Niech zawsze będzie pasją, niech zawsze łączy się z empatią, niech serce nigdy nie otrzepie się na dobre z sierści!
Wiem, że zaczęcie zdania od „niech” nie brzmi może zbyt grzecznie czasami, ale tutaj to jak najbardziej pasuje, bo to życzenia są. Bardzo ważne życzenia dla bardzo ważnych dwunożnych, a już najbardziej na świecie to zupełnie osobiście życzymy tej NASZEJ, najprawdziwiej NASZEJ psio-i-kociowetce… Może nie wiecie, bo i się nie chwaliłam, ale patrzcie, co też jest u nas od kilku miesięcy naprzeciwko mojego… znaczy… naprzeciwko biura naszych, gdzie sobie pomieszkujemy z resztą ferajny:
TAK! Najprawdziwsza psio-i-kociowetka! NASZA! I nie tylko nasza ot tak, ale musicie wiedzieć, że ona jest tak bardzo najprawdziwiej nasza…
Martwi się o nas, po nocach nie śpi, a nawet, jak są dwa dni, kiedy ma wolne, to i tak myśli, co by tu zrobić z jednym czy z drugim, bo akurat poważniejszy problem jest. Dzięki temu, że nie bywa u nas tylko kilka godzin w tygodniu, ale tak zupełnie jest tylko dla nas i przy nas przez tyyyyle godzin dziennie, to nas poznaje i wie, komu będzie można zajrzeć w paszczę, a kto potrzebuje uprzedniego większego rozluźnienia… I gada do nas, i patrzy na nas tymi swoimi wielgachnymi oczami, a im bardziej jesteśmy biedni i chorzy, tym bardziej zatroskająco się w nas wpatruje…
I wiecie co… przecież nikt nas nie chce, przecież jesteśmy takim zbiorem niechcianych zwierząt, nigdzie dla nas miejsca nie ma, kto by się tam przejmował nami… A ONA się przejmuje…
…i jak z Luisem jest tak ciągle coraz gorzej, i woda mu się zbiera, i pompka źle działa, i ta woda to od tego….
….i jak Świądek czuje się coraz gorzej, a przecież kiedy do nas przyjechał, to wcale się prawie już nie czuł, bo był skórą naciągniętą na ogromne kosteczki (Świądek jest wielkopsem), i go nasi odkarmili, ale wiadomo było, że w środku to ma taki guziasty bałagan, że to była kwestia czasu… i teraz już ten czas się kończy… i szukała ta nasza psiowetka rozwiązań, ale tak ogólnie to jest i tak źle bardzo, więc żadne nie będzie dobre….
…i kiedy takie maciupkie maleństwa przyjeżdżają, to myślicie, że są mniej ważne? Skąd! Od razu grzanie, od razu coś do paszczki, do podogonia, od razu szukanie papek, żeby to to coś zjadło, skoro nie wiadomo, ile w trawie leżało. Ledwo ślipię otworzyło, a już takie przygody.
…albo kiedy Mymul miał mieć usuwanego guza ze śledźmionki, ale jakoś kiepściej zareagował na przyśpienie, to też zachodziła w głowę, jak mu pomóc, bo u nas to tak nie jest, że „łe, tego to już na straty spiszemy, szkoda czasu i monetek”. Jak się z psiutkiem zrobiło znów gorzej i było wiadomo, że nie ma innego wyjścia, trzeba znów próbować, to wiecie co?
UDAŁO SIĘ.
…i kiedy trzeba zajrzeć tak bardziej do środka, ale bez otwierania, to też ta nasza wetka umie, o – tutaj Luger czekał grzecznie:
A pamiętacie Wasabi? Jakiś czas temu o niej pisałam – psiolaska z wielkimi guzami, które to ta nasza psiowetka wycięła, bo to było takie być-albo-nie być. Walczyliśmy bardzo! Znaczy ekipa lecząca bardziej czynnie, a my to zaciskając kciuki (a psom łatwo nie jest) i chociaż……
…chociaż się nie udało w końcu, bo się sypło zdrowie zupełnie… to przecież wiemy, że nasi zrobili wszystko, co było można zrobić… I ta nasza psio-i-kociowetka tez rozumie tę potrzebę pożegnania, i wcale się nie śmieje, że przecież to tylko my jesteśmy, że to rachu-ciachu i będzie po sprawie…. Nic takiego… A myślicie, że ja nie słyszę, że też sobie siorbnie…? Taka jest… NASZA….
Albo jak w Ulce ciągle żyją takie paskudztwa, przez które wygląda, jak wygląda:
Zapewniam, że to jedno z lepszych wyglądów… W każdym razie wyszło, że najmożliwiej to jest tak, że ta sierściucha już nawet nie zauważa, że coś ma w środku złego, więc nawet z tym nie walczy. Nasi nie byliby naszymi, gdyby ciągle nie próbowali czegoś z tym zrobić, więc kociowetka (tak, ta sama, co się zamienia w psiowetkę) powiedziała, że można spróbować z takimi zastrzykami, które się robi z tego, co się podbierze od Ulki, dzięki czemu może wreszcie organizm zauważy, że jednak te wszystkie żyjątka to są jednak pasażerowie nieproszeni, i jednak spróbuje z nimi zawalczyć, oczywiście z pomocą Tabletkowych. Teraz też cały czas walczyli, ale jakby no, po Ulce to spływało jednak, a teraz ma się bojowo od środka nastawić.
Te zastrzyki już przyszły i sami zobaczcie, wyglądają jak jakaś super poważna rzecz do ratowania świata albo coś!
Jak one Ulce nie pomogą, to ja nie wiem…
Jak kto przyjedzie z interwencji, to też może liczyć na zbadanko, może i pierwszy raz w życiu, jak to małe stadko ostatnio. Tutaj się Kisiek (…albo Rasasa… ale raczej Kis…. tak, Kisiek) przygląda:
Nic a nic się nie boi! Może dlatego, że akurat nie był badany on, ale Hop:
Zapytacie może, jakie ja mam doświadczenie, że tak wychwalam. A myślicie, że PRZEZ KOGO założyli mi ten abażur??
Jak się okazało, że mi powyrastały guziki na podwoziu, to mnie zaczęli umawiać najpierw na badanka, a potem właśnie na to cięcie i muszę Wam napisać, że po pierwszym szoku, że jak to nie ma śniadania, a gdzie to mnie prowadzą, a dlaczego świat zawirował… i obudziłam się w jakichś dopasowanych gatkach, to potem sobie chwaliłam, bo zdaje się, że prócz wycięcia tego, co trzeba, to mnie wyszczuplili dodatkowo, bo przecież trochę tam skóry też musiała ta nasza wetka ująć…
Tu mnie trzymali jeszcze, ale przy kolejnej wizycie to już pokazałam takie pełne, wierne, psie (sierściuchy tego nie znają…) zaufanie, o:
Majstrowała żelastwem, a ja nic! Taka jestem najgrzeczniejsza z inteligencją po niebo!
W tym całym naszym nieszczęściu mieliśmy TYLE szczęścia! Dlatego co prawda życzenia spóźnione o dzień (nam się wszystko wybacza, już ja wiem…), ale najbardziej ze środka nas płynące, żeby zawsze widzieć sens w tym pomaganiu, bo nie sztuką jest wydzielić trzy leczące kulki na bolącą girę albo uciąć to i owo, jeśli się umie i się może, bo się ma na to papierek. Sztuką jest nie zapomnieć, że my też chcemy być ważni, że chcemy żyć, ufać, nie tracić nadziei, że będzie lepiej; że nie jesteśmy tylko czterołapami, które trzeba przechować…
Z tego miejsca chciałam też pożyczyć tej niemalejącej pasji wszystkim psio-i-kocio-i-wszystkowetom, którzy pomagają i nam, i wszystkim innym bezdomniakom, i domniakom! Jesteście wszyscy niesamowici ogromnie, bo przecież nie powiemy, co nas boli i jak bardzo, i czy nam smutno tylko dziś, czy może od środka coś nas trawi; przecież musicie sami dochodzić, gdzie zajrzeć, co zbadać, to musi być takie trudne!
Pomoc nam wszystkim tutaj nie udawałaby się bez Tabletkowych i Pomocników przybadankowych i przyzabiegowych! To ogrom pracy przecież, ogrom rzeczy do spamiętania… a my tacy mało wdzięczni czasami…Wam też życzę dużo sił i cierpliwości do nas, chociaż czasem ciężko, ale Wy wiecie o tym doskonale…
DZIĘKUJĘ PSIOGROMNIE ZA WSZYSTKO!
PeeS. Wspomnę o jeszcze jednym pomocniku. Foszek nadzoruje pracę tabletkowych, tutaj na przykład sprawdza, czy aby dawki nie są pomijane:
Osobiście też czuwał nad odymianiem mgłą:
Może wygląda jakoś strasznie, ale jak ma zwierz jakiś ciągłe problemy z tymi rurkami nosowo-płuckowymi, to dobrze jest je nawilżać i wpuszczać tam też coś leczącego. Nie każdy wytrzymuje siedzenie z maską na twarzopysku, dlatego takie pudełka z dziurkami też są jak najbardziej skuteczne, tylko trzeba odpowiednie urządzenie odymiające podpiąć i zapodać kropelki.
Widzicie, kadra wetowo-tabletkowa jest większa, niż mogłoby się wydawać!
PeeS dwa. Jeśli chodzi o to drugie psięto, co było wczoraj… Otóż lat temu pięć, po krótkiej, ale znaczącej przerwie w pojawianiu się blogowych historii, stery przejęła Bulba. Kartofel taki wrednawy to był, ale pisała chyba najlepiej z nas wszystkich… W każdym razie od niej się znów zaczęło, nastały nowe czasy i rozpoczęła się era wrrredaktorów biurowych. Gdyby nie Bulba, to i ja bym nie pisała teraz…
Także wiecie… 5 lat minęło od tamtego czasu i 520 postów powstało. Ten jest 521. Matko suczko! Łza się w oku zakręciła… ech…
Ciekawe, czy są tutaj czytaciele, którzy pamiętają jeszcze tamte, a może i wcześniejsze, Majkowe, czy nawet – Cyganowe czasy…?
Piękny prowadzony blog.Czytając bardzo się wzruszam.Czesto poleci łza.Jak dobrze wiedzieć, że są takie schroniska,gdzie zwierzaczki są najważniejsze?Wszystkie schroniska powinny funkcjonować w taki sposób,jak Wasze.Z okazji wczorajszego Dnia Weterynarza życzę wszystkim Lekarzom wszystkiego najlepszego??
Czytam Was już regularnie od ok. 3 lat. Zaczęłam za czasów, kiedy bloga prowadził Ares. Oczywiście cofnęłam się w czasie do 18 listopada 2010 r. i wtedy poznałam wrrredaktorów: Cygana, Majkę, Bulbę i innych oraz historie psich i kocich mieszkańców schroniska. Mnóstwo emocji- radość, łzy, wściekłość,wzruszenie, totalne zdziwienie, że ludzie mogą być aż tak okrutni. Efektem czytania była też wizyta w waszym schronisku i w naszym domu pojawił się Stachu- ukochany super pies. Dwa razy w tygodniu czekam z niecierpliwością na nowy post- najbardziej lubię te, w których opisujesz udane adopcje, szczęśliwe zakończenia. No i oczywiście wypatruję wpisu o tym, że obie Mitka i Stańka wędrujecie do DOMU, tak, jak Ares nie oglądając sie za siebie. Czas najwyższy!
Jest i najlepsza Pani weterynarz. Cale internety przeszukałam i dopiero okazało się że zwierzaczkowy sierociniec ma taki skarb. Bardzo sie ciesze z tego powodu. Zasługują na wszystko co najlepsze.
Pozdrawiamy z Morbią (byłą sierotką)
Cudowny pamietniczek???
Dzieki temu blogowi dom znalazł Czader i Ursus co się naczekał . Więc warto. Marzy się dzień w którym schronisko jest puste wszyscy mają domy i nie ma o czym pisać. Dopuki jednak pozostaje tam choćby jeden zwierzak warto pisać tego bloga.
Wzruszające historie.