…nawet, kiedy nie da się upemperować różków…

…już się rozgościłeś, tam na górze…? …już Majka pokazała, które chmurkowe posłanko jest Twoje, gdzie jest okienko z widokiem na schronisko i drzwiczki do przylatywania czasem do nas…? Będziesz mieć możliwość do łapania za buty, nie martw się…

Taner.

Jesteś jednym z dowodów na to, że nasi pokochają każdego bez wyjątku. Wiem, że to brzmi, jakbyś był najgorszy na świecie, tak nie było z pewnością, ale sam przyznasz, że nie dawałeś taryfy ulgowej.

Najstarsi psiolontariusze pamiętają, że potrafiłeś merdać krótkim ogonkiem i przymilać się zupełnie po misiowemu, a zaraz potem kłapać małym ryjkiem na oślep. Przyzwyczaili się, po prostu o tym pamiętali, przecież nie byłeś i nie jesteś jedyny ze specjalnymi potrzebami, ale mimo wszystko byłeś wyjątkowy, jak każdy z nas…

…mimo wszystko można było się do Ciebie przywiązać, chociaż zrozumienie tego było zaskakujące i przychodziło niektórym późno…

Mieszkałeś u nas lat… 7? Chyba tak. Sam miałeś ich już kilkanaście, właściwie bliżej było do -dzieścia. Przez jakiś czas miałeś smutny tytuł najdłużej mieszkającego u nas psa, ale jakoś tak wszyscy przyzwyczailiśmy się do myśli, że szans na dom masz… jakby to powiedzieć… dość mało…

Przede wszystkim nasi chcieli, żebyś był szczęśliwy na tyle, na ile mogłeś być w tym swoim świecie zamkniętym w naszym. Z tymi myślami, o których nikt nie miał pojęcia, z zachowaniem, przyczyn którego nikt nie śmiał się domyślać. Taki do nas przyjechałeś, bez kartki z opisem Twoich przeżyć, a sam nigdy nie powiedziałeś nam ani słowa. Nie przeszkodziło to jednak uszanować Twoje humorki, które ma przecież każdy, no może Ty trochę więcej i bardziej nieprzewidywalne…

Mimo wszystko byłeś traktowany jak każdy z nas, Twoje imię było napisane na tablicy, jak wszystkich nas, przy nim często był magnesik oznaczający, że Twój spacer był najdawniej. (Nasi tak oznaczają zwierzaki, żeby od razu się w oczy rzucało, najczęściej ci najbardziej wymagający je mają, ale psiolontariusze dbają, żeby znikały.)

Taner…

Bo ja to napiszę koślawo, ale wiem, że mi wybaczysz i nie przylecisz mnie dziabnąć w ucho… ale jesteś dowodem na to, że każdy z nas może trafić do czyjegoś serca, nawet taki nie najłatwiejszy…

Zapoznanie z Tobą dla każdego było proste, przecież niewielki piesek, taki miś z ogromnymi oczami, co może być trudnego? …dopóki wzrok nie padał na tabliczkę „AGRESYWNY”. (Takie ostrzeżenie dla odwiedzających, którzy z jakiegoś dziwnego powodu wciąż chcą nas głaskać przez kraty, a przy niektórych mogliby się jednak zdziwić. ) Nasi jednak wiedzieli, jak zapoznawać Cię z innymi – po prostu zakładali na szyję smyczkę i wypuszczali w las. Potrafiłeś spacerować, nie wyrywałeś się, wszystko było w porządku, bo po prostu każdy nowy wiedział, że z Tobą się idzie, a nie przystaje na głaski i inne czułostki. Nie były Ci potrzebne, spacer to spacer i już!

…nasi to szanowali, u wielu z nas są takie większe i mniejsze, a nawet całkiem maciupkie przyzwyczajenia, o których psiolontariusze pamiętają. Niektóre sprawy można prostować, z niektórymi jest dużo trudniej, prawda, niepozorny misiu o szybkich ząbkach…?

Tak właśnie poznała Cię jedna z psiolontariuszek. Dostała Cię na spacer, poszliście w las, ale wtedy jeszcze żadne z Was nie wiedziało, że ta znajomość się przedłuży, a nawet zacieśni, chociaż wciąż będzie okraszona dużą dawką ostrożności. Nie każda przyjaźń jest łatwa, ale każda wyjątkowa…

Największą Twoją miłością, niezmienną od lat, były smaczki, które jednocześnie były kluczem do sukcesu w oswajaniu się z Tobą. Jakbyś miał nad głową wskaźnik zaufania do danej osoby, to właśnie froliki mogły jakkolwiek drgnąć wskazówkę do góry, a bez tego nie można było ruszyć dalej.

Ktoś może by powiedział, że przecież skoro dało się założyć smyczkę na szyję, jeśli dało się przespacerować się po lesie i wrócić, to po co były te dalsze ceregiele?

A po to, żeby ŻYĆ bardziej niż tylko iść dokoła schroniska. Żeby chociaż trochę zmienić ten zakratowany świat. Żeby zaznać czochrania po kuperku. Żeby zobaczyć radość, kiedy chociażby wcierałeś się w śnieg… Takie małe, a jak wielkie rzeczy.

Potrafiłeś się pięknie uśmiechać, prawda? Nikt by wtedy nie zgadł, że różki masz za uszkami, w dodatku nie do upemperowania… A nasi Cię kochali mimo wszystko…

…nikt nie robi się młodszy, a Ty i tak trzymałeś się bardzo dzielnie… Miewałeś gorsze dni, ale nasi stawiali Cię na łapki. Jesień jednak nieubłaganie rozgaszczała się na dobre… Miewałeś problemy ze zdrowiem, ale czy ktoś kiedyś pomyślał, że przecież mniej adopcyjnych się nie leczy? Nie u nas.

…i spacerki robiły się coraz dłuższe… Nikt się jednak nie skarżył. Z czasem zacząłeś mieć problemy z wchodzeniem do kojca, ale naszym został podest po Tolce, więc postawili przy Twoim kawałku schroniska podpisując Twoim imieniem…

Widzisz, Tanerku, byłeś ważny!

…a kiedy po dłuższej przerwie, kiedy nie mogliśmy wychodzić na spacery, wreszcie ogłosili, że brama dla psiolontariuszy otwarta, to i Ciebie przekazano w ręce tej szczególniejszej psiolontariuszki. Nic to, że wszyscy na około wygłaskiwali „swoje” psy, że one szalały na myśl o spacerze i na widok „swoich” dwunożnych, że dawały się czochrać i nadstawiały do głaskania uszka, plecki, policzki, brzuszki! Ta „Twoja” psiolontariuszka też tak Cię wygłaskiwała i tuliła. To nic, że w myślach. Czułeś to, prawda…?

A pamiętasz, jak trzeba było Cię wyczesać? Sposób znaleźli, żeby zgrzebiełko przywiązać do patyka, żeby nie podchodzić za blisko.

Warkoliłeś wtedy tak głośno, że pół schroniska słyszało, ale co było robić, przecież to wszystko było dla Twojego dobra i komfortu. Widzisz, jak się poświęcali…? Specjalnie dla Ciebie…

Albo kiedy trzeba było obróżkę wymienić Ci na szyi, ale jakoś nikt nie był chętny na utratę palców. Nasi zawsze szukali rozwiązania, dzięki któremu i Ty się mniej stresowałeś, i oni byli cali.

Nie byłeś najłatwiejszy, ale trafiłeś do serc i zamieszkałeś w nich. Wiem, że nigdy nie pomyślałeś, że „chociaż tam”, ale „aż tam”. Taka miejscówka bardzo wiele znaczy, prawda?

….ostatnio choroba zabierała Ci powietrze… Twoje płucka nie pracowały tak, jak powinny, było coraz duszniej… Taki paradoks, że byłeś mistrzem w wyszukiwaniu tych takich malutkich, wdeptanych w ziemię resztek z rurek z papieru z jakimiś skrawkami suszków w środku, co to dwunożni je palą nałogowo, i przez które właśnie chorują na płuca… A tyle miałeś mówione, żeby ich nie ruszać! Ta Twoja specjalniejsza psiolontariuszka ścigała się z Tobą w ich wykrywaniu, musiała być pierwsza, żeby tak Cię poprowadzić, żebyś ich nie zauważył i znów nie zeżarł!

…….

…tego dnia wyjątkowo nie mogłeś złapać tchu… Wetka dała Ci zastrzyk, ale nasi i tak widzieli cień znajomego, kudłatego ogona padający zza winkla…

…a wiesz, co jest najważniejsze u nas, kiedy przychodzi czyjś czas…? Żeby nie był sam. Nigdy nikt nie jest sam, ale nasi jakoś zawsze wiedzą, po kogo zadzwonić i jakoś zawsze wszystko się składa tak, że ten Ktoś może przyjechać…

…czułeś, że była u Ciebie, prawda…? Nie chciała się odzywać, tak jej było niezręcznie przy wszystkich, ale była, wiesz o tym… Chyba wtedy też zrozumiała, że od dawna byłeś JEJ psem, spodziewałeś się tego, prawda…? Wiedziałeś o tym wcześniej od niej…

Przeszło Ci kiedykolwiek przez myśl, że ktoś po Tobie uroni choćby łzę? Ba, że płakać będzie i poliki moczyć na całego…? Że serce się rozpęknie na kawałków miliard? …a widzisz, a jednak…

Jesteś dowodem na to, że psa, który nie chce dać się poznać, można poznać całkiem dobrze; którego można polubić mimo tego, że nie bardzo daje się polubić…

Pokaż się czasem, rzuć cień na drogę, warknij cicho do ucha przed snem. Ty już już wiesz, komu…


Dziękuję wszystkim, dzięki którym przez te wszystkie lata spędzone w schronisku Taner się uśmiechał, którzy poświęcali morze czasu na to, żeby wskaźnik zaufania nad jego łebkiem wzrastał. Wiedzieliście, że nigdy nie będzie pysiem do tarmoszenia, ale mimo wszystko chcieliście mu zaczarować smaczkami świat;

szanowaliście jego przestrzeń i rozumieliście, że przytulenie może Wam się jedynie pewnej pięknej nocy przyśnić; dawaliście mu tyle szczęścia, ile mógł udźwignąć, a jednocześnie nie uszczęśliwialiście na siłę.

Jesteście dowodem (tak, Wy też!) na to, że niezależnie od poziomu trudności i ilości dziwactw, każdy z nas może na Was liczyć.

Dziękuję tej najszczególniejszej za chęć zanurzania się w morzu cierpliwości, kiedy to życie już było coraz wolniejsze, a spacery coraz bardziej dwa-w-przód-jeden-w-tył; za bycie z nim w najtrudniejszej dla wszystkich chwili…

Specjalnie dla Was właśnie założyłam czapkę, żeby ją też właśnie teraz przed Wami zdjąć.

Dziękuję.


Nie sposób napisać tutaj, na blogu, o każdym pożegnaniu, ale każde wywołuje morze łez i kilogramy wspomnień… Zostają potem dziury w sercach, które kolejne zwierzaki starają się zakleić… Ten post nie był tak do końca tylko o Tanerze, ale przez jego historię chciałam Wam pokazać, jak bardzo wszyscy bez wyjątku jesteśmy i będziemy ważni do końca bez względu na wszystko i jak bardzo jestem naszym za to wdzięczna…

…bo oni są najwielcy na świecie.

7 komentarzy

  1. ☘???????☘??❤?????????❤??????????❤??☘☘☘??

  2. Do grona mokrych policzków dołączyły też moje
    Dziękuję za opiekę i szansę na trochę radości dla tego pieska

  3. Słońce moje Potworzaste ❤️

  4. Popłakałam się. Ale czasem trzeba. Żegnaj, Taner.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *