Zaraz takie dni, co to dwunożni siadają do stołów, życzą sobie wszystkiego, co najlepsze, potem rozprawiają o sprawach rożnych, czasami śpiewają, potem sięgają pod takie drzewko iglaste, które nagle wyrasta im na środku pokoju, i pod które nic a nic nie wolno sikać psom, i na które sierściuchy nie mogą włazić, i wyciągają spod niego podarki. Jak dom zwierzolubny, to i dla czterołapków się znajdzie coś dobrego pod nim.
Co roku takie święta są i co roku życzenia składamy, że spokojnych, że wesołych…. ech…. a jakoś tak nam się smutno zrobiło, więc chyba zaraz o tym najpierw.
Trafił do schroniska 8 lat temu. OSIEM… Błąkał się po ulicach naszego miasta, ale jakoś nikt się po niego nie zgłosił, żaden właściciel się nie przyznał do niego.
Oj, pokazał na samym początku, że z nim może nie być łatwo, szczególnie nie lubił dwunożnych lasek, a już na pewno nie wolno było zbliżać twarzy do jego nosa. Niejeden zwiewał, zanim się okazało, że to taki stały problem i po prostu musi mieć Luger przestrzeń. Dla naszych to nie był problem, bardziej się zastanawiali, kto i jak go skrzywdził kiedyś…
Czas mijał, Luger jakoś się sprzedać nie umiał… Szczekał przeraźliwie na odwiedzających, na psiolontariuszy też, ale kto go znał, ten wiedział, że to pies tęskniący za kontaktem z nimi…
Wychodził grzecznie na spacerki, z innymi psami jakoś się dogadywał, a domu jak nie było, tak nie było… A przecież to był tak uroczy chłopak!
Jakoś na wiosnę, Luger przejął tytuł Rekordzisty Stażowego w naszym schronisku, kiedy to Tyson, a zaraz potem Ben wymaszerowali do domów. Ponosił go rok prawie, miesiąca zabrakło…
No właśnie…
Czarno-białe zdjęcia i ciągłe pisanie, że był… Był… Luger odleciał….
A był taki wesoły, chociaż w oczach wiadro smutku. Tak chętnie podchodził po głaski, merdał ogonem, kiedy się go miziało po policzkach, chociaż wciąż bardzo nieliczni mogli przytknąć swoje poliki do jego. Taki był, nasi to szanowali, u nas nic się nikomu nie wypomina, nasi kochają każdego. I Lugera też kochali, ale nie znalazł się nikt, kto by go chciał nie tylko w swoim sercu, ale i w domu…
Było już bardzo kiepsko, Luger chorował, potem już nasza psiowetka smutno powiedziała, że nic więcej nikt nie może dla niego zrobić prócz potrzymania za łapkę i głaskania po łepku podczas przeprowadzania na drugą stronę…
….Majka już krążyła nad placem… Nie powędrował sam, to jest najważniejsze….
….do zobaczenia…
Wiem, że zaczęłam smutno, ale to tak chyba lepiej, żeby teraz natchnąć nadzieją, niż odwrotnie – najpierw pożyczyć wszystkiego wesołego i zostawić Wam potem mokre poliki.
Nie ma co płakać, wierzcie mi. Luger miał może i lepsze życie z nami niż wcześniej. Z jakiegoś powodu był, jaki był. U nas miał spacery, otrzymał morze miłości, tu był jego dom…
Nie smucimy się zatem, zaraz przed Wami te dni szczególne, mam nadzieję, że będą pełne radości, że Wasze zwierzaki powiedzą Wam o północy, jak bardzo Was kochają i jak bardzo są wdzięczne za to, że otrzymały miejsce w Waszych domach. (Mam taką swoją galeryjkę z czterołapkami czytacieli i ona wciąż czeka na Wasze zdjęcia! Tutaj jest: PSTRYK)
Oby było tak, jak sobie wymarzycie, spokojnie, szalenie, ze stadem dwunożnych albo i z kilkoma, niech będzie głośno, cicho, z pierogiem albo i tylko z kanapką, wbrew tradycji. Niech będzie tak, jak chcecie. Bądźcie szczęśliwi!
Życzymy wszystkiego najlepsiego!
????????????????????
..no tak poszedł za TĘCZOWY MOST ja ufam że one już tam nie cierpią nie tęsknią sa bezpieczne wśród swoich…choć tam nie ma już kojców..po prostu sobie sa wolne swobodne szczęśliwe zaopiekowane przez anioły…