Nie ma tu u nas takiego głupiego, który by się nie orientował, że:
– jak pies ze znajomym bezogoniastym na smyczy wychodzi ze schroniska, to idzie na spacer;
– jak na smyczy idzie bezogoniasty nieznajomy, to możliwości są dwie: albo to spacer z nowym wolontariuszem, albo – pies idzie do nowego domu;
– gdy pies wyjeżdża za schroniska czyimś samochodem – adopcja jak drut;
– gdy natomiast wyjeżdża naszym autem – wtedy mamy do czynienia z wizytą u zjaw.
I wtedy nie ma takiego psa/kota, któremu sierść nie zjeżyłaby się na grzbiecie i szczek/miauk nie zamarł w gardle. Temu, co pojechał – z wiadomych przyczyn. Pozostałym – bo ich to też czeka, prędzej czy później![1]
I znów: każdy zwierz wie, że to dla jego dobra i jakoś to akceptuje, tylko że…
To jest realistyczna wizja[2]! Chociaż z jakim by zwierzem nie porozmawiać, każdy tak to widzi. Nie ma chojraków! Większość potrafi ukryć strach, ale każdy go czuje…
Pora zmienić temat, bo na samą myśl dreszczy dostałam, mimo że ze zjawami znam się nie od dzisiaj.
To teraz będzie o Helence. To już długa historia. Gdy trafiła do schroniska, nazwano ją Rumcajs bo wyglądała na samca; była niewysoka i owłosiona jak jakiś zbój. Nie dawała do siebie podejść, kuliła się, ogon brała pod siebie… No i sprawdź tu, czy to on czy ona! Wszystko stąd, że jakiś bezogoniasty zostawił ją przywiązaną do słupka przy torach kolejowych. I stała tam dzień? Dwa?… Nie miała nawet jak odskoczyć, taki krótki był drut, który ją krępował. I pociągi mijały ja w odległości metra[3]. Biedaczka za każdym razem wpadała pewnie w panikę, strach ogromny i kiedy ją w końcu przywieziono do schroniska, była jednym wielkim strzępkiem nerwów.
A tu, u nas, zaszywała się w budzie i nie wychodziła. Ot, tyle, co się załatwić, albo skubnąć jedzenia, gdy bezogoniastych nie było w pobliżu. Innych psów też się bała. Gdy próbowano zabierać ją na spacer, zapierała się wszystkimi łapami… Ale wtedy odkryto wreszcie, że to suczka i dano jej na imię Helenka. Po jakimś czasie dano jej do towarzystwa statecznego, starszego psa XXX – niech się oswaja. Nic z tego. Zamknęła się jeszcze bardziej. A on był nieszczęśliwy, bo zabrano go z kojca, w którym dotąd mieszkał.
Widząc, że nic z tego, bezogoniaści odstawili XXX do jego dawnego kojca. Ależ się cieszył! Obleciał kojec dokoła kilka razy, zaznaczył, jak trzeba, wskoczył do budy, łeb wystawił i siedzi, pan na zagrodzie! Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Helenka znowu została sama. Coś jednak musiało się zmienić, bo zaufała jednej bezogoniastej. Nie, żeby bezwarunkowo, ale tak odrobinę. Poszła z nią na wybieg. Trochę pochodziła na smyczy, potem bezogoniasta puściła ją swobodnie.
I przez kilka następnych godzin próbowała ją złapać i zaprowadzić do kojca. Zakładaliśmy się, jak długo to potrwa. Helenka w końcu zmęczyła się i można ją było złapać. Wlazła do budy i ani nosa na zewnątrz…
Bezogoniaści postanowili wtedy zupełnie oddzielić ją od innych psów – może przestanie się stresować. Na wybiegu stoi kilka kojców, w których kiedyś żyły psy husky. One nigdy długo nie siedzą w schronisku, więc kojce szybko się zwolniły i jakiś czas stały puste. W jednym z nich miała zamieszkać Helenka. Przed przeprowadzką ta jej zaufana bezogoniasta znów wzięła ją na wybieg. Poprowadziła ją na długiej smyczy, która nazywa się lonża. Przywiązała do słupka i poszła coś załatwić. A Helenka zaczęła kombinować. Stałam akurat przy bramie na wybieg i patrzyłam. Pokręciła łbem, zaparła się, skuliła uszy i po chwili ściągnęła sobie obrożę z karku. I w krzaki!
„No, myślę sobie, znów będzie łapanka!”. Bezogoniasta wróciła, ręce załamała, woła Helenkę, wabi, próbuje podejść. A ta, oczywiście, w nogi! Trwało to dobrą chwilę. Wtedy bezogoniasta podeszła do tych pustych ojców, otworzyła jeden z nich i woła do Helenki, że odtąd tutaj będzie mieszkać, niech zobaczy, jaki śliczny kojec. I jaka buda wygodna!… I stanęła z boku.
A Helenka boczkiem, boczkiem, podeszła do kojca, próg obwąchała, na bezogoniastą zerknęła i hyc do środka! Obiegła kojec, wlazła do budy, pobuszowała w niej, wyszła, stanęła przy wejściu i stoi. Może być, mogę tu mieszkać!
Bezogoniasta podeszła i zamknęła kojec. No i stałyśmy obie z boku, ta bezogoniasta i ja, i kręciłyśmy głowami! Chyba tego właśnie było trzeba Helence: bezpiecznej samotności, choć nie za daleko od innych psów i otwartej przestrzeni za kojcem. Wygląda na to, że idzie ku dobremu!
[1] Pewnie, są tacy, którzy wizytę u zjaw mają już za sobą, ale mimo wszystko… Chodzą choroby po psach.
[2] Wizja realistyczna, bo oparta na przeżyciach psa Reala z drugiej wiaty, który u zjaw był już wielokrotnie. Zawsze go wnoszą do tej lecznicy, bo na własnych nogach za Doga nie wejdzie. Rozpłaszczy się, zaprze, zawyje i nie ma rady!
[3] Cygan kiedyś o tym pisał. Nie pamiętam, kiedy.