Poczochrańce

Dziś posta być nie powinno. Obraza powinna być. I jest, ale trudno już. Jakoś muszę schować uczucia w kiesz…eee… pod posłanie. Nie pierwszy raz zresztą, skoro już muszę współdzielić biuro z TAKIMI biurownikami….

Się pies zamyśli… rozmarzy o klopsie jakimś czy innej kulce mięsnej… o bułce z masełkiem… ooo albo z pasztetem… o kurcz…. eee… znaczy się tego… no rozmarzy się pies, oczy maślane zrobi i tak zaczną mu się przed oczami wizulalizować te wszystkie pyszności, że mu kawalątek języka sam wyjdzie spod fafla i już, już wielkie halo! Zdjęcia robią! Wysyłają sobie! Jeszcze brakuje, żeby wstawili na fejsa…

Prawda, że skandal? Też tak myślę. Chyba się wyprowadzę. Strajk jakiś zrobię. Głodow….ee… znaczy… pisać przestanę, o. Niech sobie sami.

Właśnie.

Póki co jednak coś Wam tutaj przedstawię, bo co psy winne? A nuż akurat dziś ktoś jakiegoś wypatrzy i stwierdzi, że TEN i żaden inny, a ja bym tu go nie dała… Lecimy zatem z tematem, dziś o poczochrańcach będzie, jak już napisałam w tytule, dlatego siebie dałam wyżej tam, bo ja akurat mam głaski zaczes każdego dnia.

Ale na przykład taka Szałwia, która ledwo co do nas zawitała, to by musiała co rusz uklepywać sierście… jakby chciała. Ale nie chce.

Szałwia to ledwo dorosła psiolaska, która ma ochotę na wszystko poza siedzeniem w kojcu i siedzeniem w ogóle. Pierwsze co, to jak tylko przyjechała, nasi ją zapakowali za kraty, jakkolwiek to brzmi, ale tak to jest w schroniskach… W każdym razie jeszcze nie zdążyli na dobre za róg się schować, a wyprzedziła ich kopytkująca, futrzasta torpeda! Przelazła górą czy jak… To może i w tej mieścinie, w której została znaleziona, też tak zwiała? Albo ktoś nie mógł sobie poradzić z tymi litrami energii chlupiącymi w małym ciałku… Może miała być malutkim, grzecznym, bezproblemowym pieskiem, a ona taka jest, tylko musi mieć kompana do przedługich szaleństw, żeby była szczęśliwa i może nawet czasem zmęczona.

Ten biały poczochraniec natomiast został… przerzucony za płot do dwunożnych, co się też zajmują psami i kotami, ale mają o wieeeleee mniej miejsc niż u nas jest, a wręcz raptem kilka. A może ktoś pomyślał, że skoro to miejsce się nazywa Azyl na Koziej, to taka psia koza się wtopi w otoczenie i nikt nie zauważy?

Na całe szczęście zauważyli, ale złapanie tego biedaka to był jakiś dramat! Siedział skulony i przerażony w deszczu przy woreczkach z karmą, nie dawał do siebie podejść, przecież ktoś miał po niego wrócić… Nie wrócił. Jakoś go tam złapali, ale bez takiego sznurka na kijku, co to można z daleka zwierzaka złapać, się nie obeszło; potem przyjechał do nas i dostał na imię Nylon. Jak już zobaczył, że chyba jednak nikt po niego nie przyjedzie, że jest zdany naszych, i że nic mu nie grozi, bo wszyscy rozumieją tę traumę, to się uspokoił, dał się wziąć na ręce, przebadać i nawet przez wiatę pokopytkował sam, chociaż smutno… Ale dziwić się nie ma co. Kojcowa codzienność go czeka, chociaż z takim wyglądem to powinien jednak szybciej dom znaleźć…

W tym drugim schronisku, co tam też są nasi, ale jest na dole na mapie, też są poczochrańce! Taki na przykład oto Ris…

Jak się dobrze przyjrzycie, to znajdziecie nos i właściwie tylko po tym można było poznać, że to przód psa. Tam to dopiero pchły miały willę! Wielopokoleniowe stado już na nim żyło, a on nie miał nawet jak się przedrzeć girą, żeby się podrapać. Do tego gorąco, mokro, zapaszyście dość… Nasi go zaraz ostrzygli tyle, ile się dało, żeby mu ulżyć, bo kto to widział… Nie było może super pięknie, ale najważniejsze, że mniej swędząco, mniej gorąco i w ogóle mniej. Potem wzięła go taka dwunożna, co to umie z mopa psa zrobić i Ris prezentuje się teraz tak:

Jak bum cyk cyk to tem sam pies! Już jest psiękny, ale jak ciutkę zarośnie (ja to wiecie, wolę tych bardziej zarośniętych…), jak będzie czesany i jeszcze może grzywkę mieć będzie zawadiacko na oczy nasuniętą… przecież się wszystkie psiolaski będą oglądać! Ris jest młody, może z rok ma, ząbki jeszcze bieluśkie, w łapkach masa energii, zadek chętnie komuś na kolanach zasadzi i da się miziać pół dnia. Niestety mało jeszcze umie, widocznie tam, skąd przyjechał, nie był nikomu do niczego potrzebny, prócz może wycierania podwórka włosami… ale się nauczy! Już psiolontariusze mu pokazują świat, ale taki największy zobaczy dopiero ze swoim dwunożnym.

A teraz radosny do granic możliwości Geniusz.

Jest dłuuugi jak jamnik, a oczy to ma tak wielgachne, że może i jakiś su-szi tam się trafił po drodze w genach. I te krótkie, grube girki! Przyznać się, kto się zakochał z miejsca? Geniusz jest młody, niewielki… no dobra, długi, ale wzrostem nie grzeszy, więc idealnie ułoży się wzdłuż Was na prześcieradełku i nie zajmie wielkiego kwadratu. …chyba że w poprzek… Jeśli jakimś cudem będzie przeszkadzać, to i na posłanku może, to wtedy można dłuższe i węższe, przy ścianie zajmie niewiele miejsca. Za to zobaczenie takiego ryjka każdego poranka będzie nastrajać optymistycznie na cały dzień, prawda?

Komu zapakować psiundka z całą reklamówką sierści? Przy kim będzie mu w kudełkach słońce się odbijać i wiatr ganiać? Kto będzie grzywkę podziwiał i pilnował, żeby nadto w ślipia nie wchodziła i nie przeszkadzała w podziwianiu tego całego świata, jaki wreszcie przy kimś zobaczy? Naprawcie ich wspomnienia, niech wylecą te smutne, niech się zatrze, że ktoś je zostawił, porzucił, nie dopilnował i się zgubiły…

Niech wieczorem zasypiają wciąż czując ten wiaterek w sierści pachnący łąką, lasem, wycieczkami, górami, łąkami, zbożem, morzem… WAMI… I niech się budzą z myślą, że mają kogo witać…

Jeden komentarz

  1. ????☘?☘???

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *