Dziś kilka porannych historyjek, które pozornie się nie łączą, ale o nich opowiem, bo takie jest to nasze schroniskowe życie. Czasami się nasi uśmiechają, czasami niby śmieją, ale po oczach widać, że zmartwień tam bez liku, czasami są zmęczeni, ale wszystko, co robią, robią dla nas i to jest psiękne….
Na początek zobaczcie, co wyprawia o poranku Kudłaś…
Dlaczego? Torciki z leczącymi kulkami!
On swoje też dostaje, ale to nie przeszkadza, żeby żebrać o kolejne, co za zwierz!
Kudłaś do nas trafił po baardzo ciężkim wypadku, miał roztrzaskane obydwie łapki, leczenie trwało całe wieki i zajmowało się tym kilku psiowetów od kości, ale jakoś to chyba się wreszcie udało. Lepiej lub gorzej, bo tam było od środka to takie pomieszane, że dobrze, że w ogóle Kudłaś chodzi o własnych siłach.
Dzięki tej miłości do smaczków można go wykorzystywać do sesji na zawołanie. Na przykład, kiedy pewna niewielka dwunożna okazała się na tyle wielka, że postanowiła poświęcić swoje własne urodzinowe prezenty i zamiast nich zażyczyła sobie dla nas kulki jedzeniowe, to nasi jej z tej okazji zrobili specjalne podziękowania. Jedna z naszych zrobiła zdjęcie, kolejna nasza wkomponowała je w dyplom, który potem zostały wysłany do tej dwunóżki. W każdym razie do tego zdjęcia właśnie ustawiono Kudłasia, pokazano smaczka iiiii włala:
Cudnie, prawda??
Inny poranek, spójrzcie na Batmana i wybuchłą podłogę….
Jaka duma! Oczekiwał pochwał chyba, widzicie to merdanie ogona…? Co było robić, nasi się uśmiali, ale to im zmartwień nie rozmyło, bo z Batmanem dobrze nie jest… Trafił do nas po takim poważnym wypadku, że aż mu jedną girę musieli usunąć, bo tak się poharatało wszystko tam, że nie było, co zbierać nawet. Na początku, jak to usłyszeliśmy, to stwierdziliśmy, że przecież z trzema girkami, to też się da biegać! …ale Batman biega tak…
Chłopakowi nie chcą działać przednie łapki… Nie dość, że z tyłu ma tylko jedną, to z przodu ma tak leniwe, że nie chcą go nosić wcale… Smutne to jest bardzo, a nasi wciąż nie wiedzą, dlaczego tak jest. Miał już jedno badanko, ale przed nim jeszcze drugie, bo pierwsze niewiele powiedziało. Zwykle jest jakiś problem gdzieś na końcu słupka z kręgów, czasami jest bliżej początku, ale u Batmana chyba jest to całkiem przy samej głowie. I wiecie, wciąż nikt nie wie, czy można Batmanowi pomóc, ale nasi nie poddają się tak łatwo, dlatego kolejne badanka wkrótce.
I co to będzie…?
Batman nie widzi problemu, nie martwi się. Jest ucieszony zawsze, nawet kiedy się czołga, kiedy nie może pobiec, ale jest z naszymi, to uwielbia najbardziej. Wystarczy, że nasi płaczą od środka, że nie wiadomo, czy będzie mu można pomóc…
O poranku można też spotkać najbardziej urocze trzmieliki, jakie kiedykolwiek próbowały poderwać się do lotu:
Prawda, że piękne skrzydełka?
Reset miał jakąś przygodę u psiowetki i musiał nosić na głowie taki abażur, ale mu się odpiął i zrobiła mu się plastikowa pelerynka, która z przodu wyglądała, jak skrzydełka. I tak pięknie wyszło!
Reset jest bardzo pociesznym zwierzakiem, ciągle się uśmiecha i uwielbia wszelkie spacerki, głaski, dwunożnych i wszystko, co się z nimi wiąże. Patrzcie, jakie psiękne zdjęcia wyszły na sesji:
Ten uśmiech! Co prawda Reset ma już wiek dwucyfrowy, ale mam nadzieję ogromną, że w niczym to nie będzie przeszkadzać i ktoś jednak zechce tego uroczego czworonoga adoptować, bo jak to tak!
Kolejna historia! Bucik chciałby mieć więcej kulek w misce!
Albo nie takie, czy jak? Albo po prostu machanie miską na wszystkie strony to najświetniejsza zabawa, a przecież tak nudno między spacerami jest!
Bucik jest terierem i to już mówi o nim sporo. Taki to chłopak zawadiacko przystojny:
Był już kiedyś w domu, adoptowali go jedni dwunożni jako szczeniaka, ale przecież po co wychować psa, ma być idealny sam z siebie… A to tak nie działa. No i nakręcili, nakręcili, pies wrócił… Jest szalony i rozbrykany, jak to terier, potrzebuje wybiegania i zajęć, jak to terier, i ktoś, kto go adoptuje, powinien wiedzieć, z czym się wiąże posiadanie jednego z najbardziej terierowych terierów, ot co. Da się, wszystko się da i Bucik będzie najlepszym psiumplem pod słońcem, tylko trzeba… co? …. chcieć. Właśnie.
A teraz historyjka właściwie prawie sprzed chwili, bo z wczoraj. Taki przykład, jakie rozrywki mają nasi w piątkowe wieczory i sobotnie poranki. Taka „impreza”!
Ktoś zadzwonił do schroniska, że pies się błąka przy lesie. Jedna z naszych mieszka niedaleko, więc pojechała w drodze z pracy iii zobaczyła biszkoptową psiolaskę:
Byli przy niej inni dwunożni, ale nie było jak jej złapać, więc czekali.
W ogóle tutaj pochwalić muszę, bo ta rodzina czekała długo i szukali pomocy dzwoniąc różne miejsca, i potem czekali jeszcze na naszych, a jeszcze pomóc chcieli nawet, jak już nasi byli, także słowa uznania się należą!
Wracając jednak…
Do tej naszej nawet ta biszkopta podeszła, ale jak poczuła miliony zapachów schroniskowych, to się tylko zabulgotała i w tył zwrot… Nawet jeździdło zostało otworzone, bo może wskoczy, nawet wszyscy odeszli, żeby psiolaska odwagi nabrała, ale nic to nie dało. Nie zbliży się i koniec, a potem w ogóle uznała, że ona sobie idzie w las. Co ktoś do niej robił dwa kroki, to ona trzy w tył… Do tej naszej przyjechała druga, wsiadły w samochód i pomaluśku postanowiły jechać za psem… W końcu jak tamta się położyła, to zostało rozstawione jedzonko, nasze laski dwie się rozsiadły iiii czekały… czekały… NIC.
O ty uparciucho jedna!
Myślicie, że sobie dały spokój? Skąd! Przyjechał trzeci nasz, z psem, bo może to coś pomoże…. Dało to tyle, że nawet biszkopta podeszła bliżej, ale… tak, w końcu stwierdziła, że jednak strach i… w długą…. Już jej znaleźć nie mogli, ale przecież tak tego zostawić nie można, nie z naszymi takie numery!
Wkrótce stanęła klatka taka specjalna, co to jak coś do niej wejdzie, to ona się zamyka. Nasi mają takie wynalazki!
Do środka włożyli jedzonko zapaszyste, wodę, kocyki i cóż, pojechali do domu, późno już było, psiolaska może i się patrzyła gdzieś na nich zza krzaka, ale skoro nie było na nią innej rady, to pozostała nadzieja, że się złapie…
Rano, skoro świt jeden z naszych jechał akurat od siebie do miasta, więc po drodze sprawdził i… ha! Była! Złapała się!
Na te wieści zaraz się zwlokła z pościeli (a łatwo nie było, to naprawdę było wcześnie bardzo, ale pomóc trzeba!) ta nasza, co poprzedniego dnia przesiedziała godziny w lesie czekając, aż się łaskawie psiolaska zbliży. Przyjechała, przykryła klatkę z góry ręcznikami, co by nie padało na zwierzaka i czekała na kogoś ze schroniska, kto by psa przetransportował do jeździdła i powiózł do nas. Oczywiście biszkopta dalej nie miała zamiaru się zaprzyjaźniać, bulgot spod fafli wychodził, włos na grzbiecie się jeżył… Ze strachu, bo skąd mogła wiedzieć, kto co od niej chce?!
U nas trzeba było jej nałożyć namordnik…
Potem nasi wypełnili papierki przyjęciowe, w których zapisali imię Mafinka, sprawdzili, czy nie ma fasolki pod skórą, dzięki której wiadomo by było, czyja ona jest, ale nic nie znaleźli, więc jej taką wszczepili, żeby już do końca życia wiadomo było, gdzie w razie czego szukać jej dwunożnych. Potem było wyciąganie wczepionych w skórę pasażerów na gapę, a psiolaska była już tak zmęczona, że właściwie dawała sobie robić wszystko i… zasypiała na siedząco…
Nasi zrobili zdjęcia, ogłosili Mafinkę w necie iiiiii zaraz ktoś zadzwonił, że to jego! Czem prędzej przyjechali dwunożni, pokazali papierki, żeby nie było, że tylko się podszywają i chcą takie cudo zabrać do domu ot tak, a potem, jak przyprowadzili ich psiolaskę, to była taka radość, że jeszcze się dwunożna laska łzami zalała, że pies odnaleziony!
Bo Wam napiszę jeszcze, że ona zagubiła się dzień przed tym, jak ją nasi zaczęli łapać, więc w lesie spędziła właściwie dwa dni… Nic dziwnego, że była tak koszmarnie zmęczona…
Także widzicie, takie to nasi mają rozrywki w piątkowe wieczory. I takie to bywają u nas poranki. Łzy smutku, radości, uśmiechy i zmartwienia mieszają się każdego dnia. Taka nasza schroniskowa codzienność…