W planach młoda psiolaska, a wychodzi się z…

Historia już ma trochę czasu, ale tak wyszło, że pojawia się dziś. Nic nie szkodzi, są sprawy, które się nie dektu… dezukta… …..które nie przestają być aktualne. Dziś o tym, że nie trzeba się tak bardzo trzymać postanowień, że można je czasami nagiąć i nikt nie powie na to nic. Najważniejsze, że sens zostanie zachowany i ktoś będzie mieć uratowane życie.

Tak też było w przypadku jednego z moich byłych psiumpli, którego nasi poznali, kiedy mieszkał o tak:

Schronienie miał tak byle jakie, że właściwie go za bardzo nie było, dogadać się nie było można, więęęc przyjechał ten biały owczarkohaski do nas i dostał na imię Hagi.

Na początku nie był psem najłatwiejszym, ale też i bez przesady. Naszym szybko się udało upemperować mu rogi, ale domu nie było i nie było… i nie było…. i nie było 6 lat…..

…a resztę już opowie pewien Dwunożny…

Jakiś czas temu, razem z żoną, postanowiliśmy, że pieska będziemy mieć dopiero wtedy, gdy jedno z nas przejdzie już na emeryturę (za jakieś 10 lat). Koniecznie ze schroniska, koniecznie najbiedniejszy i najbrzydszy. Póki co musiały nas starczać kontakty z pieskami naszych córek. I tego postanowienia trzymaliśmy się… do czasu…

Pewnego piątunia córka znalazła pod sklepem porzuconą suczkę. Z uwagi na to, że ma amstaffa, a sunia była malutka i się go bała, do czasu zakończenia poszukiwań prawowitego właściciel to na nas spadł „obowiązek” zaopiekowania się nią.

Gdy już po dwóch dniach wszyscy bardzo się zżyliśmy, odnalazł się właściciel i musieliśmy się rozstać z małą BiBi (choć my wołaliśmy na nią Luśka). Wtedy zaczęło kogoś w domu brakować.

Jeszcze tego samego dnia, oboje, choć zupełnie niezależnie i w tajemnicy przed „drugą połówką” zaczęliśmy przeglądać pieski do adopcji na stronie zielonogórskiego schroniska. Jako, że miał być to towarzysz, a raczej towarzyszka zabaw dla amstaffa , który rzadko toleruje jakiegokolwiek innego psa, szukaliśmy średniej wielkości, młodej suczki. Znaleźliśmy nawet zdecydowaną faworytkę i umówiłem się z pracownicą schroniska na następny na spacer zapoznawczy. Obowiązki związane z pracą uniemożliwiały pójście na spacer mojej żonie.

Następnego dnia punktualnie stawiłem się w schronisku. Na miejscu okazało się, że nasza „faworytka” jest już praktycznie adoptowana. Mimo tego razem z jej kolegą z boxu poszliśmy na spacer. Pani ze schroniska zaproponowała, że przedstawi mnie jeszcze jednej psiej damie, a że pieski mieszkające razem w jednym boksie powinny też razem chodzić na spacery, „na doczepkę” poszedł z nami również Hagi. Oczywiście poznałem historię obojga. W przypadku Hagiego, było to między innymi 6 lat schroniskowego życia. Pod koniec spaceru pieski zwyczajowo poszły do pobliskiego strumyka się napić. Hmm, pies „gryzący” wodę. W każdym razie pijący ją w sposób zupełnie, nazwijmy to, „oryginalny”. Tym mnie ujął…
Po powrocie do domu rozmowa z żoną, jej łzy wielkości grochu i stwierdzenie, że musi zamieszkać z nami…

Tutaj muszę wtrącić, jak to widziała pewna Dwunożna:

Musieliśmy znaleźć takiego psa, który będzie pasował do naszego psiego wnuka Kaktusa, a więc suka, nie biała, nie labrador, nie haski, młody i średniej wielkości. No dobra, jest Ryśka, ale jest biała… Następnego dnia mąż poszedł zobaczyć psy, wrócił, w domu był pachnący obiad, a on nawet o nim nie wspomniał, tylko od razu zaczął opowiadać! „Ryśka piękna, ale idzie do adopcji, ale pani Klaudia pokazała mi inną suczkę, Strusię, a ona jest z takim pieskiem Hagim! Mówię Ci, on tak pięknie pije wodę ze strumyka, ma gwiazdki z oczu, on tam jest 6 lat! Nigdy nie miał domu! Hmm… Jest biały, podobny do labradora i huskiego, duży i ma 10 lat…

Obiad zjedliśmy, chociaż nie zauważyliśmy, czy był smaczny… Rozmowy, łzy, morze łez, przecież jak my go nie weźmiemy, to nikt go nie weźmie.

…iii powróćmy do historii Dwunożnego:

Kolejny dzień, razem, po pracy, niczym niegdyś na wspólną randkę, pojechaliśmy na randkę z Hagim. Pierwszy raz widziałem „miłość od pierwszego wejrzenia”. Tak, tak, moja żona się zakochała, a ja na szczęście nie musiałem być zazdrosny. Od tej chwili, dzień w dzień, zazwyczaj dwa razy, spacerowaliśmy wspólnie z Hagim i Struśką, jego kojcową koleżanką.

Pies ładny lecz ciężko było z nim złapać kontakt. Ponoć, kilka jego partnerek z boksu zostało adoptowanych, a on wciąż tkwił w schronisku. Rok wcześniej adoptowano została jego długoletnia partnerka i wielka miłość- Borka. Być może Hagi nie zwracał na nas zbytniej uwagi, gdyż myślał, że znowu to nie on zostanie adoptowany, że znowu to nie on wskoczy do wagonika z napisem „Mój słodki dom”.

Zaraz, zaraz, miała być suczka do zabaw z amstaffem, a tu Hagi? Nasz „misiaczek” na podobieństwo krzyżówki Hasky i „BlaBladora” kolegą amstaffa Kaktusa, który tych dwóch ras nie cierpi szczególnie? Szanse bliskie zeru. Pierwszy wspólny, choć na odległość, spacer i… jest cień szansy. Kolejne spotkanie, tym razem pod okiem psiej behawiorystki. Opinia, a dla nas wyrok, nic z tego nie będzie. Smutek, dramat, rozgoryczenie, łzy żony (niech będzie, że tylko żony). I postanowienie, nie możemy Go zawieść. „Bieremy!!!”. Przekonani, że mimo wszystko, z biegiem czasu pieski się polubią, a co najmniej zaakceptują.

…iiii znów historia dopowiedziana przez Dwunożną:

Pierwszy spacer – Hagi, Strusia i my. I tak przez dwa tygodnie – spacery już 2 razy dziennie po 3 godziny.

Spotkanie z behawiorystą i Kaktusem… Prosiliśmy go, żeby był grzeczny, to weźmiemy mu kolegę. Kaktus posłuchał, był bardzo grzeczny, pierwszy raz do każdego pieska, bo przecież nie wiedział, który to Hagi, ale Hagi pokazał, że nie zaakceptuje Kaktusa…

Powrót do domu, rozpacz. Przecież my już go kochamy. Mamy wrócić do schroniska i wziąć nowego pieska? Przecież jak podchodzimy do bramy, to Hagi siedzi na budzie i patrzy na nas…

Rozmowy, łzy, rozmowy. Trudno, będziemy jeździć do Kaktusa najwyżej rzadziej, Hagi będzie zostawał w domu. Przecież Kaktus ma kochający dom, dom, którego Hagi nigdy nie miał… Zabieramy go!

…wracając do opowieści Dwunożnego…

Hagi zaszczycił nas swoją obecnością w naszym domu szybciej niż zamierzaliśmy. Wielkie, wielkie szczęście dla wszystkich nas trojga.
A że świat nie jest taki wielki to szybko okazało się, że Jego wielka miłość mieszka w niedalekim sąsiedztwie. Pod zdjęciami dokumentującymi opuszczenie przez Hagiego zielonogórskiego schroniska wpisała się właściciela Borki. Później pieski zostały umówione na „schadzkę”, a raczej spotkanie po roku, bo właśnie tyle minęło od adopcji Borki.

Hagi zmienia się z każdym dniem.

Niegdyś wycofany, stroniący od zbytniej atencji ze strony człowieka. Dziś „misiaczek- przytulaczek”, z oczami niczym gwiazdki i pyskiem emanującym radością. W dodatku zakumplowali się z Kaktusem i choć- póki co -jest to relacja z dużą dozą wzajemnej ostrożności, przez co wszyscy jesteśmy zadowoleni. Niemożliwe staje się możliwe.

Po prostu- nasz Hagi!

Jesteśmy przeszczęśliwi.

Serdecznie pozdrawiamy.

Dwoje ludzi, których przygarnął Hagi

I czy to nie wzrusz? I to, że tyle do niego przychodzili, i to, że on już tak czekał.

Łypał gwiazdkowym okiem, chociaż może nie wiedział na początku, że przychodzą specjalnie dla niego. Może myślał, że to znów do jego psiumpelki, przecież u nas to się wychodzi we dwójkę, każdemu się sprawiedliwie rozdziela czas i ciepełko…

Można wtopić się w rodzinę, zanim się do niej weszło. Można być już CZYIMŚ zanim się to w ogóle przyśniło i pierwsza myśl w głowie zaświtała, że to faktycznie JA, a nie ten drugi z kojca. Można nie być młodą, niebiałą psiolaską i wygrać życie z kimś, kto takiej właśnie szukał.

Zresztą Hagi chyba kiedyś podsłyszał tę historię i nawet próbował się wpasować w kiedysiejsze standardy. Co prawda gwizdek na podwoziu już nie odpadnie, ale starał się zrobić niebiały, skoro to miało być takie ważne…

…ale zaraz po powrocie zmyli tu te pomysły z sierści.

Także widzicie, planujcie, ile wlezie, a potem i tak jak Was w schronisku trzepnie w sercu na widok zupełnie kogoś innego… i nie walczcie z tym, to się poukłada.

Dziękuję za uwagę iiii wiecie, gdzie znaleźć bezdomniaki gotowe do wejścia w Wasze życie…

7 komentarzy

  1. Chcę te wszystkie opowieści (ze zdjęciami oczywiście) mieć w jednym grubym tomisku, na honorowym miejscu w mojej biblioteczce. Proszęęęę

  2. Znowu poryczałam się ze wzruszenia…i tak teraz piję kawę
    z dodatkiem swoich łez..
    To prawda, że czasami plany idą w łeb, trzeba zawierzyć wyborom serca ♥️

  3. Piękna historia, poruszająca serce?

  4. ?????????????????

  5. Potwierdzam. My też planowaliśmy średniego, starszego psiego chłopa, silnego jak tur, a serce skradła pointerwencyjna, połamana, mikro dziewucha Psotka – teraz Popi. To była nasza najlepsza pomyłka.

  6. Jarosław Romanowicz

    Oczy pełne łez, serce drży.
    Kocham takich ludzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *