował jeden dwunożny, postawił nikogo innego jak sierściuszka małego, w dodatku przemoczonego do ostatniego kłaczka i zmarzniętego na kostkę, powiedział, że albo nasi go biorą albo wyląduje w lesie… A u nas teraz zasierściuchowienie jest takie, że ani pół wąsa nie idzie wcisnąć, a tu kolejny… Puchaty dzieciuch dostał na imię Zawijek, został zawinięty w dwa kocyki i wpakowany tam, gdzie będzie mu najlepiej – za ciuch innej biurowniczki:

Tak się właśnie nasi poświęcają, ogrzewają nijak inaczej, ale sobą, jak tylko się da! I takie maluchy od razu zasypiają w akompaniamencie bicia dwunożnowej pompki. Co będzie z Zawijkiem? Nie wiem, dopiero wczoraj przyjechał, ale przecież musi być dobrze….

…ach, i wciąż jest czas, w którym pełno jest takich niespodzianek dostarczanych do nas:

….przygarniajcie takie dzieciaki, cooo….? Chociaż na chwilę….. Nie ma co robić z nimi, dorosłe już się nie mieszczą, a co dopiero takie maluchy…

Przygarniajcie, cooo…?


…ale jego przygarnąć się nie udało, chociaż tak naprawdę był przygarnięty przez tyle serc, że nijak nie czuł się samotny.

Tak naprawdę ten ostatni jego czas był najlepszym jego czasem z całego czasu schroniskowego.

Tak naprawdę to właśnie w ten ostatni czas się uśmiechał najwięcej na dzień ze wszystkich dni spędzonych u nas.

Tak naprawdę to dopiero teraz miał tyle odwiedzin, ile by sobie nigdy nie wymarzył.

Tak naprawdę to nigdy w życiu pewnie nie rozdał tylu uśmiechów…

Luis….

Powędrował na drugą stronę… Już było tak źle, już był taki chudziutki, już Majka tyle krążyła… Tak było dla niego lepiej…

Ale co się nacieszył, to jego…

I tyle wspomnień zostało w naszych…

…biegaj i czekaj na nas, ale byle jak najdłużej…

4 komentarze

  1. …pewnie że trudno dobrać właściwe słowa bo co tu mówić tylko chylić czoła ja zawsze mówię że praca w schronie to jak oddział w szpitalu i zdania nie zmienię bo macie tu dokładnie to co w szpitalu tylko że podopieczni na czterech a nie dwóch girkach chodzą….a co do Luiska to biega już tam wśród swoich bez bólu….

  2. Robicie wielką robotę, macie wielkie serca i chęci! Zwierzęta bezbronne, krzywdzone przez człowieka potrzebują miejsca w którym będą czuły się najlepiej – tym miejscem są schroniska, w których pracują dobrzy ludzie bo chcą, nie bo muszą.

    Tyle razy już podejmowałem kroki by zostać wolontariuszem i pomagać bezinteresownie, ale za każdym razem przytłacza pogoń za nie wiadomo czym i brak czasu na cokolwiek. Chciałoby się wejść do schroniska, cieszyć się obecnością czworonogów tak jak one się cieszą i nie patrzeć na zegarek…

  3. Elżbieta Steplikowska

    Zdaje sobie sprawę jak wiele trudu i psychicznych doznań niesie ze sobą wasza opieka nad zwierzątami. Dlatego staram się wspierać skromnymi datkami ratowanie zwierząt. Sama mam trzy piesy z schroniska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *