Zamieszkał u nas już kawałek czasu temu, ale nie było okazji, żeby kilka słów o nim napisać. Teraz już czas jest, a nawet późno się zrobiło, ale lepiej tak, niż wcale, jak to mówią.
Tak.
Nasi go poznali, kiedy był królem kartonu i posiadaczem ziemskim….
Tektury miał tyle, ile zdołał pod sobą zgnieść, a granice jego włości wyznaczał sznur. Pozazdrościć tylko takiego majętku! Chuda była chłopina, okrywy sierściowej miejscami trochę wybrakło…
To brązowe tam na plecach, to nie brud. To właśnie futro takie zmienione jakieś.
A ten sznurek wyznaczający granicę jego włości…
To ten…
To granice szyi też wyznaczał.
Boleśnie pewnie.
To była jego miejscówka za dnia.
W nocy była buda jakaś, ale żeby tam łańcucha więcej było, niż tego sznurka, to jakby wątpię.
Zresztą dla niego to bez różnicy, co to za pora dnia była. I tak nie widział nic a nic.
I pewnego dnia podczas takiego wegetowania na metrowym sznurku poznali go nasi. Słyszał obce głosy, wiercił się bardzo, ale nikt go nie uspokajał… Nasi nie, bo on naszych nie chciał znać nawet. A jego dwunożny? A gdzie by go to obchodziło! Twierdził, że pies ma kilka lat, że psioweta nie widział nigdy, bo przecież po co, że jest z nim od początku, ale kto to tam by liczył, ile.
To po co mu był…?
Leczyć nie miał zamiaru. Poprawiać zamieszkanko? A na co? A bo to mu źle? Nawet chętnie odda! Nawet jeszcze chętniej do jeździdła wsadzi, bo przecież czterołap się szarpał i przy każdym zbliżeniu ręki do sznurka, to kłapał, bo skąd miał wiedzieć, co się dzieje, przecież było CIEMNO, tylko obce głosy jakieś dokoła…
Bronił się, co mu pozostało.
Ale wyjścia nie było innego.
Nasi go zabrali i powieźli kawałek od tekturowego królestwa. Nie chciał wejść do kojca, nie wiedział, co to za miejsce, nie widział przecież nic, czuł tylko milion zapachów przeróżnych i pojęcia nie miał najmniejszego, co one oznaczają, wszystkiego było ZA DUŻO – tu czuć psa, tam psiolaskę, tu jakby jedzeniem, tam wręcz przeciwnie, o, słomy trochę, deska szorstka, miska dzwoniąca, szczekanie, miałk, warkot, szczęk zamka, wiatr kolejny milion zapachów przywiał, tupot łap, słowa, sypanie kulek, lanie wody….
…ZA DUŻO….
Spał tamtej nocy? Nie wiem, ale do czasu, aż mnie zmogło, to dało się słyszeć jedynie dreptanie i co jakiś czas odbicie od ściany. Potem znowu tuputuputupu i bum – kraty. Tuputupu – brzdęk. Acha, miska. Tuputuputupu – szurszurszur. Acha, tu się można położyć. Dziwnie miętko, to nie karton ani gołe dechy, ale jakoś to będzie.
Być musi.
Nasi mu kartkę powiesili na kojcu.
Miecio.
Ładnie tak.
Jak go psiowet zobaczył pierwszy raz w życiu (znaczy zarówno wet zobaczył Miecia pierwszy raz, ale i Miecio zobaczył jakiegokolwiek weta raz pierwszy), to się trochę za głowę jednak chciał łapać… Skóra była do leczenia, bo chyba tylko on wiedział, co tam zamieszkało, do kąpieli też się nadawał od zaraz, no i odkarmić trzeba było, bo chudość była za duża jednak.
W zębiszcza zajrzeli… A tam te kilka lat wieku, co to niby miał Miecio według jego byłego już dwunożnego, to było ze dziesięć lat temu. Ślipia nie widziały na pewno i widzieć już nie będą nigdy.
Ale nos będzie czuć zawsze.
I oby czuł już zawsze tylko dobro.
…
…..tutaj czas mija. I mija jeszcze trochę…
….
…i już…
Minęło kilka tygodni. Dziś Miecio nie przypomina dawnego siebie.
Patrzcie:
Jak by tego nie napisać, to uwierzyć musicie na słowo. To jest TEN SAM Miecio. Ten sam od środka i zewnętrza, chociaż w jedno i drugie ciężko uwierzyć. Odkarmiony, lśniący, zdrowy…
Tęskniący za dwunożnym tak bardzo, że chyba przebija wielu z nas tutaj…
On tak bardzo szuka rąk, tak szybko leci za głosem, tak panicznie nos wbija w kraty, bo gdzieś tutaj MUSI BYĆ ręka…
I ten spokój, kiedy ją znajdzie…
Ta błogość wymalowana na ryjku…
Ten merdający ogon…
……….
……..i to rozpaczliwe szukanie, bo przecież jeszcze przed chwilą ktoś tu BYŁ!
…
Miecio kocha dwunożnych jak nikt. Poznał dobro. Poczuł je i już odczuć nie chce.
Nie może.
Spacery są super, o ile z kimś. Wszystko jest cudowne, byle z kimś, byle nie samemu, on już się nażył sam i więcej nie chce.
Niewidzący oczami, ale patrzący nosem Miecio bardzo chętnie wyspaceruje razem z Tobą ścieżki niedalekie i dalekie od domu, który po wsze czasy będzie już domem też-mieciowym.
Chłopak mieszka w Schronisku w Dłużynie Górnej – na mapie to będzie bardzo na stronę, gdzie słońce zachodzi, a jednocześnie w dół. Podaję numerki do dzwonienia: (75) 778 04 12. Nasi odpowiedzą na wszelkie pytania!
Mieciu to cudowny psiak, serdeczny i stęskniony kontaktu z człowiekiem. Ma w sobie sporo energii, wcale nie wygląda na staruszka.
Spacery z nim są bardzo przyjemne. Gdybym tylko miała możliwość adoptować kolejnego psa ze schroniska to z pewnością zastanawiałabym się właśnie nad nim.