Małe, ale waleczne!

W każdym schronisku znajdziecie zapewne zarówno wielkopsy jak i kurdupsielki. U nas też! Dziś jednak będzie o tych, które niby malutkie, więc powinny być poszukiwane, a jednak jakoś szczęścia nie mają…

Na początek Boni. Mieszka u nas już ponad rok, a trafiła jako młoda psianienka. Oto i ona:

Jak to roczniak – jest jej wszędzie pełno, uwielbia szaleć, za dwunożnymi przepada! Taka mała pchła, której nie sposób ubrać w szelki przed spacerem, bo przecież trzeba wyjść TERAZJUŻNATENTYCHMIAST, a psiolontariusz się tak guzdra! Poszłaby do domu zanim by zdążyła na dobre rozgrzać posłanko gdyby nie to, że ma taką chorobę, przez którą czasami pada na ziemię i ją potelepie trochę…. Ona sama nie wiedziała, co się z nią wtedy działo, ale zamieszkała z Derlikiem, który też na to choruje i ten jej wszystko poopowiadał. Dzięki niemu Boni już wie, że to nic strasznego, że specjalnie właśnie zjada leczące kulki, że nie mieć ataków, ale smutna prawda jest taka, że nie ma ani objawów, ani domu…

Może i dlatego została porzucona…? Tak to spędza psianienka młodość za kratami, a przed nią całe życie…

Fiduś ledwo co odrosły jest od ziemi. To jeden z najmniejszych psiurdupelków u nas.

…i cóż z tego, że jest najmniejszy, cóż z tego, że ledwo go widać zza brzegu posłania… Za to doskolane go słychać! Warkoli jak mały traktorek! On chyba nie wie, że nasi wiedzą, że to tylko taka poza, bo przecież kto jest mały ciałkiem, to trzeba duchem nadrabiać… Fidkowi się wydaje, że jak pokaże, że jest taki straszny, to każdy go poważnie potraktuje, a przecież u nas nasi się liczą z każdym niezależnie od wielkości! Można tego psiurdupelka przekonać, żeby był milszy, ale przecież powinien sam z siebie do dwunożnych podchodzić merdając ogonkiem, a nie fafelkami…

Tipi już od wejścia pokazał, że łatwo się poddać nie zamierza…

…ale nasi się szybko zorientowali, że się trochę boi się i stąd to udawanie, że bez zbroi nie podchodź. Jak już chłopina zrozumiał, że nasi są niebojący, to się uspokoił i już całkiem zgrabnie pozował do zdjęć.

Fakt, że Tipiemu bardziej po drodze z psiumplami niż z dwunożnymi, ale co zrobić, oni go lepiej rozumieją… Pewnie jakby jego przyszły dwunożny miał już psa, to byłoby łatwiej się oswoić i przełamać, ale z pewnością Psiolontariusze będą chłopaka uczyć, że nie ma co się zaraz wydzierać na dzień dobry.

Są psy jak Tipi czy Fiduś, które walczą całkiem głośno o swoje, a są też takie, jak Czynek…

On walczy inaczej, po cichutku, i wcale nie zależy mu, żeby kogokolwiek odstraszyć czy coś. On walczy o uwagę merdaniem ogonka, nadstawianiem małej łepetynki do głaskania, po prostu chciałby, żeby ktoś go pokochał na zawsze-zawsze i nie porzucił, jak ten jego poprzedni dwunożny… Bo akurat w przypadku Czynka to wiadomo, że tak było… Mały, siwy dziadzio został pozostawiony sam sobie i „radź se”, jedno-kłapouchu…

Podobnie Augustus.

Też dziadzio, też robi wszystko, byle tylko go zauważyć! Jak on merdoli w kojcu, jak ogonkiem macha, że nawet przez to go nie widać, jak wciska ryjek między kraty! Smętnie w budzie mijają mu dni, ale wszelkie chwile z dwunożnymi są na wagę złota. Walczy tym, czym może – dziadziowym urokiem. Myślicie, że to wystarczy…?

A teraz czas na kurdupsielka, który wywalczył zdrowie, a jakoś nagrody w postaci domu nie widać…. Tak wyglądał Mutsi, kiedy do nas trafił:

Takie nieszczęście biegło sobie ot tak po prostu ulicą… Jak go musiało ciałko swędzieć i jak musiało mu być zimno na pół-goło to tylko on wie… Nasi zaraz odskrobali kawalątek skóry, wsadzili do takiego urządzonka, co to byle pchła byłaby wielkości dobermana, więc widać tam jeszcze mniejsze żyjątka i oczywiście obrzydliwy, kopiący dziury w skórze bezczel się tam pokazał z całym swoim tłustym brzuszkiem. Zaraz Mutsi został zamknięty w pomieszczonku dla takich zadżumionych, psiowetka się zabrała za leczenie iii po jakimś czasie dłuższym psiątko wyglądało już tak:

Zdrowy! Nasi nie raz i nie dwa pisali o nim, że zaraz będzie szukać domu, aaaleee wyobraźcie sobie że wciąż nikt nie zechciał kudłatego psiurdupelka…

Jak już było to możliwe zdrowotnie, pojechał Mutsi do salonu, gdzie wreszcie można było zrobić porządek z tymi kudełkami iiii pamparampammmm, przystojniak:

….i wiecie, że wciąż domu nie widać…? A to taka chodząca kulka wesołego szczęścia! Może się ktoś obstawy boi?

Musicie wiedzieć, że to tylko tymczasowo było, Mutsi idzie do domu bez pakietu w postaci niedźwiedzia Rokersa. Chyyyba że ktoś bardzo chce.  W każdym razie to małe kurdupsiątko w całkiem nienajstarszym wieku, ale za to z całkiem wielką miłością do dwunożnych, wygrawszy walkę o zdrowie poleca się do adopcji.

Myśleliście pewnie, że ja tu same warkolące i nie do adopcji od zaraz malizny pokażę, a tu proszę, niespodziewana niespodzianka! Waleczność niejedno ma imię. a nagrodę tylko Wy możecie dać i akurat jedna nam wystarczy… Należy nam się za wszystko, co przeszliśmy przez innych dwunożnych.

Wiecie już, co to za nagroda, prawda?

Tak właśnie.

To WY.

2 komentarze

  1. Pięknie napisane. Pieski też super, zwłaszcza ten ostatni wojownik♥️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *