Na początek będzie trochę o tych sierściuchach miauczących. Namnożyło nam się tu tego. W ciągu paru ostatnich dni zwieziono cztery kotki. Trzy z małymi – razem trzynaście futrzanych balasków! Piszczą, bo przecież miauknąć toto jeszcze nie umie. A jedna dopiero będzie rodzić. Ich pora przyszła mnożyć się. I dla niektórych właścicieli to za duży kłopot. Jedną z tych kotek wolontariuszki[1] znalazły na klatce schodowej w bloku. W kartoniku, z małymi. Znudziły się dobrym państwu! Te maluchy ogólnie w złym stanie były. Oczy zapluszczone, ropy pełno. Codziennie się im te ślepka przemywa, a one się drą, głupie, bo nie lubią: że takie mokre, ciepłe i po oczach! Ale pomaga im – przejrzały i powoli łazić zaczynają. Tyle, że niektóre chyba słabiej będą widzieć – za późno pomoc przyszła. Zerknąłem do nich raz i drugi – istny kociniec! Nigdy, jak tylko pamiętam, nie było tu tyle tych sierściuchów. Ale niech mieszkają. Lepiej im tu niż gdzieś w krzakach. A może i ktoś je zabierze do domu?
Chociaż z tymi domami, jak widać, różnie bywa. Nasi bezogoniaści ze dwa tygodnie temu pojechali na interwencję. Ktoś przywiązał psa koło sklepu i biedak, no, właściwie to biedaczka, parę godzin już tam siedziała. No to pojechali, przywieźli. Chodząca rozpacz! Pazury długaśne, powrastane w ciało, guz potężny, łapy poocierane. I stara, ze siedemnaście lat pewnie ma. Zjawy[2] przybyły, obejrzały – niewesoło. Raczydło straszne, gdzieś w okolicach wątroby. W jej wieku operować nie ma co, może nie przetrzymać. Więc tylko antybiotyki i środki przeciwbólowe. I czekać. Może parę tygodni, może parę miesięcy.
No i została suka u nas. Lekarstwa pomogły, boleć przestało, po paru dniach już latała cała szczęśliwa, gęba uchachana, ozór do pasa, apetyt taki, że słonia[3] by zjadła! Tylko czasem jakaś markotna się robiła… Pewnie, schronisko to jednak nie dom.
Aż tu przedwczoraj jedna wolontariuszka znalazła właścicielkę suczki! I przyszła z nią do schroniska po odbiór zwierzaka. Stoję z boku, patrzę, słucham, jak rozmawiają z naszą bezogoniastą. Ta właścicielka niby zwyczajna, starsza już, nie jakiś tam element. Łzy w oczach, ręce się trzęsą… Mniej więcej tak to szło:
„Co się stało, że pani psa zostawiła?” „Ale to pierwszy i ostatni raz. To się już nie powtórzy”. „Skoro raz się zdarzyło, to jaka mamy pewność?” „Bo ta suczka jest już ze mną kilkanaście lat!” „I zostawiła ją pani przywiązaną na parę godzin?” „Bo ja się upiłam…” – i w bek… Że życie, że samotność, że beznadzieja… No i nie dała kobieta rady, spiła się, wróciła do domu, poszła spać… A rano zorientowała się, że psa nie ma. Szukała, nie znalazła. I do głowy jej nie przyszło, żeby zadzwonić do schroniska.
I co teraz? Oddać psa – nie oddać? Suczka na widok pani ucieszona, właścicielka zresztą też… Stanęło na tym, że zwierzak wrócił jednak do domu, do siebie. A pani zobowiązała się przy świadkach, że natychmiast porozumie się ze zjawami i będzie kontynuować leczenie. A nasi bezogoniaści i wolontariuszka, co mieszka w pobliżu, będą to sprawdzać. No, pożyjemy, zobaczymy. Też będę pilnował tej sprawy.
Potem odwiedziłem Tigera. To amstaf, niby nieduży, ale klata taka, że szacunek! Rasowy, ale nosa nie zadziera. Ktoś go wywalił, pewnie jak się okazało, że jest chory. Bo jest – padaczkę chyba ma. Tak powiedziały zjawy. Dostaje jakieś środki, więc już nie ma ataków. I niby normalny jest, przyjazny, bezogoniastych kocha… Ale czy ktoś weźmie chorego psa? Więc pewnie już tu zostanie.
Pora kończyć – żarcie niosą. Ciekawe, co dziś dają…
Wrrredaktor Cygan
[1] Wolontariusze – osoby z dobrego serca pomagające w schronisku w czasie wolnym. Za mało ich! No to kto ma wolny czas i trochę ciepłych uczuć dla zwierzaków – to zapraszamy! Dla wszystkich się znajdzie robota. I miejsce w naszych serduchach. A miejsca w nich duuużo!
[2] Zjawy – no co tu tłumaczyć! Zjawy, bo się zjawiają. W schronisku. Ale czasem się do nich jeździ. I – tabletka, zastrzyk, coś tam jeszcze… Czasem boli, ale pomaga. Bezogoniaści jakoś je po psiemu nazywają. Pojedyncza zjawa to wrrreterrrynarzrzrz.
[3] Słoń – nie wiadomo co. Bezogoniaści tak mówią, jak któreś z nas ma apetyt. Więc chyba coś dużego. Wielka puszka? Licho wie.