Trzeba się uczyć i na to nigdy za późno!

Pogoda nas nie głaszcze coś teraz… Ale tydzień temu było pięknie i bardzo dobrze, bo była superowa okazja do świętowania! A jak jest okazja do świętowania, to nasi ją wykorzystują i robią dla nas coś fajnego. Teraz nie było inaczej!

Tak się złożyło, że wrzesień to taki czas, kiedy kończy się laba dla najmłodszych dwunożnych i zaczynają chodzić do takiego wielkiego budynku z ławkami i krzesełkami, i tam się uczą przeróżnych rzeczy, tylko poważniejszych ciutkę niż „siad”, „daj łapę” i te inne…. Dla wielu z nas to już kosmos…

W każdym razie z tej okazji nasi postanowili zorganizować takie zakończenie wakacji ze spacerami, żeby może rozpocząć dzień wcześniej naukę zajęciami z empatii, ruchu i takich tam ważnych rzeczy. Najważniejszych na świecie.

Wyszykowaaaliii się, że hej!

To wszystko, co tu widzicie, to nie zabawki dla nas, chociaż ja już widzę, jak jeden z drugim by wypruł wełniane flaczki misiowi czy owieczce… ale to nie dla nas, to było po to, żeby dwunożni, co przyszli, mogli zostawić w zamian za to monetki. Dużo monetek.

Nie było tylko to, bo były też i pysznościowe rzeczy:

………nie powiem, czy dobre, chociaż na sam węch ślina ciekła, że ja cie nie mogę…….. ale nie dali mi spróbować, więc jakby na znak protestu powiem, że nie wiem, czy dobre. Właśnie.

Były też kubki, takie woreczki specjalne na pisadełka szkolne i wieele, wieeeeleeee innych rzeczy!

Nad wszystkim czuwał czuwający ostatnio nad schroniskowymi imprezami dizonaur.

I był tym razem też taki miś, jak poprzednio! Ale to inny. Poprzedni był Stefanem, a teraz Henio.

Został adoptowany za wieeeeleee monetek!

Jak się komu pić chciało, a nie chciał nam z misek podpijać (bo my nie tacy, chętnie byśmy się podzielili), to mógł kupić takie kubeczki wypełnione wodą smakową:

Nasi się wczuli, bo skoro w pierwszy dzień szkoły dwunożniątka idą zwykle ubrane odświętniej, to i nasi elegatniej się odziali: 

I nic a nic się nie bali, że im obślinimy te wdzianka! A nawet jakby, to się nie przejmowali, że trzeba będzie je wyprać, więc przyprowadzali na spacery zarówno mniejszych nas:

…jak i całkiem dużych:

I wszyscy szli w las! Niby jak zawsze, ale jednak trochę bardziej inaczej, bo zwykle z niepsiolontariuszami. Jak tutaj na przykład Gacek:  

I Mortal:

I Misiek z Dżekim:

Dadek akurat z psiolontariuszką wyszedł, ale on taki specjalniejszy jest, więc i ma najspecjalniejszą swoją dwunożną:

O, a patrzcie tutaj – żeby nie było tym najmłodszym przykro, to też mogli prowadzić psa! Co prawda na drugiej smyczce, ale jednak! I baloniki były: 

Łorior pędził z łoriorowym uśmiechem:

Groj też dzielnie kopytkował:

Czartek wyglądał jak prawdziwy pies obronny!

Bing całkiem dziarsko przemierzał leśne ścieżki:

I nawet nieśmiały Morek już nie jest tak nieśmiały:

I Glinek:

I Jelcia…

…a jak Jelcia, to i Bandżi:

Na koniec każdego spaceru czas przychodzi zawsze na to samo – strumyk!

Łatek się kulturalnie przechadzał:

Fajnie?

Pewnie, że fajnie!

Azorek właził po same pachy:

Bom by nie dał rady, za wielki jest, jemu do półłapia sięgało, ale i tak było fajnie:

Hagi wsadzał cały nos:

I kto by się spodziewał, że Busia taka odważna!

Fajnie???

Na krzywego kiełka, pewnie, że tak!

Sparoł też wydawał się być całkiem zadowolony, ale kiedy on nie jest??

Mortalowi też zwykle się paszcza nie zamyka, jak nie szczeka, to się uśmiecha, jak tu:   

Ajdzie ozór się rozciągnął tak, że nawet nie musiała się specjalnie schylać, żeby go umoczyć:

Świtek musiał się najpierw zastanowić, czy warto…

Podobnie Newa – łapki na brzegu:

Niektórzy to wyjątkowo zgodnie i parami się moczyli – jak Czesio i Łania:

…oraz Fuńka i Tońka:

Na koniec pokażę Wam plakaty, jakie zrobiły wolontariuszki, siedziały pół nocy nad nimi! Są dwa – jeden o kotach…

…i drugi o psach:

Tacy zdolni są u nas wszyscy!

Jak nasi zrobią obchody i świętowania, to nikt ich nie przebije, a to wszystko dla nas! Nawet, jeśli trzeba było potem ubranka prać, to nic. Nawet, jak było dużo szykowania przed, biegania w trakcie i sprzątania po – to nic. Najważniejsze, że byliśmy wyspacerowani i wyoglądani, bo przecież może i by nas ktoś wypatrzył wtedy i zabrał na zawsze? No i monetki udało się zebrać! Raptem ze 3 godzinki, a około 2 tysiące monetek! I to wszystko dla nas…

I żeby nie było, że tylko dwunożniątka się uczyły – wcale nie! Starsi też, zwłaszcza jak byli pierwszy raz, to widzieli, że jednak warto do nas przyjść. I my też się uczyliśmy, że nowi dwunożni są też superowi i warto być dla nich jak najbardziej przyjaznym i dać się poczochrać za uszkiem. Wszyscyśmy skorzystali!

Dziękuję wszystkim, którzy dla nas tego dnia przygotowywali wszystko i którzy po nas przychodzili i przekazywali odwiedzającym, a potem odprowadzali do kojców. Dziękuję też wszystkim, którzy przybyli tego dnia i dali nam chociaż ten spacer jeden, to dla nas teraz tak ważne, żeby spędzać z Wami czas… Wdzięczni jesteśmy najbardziej na świecie!

…a kogo nie było, bo mu się nie chciało, ten trąbka…

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *