Ważnie bardzo dziś, bo nie boli, a ratuje życie.

Blog uczy, bawi, edukuje, a że różne rzeczy ostatnio wychodzą u moich psiumpli, to muszę Wam o tym opowiedzieć, a tym samym zachęcić, żeby i Wasze zwierzaki przepatrywać relugarnie z różnych stron, co może wywołuje ciutkę stresu, ale nie boli, a życie może uratować.

Dziś będzie o guzikach, które to najczęściej zupełnie podstępnie tworzą się w zwierzakach i baaardzo długo (a bywa, że i nigdy) nie dają objawów, więc łatwo je przeoczyć, jeśli się nie zagląda w środek brzucha.

Najgorsza ostatnio w tej podstępności jest śledźmiona. Nazwa dziwna zupełnie, ale co poradzę, ja tak tego nie nazwałam. Cóż to takiego? Hm… Jak by to Wam wytłumaczyć… Wyglądowo to zupełnie nie wygląda, bo bliżej jej do podłużnej piłki bez powietrza niż do czegoś ważnego; niżej zresztą będziecie mogli ją zobaczyć, w dodatku prawdziwą i należącą do jednego z opisanych tu zwierzaków. W psach, patrząc od strony szyi, to macie w środku najpierw płucka, potem wątróbkę, następnie woreczek na jedzonko czyli żołądek, a zaraz za nim jest właśnie śledźmionka. Po co ją mamy? W sumie to niełatwo jest mi to pojąć moim psim rozumkiem, ale ogólnie chodzi o to, że jak w naszych żyłach pływają już ciutkę starawe elementy składające się na krew, to właśnie śledźmiona zajmuje się ich utylizacją, ale żeby nie było, że tylko zabiera, to ten organek produkuje też takie… hmm… cosie, które wspierają walkę z wirusami i takimi podobnymi. Jak już Wam tak naukowo wyjaśniłam, cóż to takiego, gdzie i po co, to napiszę też, że na szczęście można bez tego organka żyć. Jej brak może ciukkę wpływać na odporność, ale jakoś tak bez szału i całe szczęście, bo niektórzy z nas muszą żyć bez niej.

Świdro tak właśnie żyje od niedawna bez.

Jakby jednak tego było mało, okazało się, że ten guz, który był na organku, okazał się bezczelny… A to oznacza, że może jeszcze gdzieś wyrosnąć… Nigdy przecież nie wiadomo, czy gdzieś już jakaś jego maciupka cząsteczka się nie przerzuciła i nie zacznie niedługo się namnażać…

Raptem kilka dni temu operację przeszedł też Everes.

I teraz mogę Wam pokazać, jak wygląda taki flaczek z bąbelkiem, tylko żeby za bardzo Was nie wzdrygło, to przemalowałam zdjęcie na czarno-biało.

Nietrudno zgadnąć, co jest organkiem, a co guzikiem, którego być nie ma prawa. Pomyślicie – ale duży guzik, ale ja Wam napiszę, że bywają większe. Bywają takie, że to śledźmionka wygląda przy nich jak niewielka narośl.

Właśnie dlatego tak ważne jest sprawdzanie, czy w środku, w bebeszkach, nie rośnie coś, co nie powinno… Czasami możecie myśleć, że zwierz jakiś ciutkę zmęczony ostatnio albo że więcej śpi, ale to pewnie przez pogodę – pomyślicie, albo może być tak samo wesoły, jak zwykle, a tu w środku może już podstępnie coś się rozrastać… Czasami może być coś malutkiego, co trzeba będzie „tylko” kontrolować, tak jak w przypadku Ricziego na przykład…

…albo Foresta…

Bywa, że guziki są niewielkie całkiem i nie rosną, wtedy lepiej jednak żyć z organkiem, ale trzeba będzie co jakiś czas sprawdzać, czy aby na pewno nic się tam nie zmienia. O tym już decyduje wet!

…raptem przedwczoraj też okazało się, że z Hakuro nie jest od środka najlepiej…

Ma kilka guzików na śledzmionce właśnie, które już też się wrzuciły do wątróbki… Wetka wzięła pod lupę krew, ale nic a nic nie wyszło, ot może warknął o jeden raz więcej niż zwykle i to naszych zaniepokoiło. Dopiero jak spojrzała do środka psa (ale tak wiecie, sprytnie, bez rozcinania), to okazało się, co napisałam wyżej… Jeszcze nie wiem, co z tym fantem zrobi, aż tyle nie podsłuchałam… O ile bez tego jednego organka żyć można, o tyle wątróbka jest zbyt ważna, usunąć jej w całości nijak nie można.

…a u Slima było tak bardzo źle…

…że jak go wetka położyła na stół, uśpiła do zabiegu i obejrzała własnoocznie (w sensie, że nie urządzonkiem przez skórę) wszystkie bebeszki, jak zobaczyła, ile tych guzików i w ilu miejscach…. …za dużo tego było, nie dało się już nic zrobić… Był u nas raptem dwa miesiące, ale i tak smutno się zrobiło i niejeden polik się zmoczył. Już tak u nas jest…

To wszystko, co opisałam, to przypadki z bardzo niedawna, więc sami widzicie, ile tego jest. Skąd się bierze? Nikt nie wie, chyba nawet sam guzik zapewne pojęcia nie ma, dlaczego w ogóle się pojawił. Niektóre nic nie znaczą, niektóre są najzupełniej bezczelne. Większość rośnie od środka, nie sposób ich zobaczyć, chyba że właśnie dzięki temu badaniu, co to wet goli podwozie, smarka żelem z butelki i potem przykłada specjalny, magiczny patyczek, dzięki któremu na telewizorku potem widzi takie mozaiki różne ruszające się, mniej lub bardziej niewyraźne i zamazane dla niewprawnego oka, ale jakimś cudem wet doskonale tam rozróżnia nereczki, woreczki na kulki, pęcherze i te inne ważne organki. Weci wiedzą, jak one powinny wyglądać i czy przypadkiem nie ma na nich czego niepokojącego. To badanie nie boli, właściwie to sama nie wiem, czemu sporo z nas trzęsie przed nim portkami, ale trudno, od stresu nie pomrzemy, a brak diagnostyki już niestety może do tego doprowadzić…

….i jakby tak, no… czuję się w obowiązku też napisać, że guziki, którym pozwala się rosnąć, mogą nie chcieć się rozciągać w nieskończoność, aż wyjdą bokiem. One pewnego smutnego i straszliwego dnia po prostu pękają, a to boli. Koszmarnie boli. I nic już wtedy nie możecie zrobić, nawet na dojazd do weta może być już za późno… …a każda sekunda cierpienia trwa dla zwierzaka wieczność… Lepiej więc wiedzieć, czy jakaś tykająca bombka w nas się nie buduje.

Chciałam też wspomnieć, żeby nie batagel… bagelat… b a g a t e l i z o w a ć  (o!) guzików, które widzicie na zewnątrz. Nie myślcie, że mały, to niegroźny. Nie myślcie, że jak ruszycie, to zaraz wyrosną kolejne, a jak zostawicie i udacie, że go nie ma, to będzie wszystko dobrze. Nie będzie. Widzieliście kiedyś zdjęcia z interwencji, na których były zwierzaki z ogromnymi, rozpadającymi się guzami? One też kiedyś były malutkie i niepozorne. I nasi nie raz słyszeli, że owszem, dwunożni je widzieli, ale jakoś tak to wyszło, że nic nie zrobili albo właśnie były teorie, że przecież każdy wie, że lepiej nie ruszać! …mało to razy było już za późno…?

A psiopos właśnie takich niepozornych guzików – oto Kiro.

Kiro jest mały, ma malutkie łapki i maciupkie paluszki u łapek, a na jednym z nich wyrósł maciupeńki guzik.

Do nas już z takim trafił. Wetka usunęła guzika razem ze sporym kawałkiem na około i wysłała na takie specjalne badanie, które określa bezczelność. I wiecie, że to maleńkie coś okazało się najzupełniej złośliwe…? To oznacza, że już gdzieś jakiś kawalątek może odrastać albo za jakiś czas to nastąpi. Nie musi. Ale może. I to wcale nie będzie znaczyło, że trzeba było nie ruszać, to nie byłoby odrastania! Właśnie że im dłużej się czeka, tym większa może być szansa, a i to czasami jest loterią. Po prostu zawsze trzeba się interesować i zawsze konsultować z wetem!

Proszę Was bardzo osopsiście – badajcie Wasze zwierzaki, nawet jeśli są radosne i całkiem zdrowe się wydają. Niech takie też będą, ale miejcie pewność, bo to nie zawsze widać tak od zewnętrza. Takie sprawdzanie magicznym patyczkiem zrobi każdy wet i raczej każdy ma taki sprzęt. Niech się okaże, że badanko było niepotrzebne, lepiej w tę stronę… Przed wizytą najlepiej jeszcze przegłaszczcie solidnie czterołapka z każdej strony, żebyście od razu mogli pokazać guzki, nierówności czy gulki wszelkiej maści. Lepiej się upewnić, że to tylko pryszcze. Psio-i-kociolaskowe podwiozia też sprawdzajcie! ….sama przecież musiałam położyć się na stół, bo mi wymacali to i owo…

Dziękuję za uwagę i bądźMY wszyscy zdrowi.

Tak, Wy też, Wy też się sprawdzajcie, Wasi weci też mają takie urządzenia z magicznymi patyczkami, dzięki którym Was widać od środka. To ważne, bo tak samo, jak nie chcecie, żeby Wasze zwierzaki żyły za krótko, to nie chcecie ich zostawić samych, prawda…?

Jeden komentarz

  1. ☘☘☘☘☘☘☘☘☘☘???

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *