…wszcząsło mną i sierść wciąż nie chce się ułożyć…

…ile razy można…?

….co musiał czuć….

…czy on jeszcze może uwierzyć…?

….czy kiedykolwiek był szczęśliwy i spokojny…?

Ja nie wiem, jak mam zacząć ten post. Tak mną ta sprawa wszcząsła, że nie jestem w stanie nie telepać łapkami, co jeszcze bardziej utrudnia mi pisanie. …jakby samo trafianie w małe guziczki było prostą sprawą…

Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałam, to szczęka opadła mi do samej ziemi, woda się zebrała pod powiekami, a potem mimo trzymania jej ze wszystkich sił, i tak poleciała ciurkiem; sierść stanęła dęba i do teraz na grzbiecie położyć się nie chce. …i co sobie pomyślę, to przecież mnie tak… brrr!

Zacznijmy jednak od tego, że do naszych ktoś zadzwonił, że u kogoś na terenie mieszka sobie pies, który nie wygląda za dobrze, któremu bliżej do bidy niż do zadbanego i kochanego zwierzaka, że uszy go chyba swędzą, bo ociera się o ogrodzenie i w ogóle jakieś jeszcze muchy tam mu latają… Pojechali więc tam, żeby sprawdzić, jak się sprawy mają iiii tyle się dowiedzieli, że pies właściwie to nie jest tego dwunożnego, ale syna, tylko że ten wyjechał za granicę jakiś czas temu i że tak w ogóle to psa też nie ma, bo uciekł; nawet dziurę w płocie nasi mogli sobie zobaczyć, którą to ten pies sobie wydziamlał w siatce. Ten dwunożny mówił jeszcze, że pies nie jest typem miłego misia, że powarkolić lubi, aaaleee jakby się znalazł, to bardzo chętnie  on psa przygarnie z powrotem!

No i cóż, psa nie było, to go nasi nie obejrzeli, pozostało tylko do podziwianie jego miejsca zamieszkania. Mucha nie siędnie!

Kanapa, miętko, dach jest, pozazdrościć! A my w jakichś budach, też coś!

Mały wywiad wśród sąsiadów niestety pokazał jeszcze więcej ciemnych stron. Wcześniej w tym domu też był zwierzak, który „nie skończył dobrze”, ktoś nawet powiedział, że lepiej by było, jakby jednak ten pies się nie znalazł, że w ogóle niech lepiej żaden czterołap już tam nigdy nie trafia.

…hmm…

Lećmy jednak dalej z historią…

Tej naszej, co była na interwencji przypomniało się, że do naszego schroniska przyjechał pies z tej okolicy, właśnie taki warkolący, który przybłąkał się do kogoś, kogo też zastraszał pokazywaniem zębów, i któremu nasi dali na imię Star Lord, ale zanim się nie upewniła, to nic nie powiedziała, bo co jeśli by się okazało, że to nie ten?

Musicie też wiedzieć, że nastawienie Star Lorda do świata było tak złe, że nie szło mu nawet sprawdzić czipa, już samo powitanie go na terenie było bardzo z daleka, ale jak się wreszcie udało przyłożyć mu urządzonko do szyi i wyszło, że faktycznie ma pod skórą fasolkę, to okazało się, żee…. to faktycznie ten sam pies, co to się zgubił tam, gdzie była ta nasza dwunożna, co pisałam wyżej iii że zwierzak ma na imię Fuks.

Prócz tego, że trafił do nas bynajmniej nie najszczęśliwszy i milusi, to jego stan zewnętrzny też pozostawiał wiele do życzenia. Tak wyglądały uszy:

Tak o niego „dbano”, tak „starano się”, żeby nie cierpiał… Ta nasza, co była u właściciela słyszała, że Fuks nie lubi wetów, że w ogóle nikogo nie lubi, i najwidoczniej to był idealny powód, żeby nic nie robić z problemem i żeby pies musiał trzeć łbem o metalowe ogrodzenie raniąc się, bo już nie mógł wytrzymać od tego koszmarnego swędzenia!

….ach ci dwunożni, a niby tacy mądrzy są, odpowiedzialni…

……….

………………..

…ale zaraz Wam opowiem drugą część historii, która tak naprawdę jest pierwszą, tylko ja Wam tak pokazuję, jak się nasi o wszystkim dowiedzieli….

Otóż…

Jedna nasza zobaczyła, gdzie została zarejestrowana fasolka podskórna, którą ma Fuks i postanowiła się skontaktować, bo skoro tutaj ten właściciel taki okazał się średni, to może czegoś się dowie?

….obawiam się jednak, że to, co usłyszała, było jedną z ostatnich rzeczy, którą by się spodziewała usłyszeć…

Siedzicie? Pewnie tak.

To usiądźcie mocniej.

Już?

To lecimy z opowieścią.

…ychm…

Pewnego dnia ktoś zauważył wystający z ziemi… psi łeb…

Z piachu wyciągnięto wychudzonego, odwodnionego, wyniszczonego zwierzaka z brudną raną na pysku. Nie mógł ustać na łapach, od razu zawieziono go do psioweta, który przez dwa dni walczył o jego życie.

Co się stało?

O matko suczko, bo ja mam znów takie ciary, że ledwo mogę pisać…

…to właściciel taki los zgotował psu. Jego osobisty dwunożny przyłożył mu łopatą w głowę roztrzaskując mu pysk, a potem zakopał. Żywcem zakopał razem z głową, czego wet był pewny, bo w ranach było pełno ziemi.

Zwierzak po wyjściu z lecznicy trafił do schroniska hen-hen od nas (bo i cała sprawa się działa daleko) i dostał na imię Fuks, bo to cud, że przeżył. Od razu wyszło na jaw, że to, co mu się stało, to nie jedyne piekło, jakie zgotowali mu jego dwunożni. Pies bał się smyczy, kagańców, szelek, wszystkiego, z czym tylko ktokolwiek się zbliżał. Na wszystko i wszystkich reagował agresją, każda wizyta u weta musiała być na śpiąco, inaczej nie było szans.

Ach, bo i sprawa się odbyła, gdzie tego jego dwunożnego skazano nawet, aaaleee… uznano też, że pies może wrócić do syna tego oprawcy, bo wyszło, że to jednak on jest właścicielem, ale kiedy ten przyjechał do schroniska, to Fuks się tak zapluł ze złości, że pojawiły się poważne obawy, czy ktokolwiek w tym domu kiedykolwiek był dobry dla psa… Bo jak inaczej to wytłumaczyć…?

Uzgodniono, że zwierzak zostanie w schronisku, że poszuka się dla niego nowego domu. Pracowano z nim tak wytrwale, że zaczął się zmieniać, zaczął nawet może i ufać, pozwolił do siebie wchodzić, wykonano przeogromną pracę!

Pewnego dnia zaczął się nim interesować pewien dwunożny. Powiedział, że właśnie takiego psa szukał, że ma doświadczenie, że sobie poradzi i że będzie coraz lepiej. Po jakimś czasie Fuks wyjechał po nowe życie i nawet przez jakiś czas ten dwunożny się kontaktował, wysyłał filmy, na których bawił się z psem, ale potem ucichło…

…resztę już znacie… Tak, ten dwunożny, który przygarnął psa, to ten sam z początku posta, który wyjechał daleko-daleko zostawiając psa ojcu i zapominając o nim.

Tak się poskładała w całość historia, która do dziś naszym stawia wszystkie włosy nie tylko na głowach. Zagłodzenie, skrajne zaniedbanie, doprowadzenie do utraty zaufania, znienawidzenia całego świata i wywołania lęku na widok nawet kawałka sznurka, a jakby tego było mało – próba zabicia i zakopanie zmaltretowanego, ale wciąż żywego psa… Potem znów zaniedbanie, opuszczenie, zaprzepaszczenie szans na przywrócenie mu wiary w dwunożnych i w siebie… Przecież gdyby nie uciekł, to uszy byłyby w coraz gorszym stanie, pojawiłyby się coraz większe rany, muchy interesowałyby się coraz bardziej i droga już bliska do rozniesienia się zakażenia po całym psie. A co by było w zimie na tej kanapie? Co by go ogrzało? …ile by przeżył…?

Tymczasem Fuks jest u nas, jest leczony, nasi też próbują do niego dotrzeć i przekonać, że nic mu nie grozi, że nie musi się bać, że nie musi odstraszać każdego, bo tu nikt nie chce mu zrobić krzywdy. Jak to zrobić, skoro tak tragicznie go zawiedziono, a potem tak bardzo zaprzepaszczono szansę na normalne życie? Jak ma przestać myśleć, że nie jest wart nawet minimalnie dobrego traktowania skoro całe życie żył w przeświadczeniu, że jest TYLKO psem, któremu nie należy się NIC…? Czy kiedykolwiek w tym pierwszym życiu miał powód do chociażby merdnięcia ogonem czy zaśnięcia spokojnie…?

To dwunożni zepsuli Fuksa. To im zawdzięcza ten brak wiary w siebie i w świat. I potem kolejni, którzy dali szansę, którzy mieli dać dom i kontynuować pracę behapsiorysty ze schroniska, ale widocznie uznali, że skoro pies i tak ma ze sobą problem, to żadna różnica będzie dla niego, jeśli po prostu przypomni sobie, że jest nikim.

Teraz czas na naszych, bo kto, jak nie oni…? Ta behapsiorystka, która zajmowała się zwierzakiem w tamtym schronisku, kiedy dowiedziała się, że Fuks znów jest za kratami i dlaczego, zaoferowała pomoc, nawet internetowo, chociaż jak tylko będzie mogła, to przyjedzie. Muszą dać radę. Muszą.

…Fuks fuksem przeżył zakopanie żywcem, fuksem uciekł z posesji, na której mieszkał, fuksem znalazł się w naszym schronisku, bo przecież mógł uciec w las, gdzie mogłoby się zdarzyć jakieś nieszczęście czy coś…

…i jak znów Fuks zacznie wierzyć w siebie, niech się fuksem znajdzie dla niego raj na ziemi…

A teraz nie płaczemy tylko trzymamy mocno kciuki…

2 komentarze

  1. Jak tak można?! Biedny Fuks… Nie rozumiem niektórych ludzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *