Niedawno przyjechał do schroniska jeden bezogoniasty.

Niedawno przyjechał do schroniska jeden bezogoniasty. Łaziłam za nim, bo wyglądał na takiego, co to bez psa stąd nie odejdzie. Mądry bezogoniasty!…

No i miałam rację. Pochodził popatrzył, zagadał do kilku psów i zdecydował, że zabierze Lucka.

To taki młody, dwuletni, włochaty owczarek. Ale to nie wszystko! Bezogoniasty uszczęśliwił Lucka własnym domem, a przy okazji dał szanse na lepsze życie innym psom – i to całkiem niemałej gromadce. Bo zanim wraz z Luckiem zabrał się i pojechał, opowiedział naszym bezogoniastym, że we wsi, w której mieszka, jest gospodarstwo, a w nim kilkadziesiąt psów żyjących w strasznych warunkach! Sierść mi się jeżyła na grzbiecie, gdy go słuchałam. A nasi bezogoniaści patrzyli z powątpiewaniem – oj, czy on aby nie przesadza?…

Trzeba było sprawdzić, no więc jedna ze starszych wolontariuszek wybrała się tam. Wróciła roztrzęsiona – było jeszcze gorzej niż opowiadał tamten bezogoniasty. Trzeba było szybko organizować pomoc. Nasi pojechali w kilka osób – na stado trzydziestu psów jeden czy dwóch bezogoniastych nie wystarczy.

No i było tak: stoi sobie dom, jeszcze nie ruina, ale już niedużo brakuje; za nim obszerne podwórze, jakieś zapuszczone budynki gospodarcze i mnóstwo szopek skleconych dawno temu byle jak i z byle czego. A to podwórze… To było właściwie bajoro, pełno wody, błota, zwierzęcych odchodów, zgniłej słomy czy siana, gdzieniegdzie po kostki można się było zapaść. A w tej brei pełno kamieni, potłuczonych dachówek, kawałki siatki, jakieś druty, zmurszałe szczątki desek i czegoś tam jeszcze… W niedużych, ogrodzonych siatką zagrodach, siedziały osobno kaczki i gęsi; całkiem dużo ich było. I króliki były w klatkach… I psy. Kilka uwiązanych, jeden przy starej budzie, drugi przy czymś, co chyba dawniej było króliczą klatką, jeszcze innemu zbudowano z desek coś w rodzaju szałasu… Ale reszta biegała sobie swobodnie.

    

Wszystkie nieduże, w różnym wieku, niektóre na pewno chore, od razu było widać, bo łysiały na potęgę… Do ludzi nie garnęły się zbytnio, bo półdzikie… Właściciele, starsza bezogoniasta z córką i kaleką wnuczką, zupełnie nie panowały nad tym stadem. Psy rozmnażały się, jak chciały, ostatnio nawet zaczęto im podrzucać niechciane zwierzęta… Żarły byle co, najczęściej chleb rozmoczony w wodzie. Z rzadka tylko trafiało się im coś lepszego. Ale zabiedzone i chude nie były. Tylko brudne do niemożliwości. Biegały sobie po polach, kotłowały się w tych szopkach, bo wszystkie pootwierane były, czasem jeden drugiego capnął zębami…

Część z tych psów, piątka, od razu została zabrana do schroniska. Jak tylko nasi załatwią jakiś transport, dowiozą tam nasze budy, przynajmniej pięć-sześć. No i karmę dostarczą. Zaraz!…

Patrzyłam, jak nasi rozmieszczali te przywiezione psiaki w kojcach i jak dawali im jeść. One z początku nie wiedziały, co mają w miskach, bo chrupek nie widziały przedtem. Nie wiedziały, jak się do nich zabrać. Za to potem… !

Posiedzą na kwarantannie, podleczą się i trzeba je będzie zacząć wychowywać. Bo takie półdzikie domów sobie nie znajdą. Będzie roboty, już to widzę! Bo przecież dojdą następne, już wkrótce…

W tym samym czasie trafił do nas Chudy. To trzyletni bokser, śliczny zwierzak. A chudy jest nie tylko z imienia.

Policjantów z niedalekiego miasta ktoś zawiadomił, że jednym  obejściu zdycha pies. Pojechali – znaleźli. Chudy siedział uwiązany w jakiejś szopce, bez wody, bez jedzenia, nie wiadomo, od jak dawna. Bo właścicieli nie znaleźli. Przepadli, nie wiadomo gdzie.

Jak przywieźli Chudego do schroniska, to nasi nie czekali ani chwili, tylko od razu pojechali z nim do zjaw. I został tam na parę dni, na badaniach. Okazało się, na szczęście, że prócz skrajnego wyczerpania żadna choroba mu nie dolega. Więc wzmocnili go tam, nafaszerowali lekami i odesłali do nas. No i Chudy się odpasa.

Tylko nie wiadomo, co z nim będzie dalej. Bo niby ma właścicieli. I nie wiadomo, czy go porzucili. Może coś się im stało?… Póki się wszystko nie wyjaśni, nie można im odebrać psa i pozwolić, by ktoś inny go adoptował. Trzeba czekać… Może uda się dla niego znaleźć jakiś dom tymczasowy?…[1]

I kota mamy nowego. Perskiego. Chociaż teraz wygląda raczej na tureckiego. Bo goły jak święty turecki! Trzeba go było ostrzyc, bo przyjechał do nas taki skołtuniony, że ruszać się nie mógł. Ulica dobrze mu dała w kość. Ale nieźle się trzyma. Jak znów porośnie futrem, będzie całkiem do rzeczy sierściuchem.

O, znów jakiegoś psa przywieźli!…

Zaczyna się robić tłoczno!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *