Rzecz ważna – behapsioryzm.

Żeby bezdomniak dobrze się miał, to co jest potrzebne? Miseczka pełna, to z pewnością najsampierw. Miętko pod zadkiem i buda ciepła – to też arcyważne. Woda czysta do picia – rzecz w niektórych domach nieoczywista… Zresztą nie tylko w domach, bo bywają takie schroniska, że aż uszy więdną, jak się o nich słyszy… O to wszystko, co napisałam, dbają nasi, czyli dwunożni przychodzący każdego dnia, czy to dzień powszedni, czy święto, czy śniegi, czy upały. Ach, jeszcze sprzątają nam podłogi, bo wiadomo, że i czysto być musi.

Co dalej? Zdrowie! Jak kto kaszlnie czy utyka, czy jakiś obolały bardziej, to już się nasi na takiego patrzą uważniej i zgłaszają Wetce. Jak kto przyjedzie do nas z przetrąconym kopytkiem, podrapanym nosem, katarem albo bez sierści – też zaraz Wetka ogląda. Tabletkowe mają każdego dnia pełne ręce torcików z leczącymi kulkami do poroznoszenia. Wszystko, co się da tym wyleczyć albo leczyć – jest leczone.

Zdarza się jednak, że coś nam dolega i nikt na to kulek nie wymyślił i nie wymyśli. Coś, co nie wyjdzie w żadnym badaniu, na żadnym zdjęciu i w żadnym wykresie z tych mądrych, wetowych monitorków.

Strach. Gryzienie smyczki. Lęk paniczny. Złość na cały świat. Telepanie portkami. Podwijanie fafli. Łapanie za kostki. Wymyślanie psiumplom przy przejściu przez wiaty. Wybieranie dwunożnych do lubienia. Niechęć wyściubienia nosa z budy. Wyładowywanie się na dwunożnych bez powodu.

To też są dolegliwości i to bardzo poważne, których się leczącymi kulkami nie wyleczy, których nie da się zlikwidować siłą, presją czy wywołaniem strachu przed dwunożnymi. Trzeba mieć sposób, trzeba zrozumieć, trzeba trochę wejść w nasze sierście… trzeba chcieć. I to podwójnie trzeba chcieć, bo nie dość, że musi się znaleźć dwunożny, który mowę psią rozumie i wie, jak do nas dotrzeć, ale i ci najważniejsi w schroniskach muszą chcieć zwierzaki leczyć od tej strony, a to wcale nie jest takie oczywiste… Często nie widzi się tych problemów albo nie chce widzieć i zostają czterołapki ze swoimi lękami i demonami z przeszłości…

U nas się te dwie chęci zbiegły. Od zawsze nasi wiedzieli, że musi być ktoś , kto będzie prostował te zakrzywione łebki i prawie zawsze był ktoś, kto chciał to robić. Jak teraz!

Bycie behapsiorystą to nie jest takie hop siup.

Nie można się bać, bo właśnie jednym z główniejszych zadań jest dotarcie do tych najbardziej złych na cały świat…

Tutaj widzicie regularne obłaskawianie smaczkami. …hm, muszę też zacząć podwijać fafelki skoro się wtedy więcej dostaje….

A tutaj widzicie jednego z groźniejszych niedźwiadków – Rokersa, który właśnie dzięki tej behapsiorystycznej magii zaczął wreszcie rzucać się z… miłością!

I wyobraźcie sobie, że wcale mu się nie dostało za ten mało delikatny przypływ czułości!

Behapsioryzm to też niewygody i konieczność posiadania w sobie ogromu cierpliwości. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. Jak na przykład tutaj, kiedy trzeba było przenieść Tipiego do innego kojca, a ten nic a nic nie chciał z budy wyjść, a jak już wyłaził, to kłapał na prawo i lewo…

Razbor przez bardzo średnią przeszłość trząsł portkami i nie miał zamiaru wychodzić z budy, na widok smyczy zaszywał się jeszcze bardziej…

To właśnie behapsioryzm sprawił, że teraz chłopak wychodzi na spacery, a jak trzeba, to i da się wykąpać, a potem zawinąć w bardzo twarzopyskowy, jakże męski różowy ręczniczek!

Zajmowanie się naszymi łebkami to nie tylko naprawianie błędów kiedysiejszych dwunożnych, którzy czasami nas tak skutecznie zepsują, że potem miesiące czy lata trzeba nas prostować.

To nie tylko szukanie nam tych dobrych zajęć i nakierowywanie naszej uwagi na zabawki, a nie na myślenie o głupotach…

…a czasami całkiem sporo czasu zajmuje przestawienie, że trzeba się cieszyć z chwili z dwunożnym, a nie kłapać na niego zębiszczem!

…Chudini nie był łatwym przypadkiem, ale się udało.

Ast też nie był i akurat w jego przypadku leczące kulki wspomagają wydobywanie z chłopaka radości, ale tutaj żadna z metod naprawiania by nie była skuteczna bez drugiej.

Behapsioryzm to też przestawianie w głowach, że nie jesteśmy najważniejsi na świecie, i że nie trzeba być zazdrosnym o innych, bo każdy z nas dostanie tyle samo miłości i wcale nie trzeba o nią walczyć.

Rokers i Asior to nigdy nie byłaby para do zamknięcia w jednym kojcu, ale większość z nas chętnie zamieszkuje z współpsiolokatorami, a takie dobranie nas wcale też nie jest proste. Możemy się świetnie ze sobą bawić, ale przy miskach czy budach wcale nie musi być tak różowo i to właśnie jest zadanie ważne, żeby tak nas połączyć, żebyśmy się świetnie ze sobą czuli i pomieszkiwali.

….słyszałam, że w niektórych schroniskach w kojcach żyje po kilka psów i nikt nie patrzy, czy się lubią, czy nie… Po prostu przychodzi kolejny, wrzucają do stada i albo sobie poradzi, albo… albo nie… Dla naszych to nie do pomyślenia i zawsze potem uważnie obserwują, czy aby na pewno wszystko dobrze.

U nas jest bardzo ważne, żeby właśnie nikt się już nigdy więcej nie bał. Nie sztuką jest używanie siły, bo jakie potem wspomnienia zostają…? Jeszcze gorsze!

Dlatego kiedy taki warkolący Rokers musi przejść badanko, to i psiowetka może się czuć bezpiecznie, i sam Rokers zachowuje się grzeczniej, kiedy go behapsiorystka smyra.

…albo kiedy Kostek musiał mieć coś wkropelkowywane, to też mógł liczyć na pomocne ramię do oparcia łebka, a musicie wiedzieć, że on to też nie należy do łatwych…

…albo jak trzeba kąpać, bo się coś przypląta przebrzydłego i nie ma co patrzeć na wierzgające kopytka, mus to mus!

…albo jak iść się nie chce, bo nie, to też nic na siłę! Prędzej słupek z kręgów wysiądzie, ale uśmiech nie zejdzie.

…a czasami to są zajęcia dodatkowe, bo kiedy jest czas, to się przeróżne rzeczy nam pokazuje, co niekiedy doceniamy, innymi razami jeszcze nie, a czasami to jest tak bardzo ŁAŁ, że nie możemy aż uwierzyć! Chudini na przykład był uczony jeżdżenia samochodem…

…i tak się poczuł pewnie, że pewnego razu uznał, że właściwie już wie, o co biega i może prowadzić…

…tylko nijak się ta nasza przekonać nie dała. Jakaś nieżyciowa, prawda…?

Życie w schronisku nie jest dla wielu z nas najłatwiejsze. Dla niektórych jest nieziemsko trudne. Wielu z nas zostało skrzywdzonych przed przyjazdem tutaj i mimo że mamy teraz o niebo lepsze warunki, mimo coraz lepiej wyglądającego ciałka, w naszych łebkach dzieją się rzeczy różne… Sami z tego nie wyjdziemy, dlatego ten behapsioryzm jest tak bardzo ważny.

Dlatego ta nasza behapsiorystka tyle rozmawia z innymi naszymi o nas, dlatego tyle chodzi od kojca do kojca, dlatego tyle rozmawia z psiolontariuszami i dlatego oni mogą się do niej zawsze zwrócić z każdym problemem, jaki mamy, bo wszystkim zależy, żeby było nam jak najlepiej, żeby wyprostować każde, nawet najmniejsze skrzywionko, które nie pozwala nam być jeszcze bardziej wyluzowanym… Każdy się stara, żebyśmy się czuli bezpieczni i kochani.

…dlatego też dba o to, żeby przy tych trudniejszych psach znaleźć psiolontariuszy, którzy też by chcieli z nami pracować, żeby poznawali więcej dwunożnych, bo potem łatwiej uwierzą, że cały świat może być dobry; dlatego ile wlezie – rozmawia z odwiedzającymi, którzy szukają dla siebie przyjaciela, bo wygląd to jedno, ale jeśli wpadnie im w oko pies potrzebujący kilometrów spacerów, a oni jednak nie mogą tyle, to może lepiej wziąć takiego, który pół dnia będzie się na nich wpatrywał maślanymi ślipiami leżąc na kanapie? Albo i odwrotnie, jak ktoś w miejscu nie usiedzi, a wpadnie mu w oko pies ceniący sobie bardziej spokojne dreptanie przy akompaniamencie wdychania zapachów, to lepiej wziąć jakiegoś bardziej szalonego przecież. To arcyważne sprawy są! I po adopcji też w razie czego można liczyć na pomoc, żeby wszystko potem się układało jak w bajce…

Znów post kilometrowy, ale da się krócej? Nie da się! I tak zapewne wszystkiego nie napisałam… Musicie też wiedzieć, że nas jest tyle, że to wszystko, co widzieliście i czytaliście wyżej może być potrzebne do zrobienia w ciągu jednego dnia… Da się byle jak? Da się na pół gwizdka? No przecież nijak!

Tak jak się sprząta wszystko, a nie pół podłogi; tak jak się sypie kulki do wszystkich miseczek, a nie tylko tych na lewych kojcach; tak jak się leczy wszystko i do końca, a nie połowę zwierzaka, tak samo też trzeba się zająć tymi odśrodkowymi problemami poważnie i do końca.

Jak się już naprawia łebki i przestawia myślenie z czarnego na zielone – to się w połowie drogi zatrzymać nie da.     

I oby wszędzie, w każdym schronisku był taki ktoś, kto lubi i chce behapsioryzować, dla kogo to jest najpasjowsza pasja, dzięki komu cała ekipa wetowo-tabletkowo-karmiąco-sprzątająco-wolontariacka jest kompletna.

Właśnie tak, jak u nas.

4 komentarze

  1. ????❤????❤????????????❤❤❤❤❤?????

  2. Pięknie opisane. Oby w każdym schronisku traktowano psiaki tak jak u Was. Jesteście niesamowici. Życzę Wam dużo siły i wytrwałości w tej nierównej walce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *