17 Bardzo rano, trochę rosy, ale za to nie pada i słońce wreszcie świeci! Bezogoniasty, który robi tutaj za stróża, powoli szykuje się do wyjścia. Zaraz się nowy dzień zacznie. To sobie szczeknę. Moje szczekanie brzmi następująco: Hauuu! Ślicznie, nie?
Za chwilę przyjdzie pierwsza bezogoniasta. Ona zawsze jest pierwsza, bo przygotowuje jedzenie dla szczeniaków, kociaków i tych zwierzaków, które są chore, na diecie[1] i nie jedzą tego, co reszta. A potem je karmi, a nam ślinka leci. Ale zaraz potem przychodzi reszta obsługi i teraz jest już nasza kolej. (Ciekawe, co dzisiaj dadzą. Ta wczorajsza puszka była całkiem, całkiem, mogliby powtórzyć.). No to karmienie, nalewanie wody do misek, a potem lekarstwa, jakie tam komu zjawy przepisały. A później sprzątanie tego no… wiecie, co wam będę szczekał. Jeden elegancko, w kąciku, co wstydliwszy za budę się wciśnie i tam sobie ulży (tylko czemu bezogoniaści wtedy narzekają – nie mam pojęcia), ale wielu po prostu, na środku kojca. No, w każdym razie jest co sprzątać. I wreszcie zmiatanie całości obejścia. I dolewanie wody. I roboty dodatkowe: coś naprawić, przybić, zamontować, kafelkami wyłożyć. My już wtedy nakarmieni, napojeni, pogadać można, odsapnąć.
A potem przychodzi druga zmiana bezogoniastych i od początku: pojenie, sprzątanie i inne roboty. A w międzyczasie wpadają zjawy. I albo po kojcach latają od psa do psa, albo siedzą w budynku i my idziemy ich odwiedzać. Bez wyjątku: szczeniaki, dorosłe psy, staruszki… (Dawniej, jak pamiętam, stare psy nie były zapraszane na takie odwiedziny. Ci nowi bezogoniaści coś pozmieniali. Ot, mamy tu takiego, Oposik się nazywa. Siedzi w schronisku od kiedy pamiętam. I pewnie tu skończy. Starowinie prawie cała sierść wylazła, bo jakiegoś zapalenia dostał. I tak łaził, goły. Skóra cała czarna, parę kłębków kłaków, nędza i rozpacz. Ale teraz nasi bezogoniaści wzięli się za niego: w jeden dzień kąpiel w wannie, na drugi dzień nacieranie jakimiś maściami, i znów kąpiel, i znów nacieranie i tak już trochę czasu. Stary wielkie oczy robi, bo wody nie kocha, ale nie protestuje: w wannie stoi, ślepia w górę, pysk otwarty i skomle sobie cichutko do Wielkiego Doga: Oj, żeby mi pomogło! Oj, żeby mi odrosło! Oj, chciałbym znów być hipis![2]… Popatrzymy, zobaczymy. Na razie skórę ma jakby ładniejszą.)
I wreszcie nadchodzi nasza ulubiona pora spacerów! Wyprowadzamy naszych bezogoniastych i wolontariuszy. Wygląda to tak. Maszerujemy: ja z przodu, wolontariusz z tyłu, na smyczy. Szkoda tylko, że wolontariuszy ciągle mało i nie każdy pies ma codziennie swojego do wyprowadzania. Ale można wreszcie odetchnąć pełną piersią! I znajomych z wiaty się spotka, obwącha elegancko, nosem potrze tu i tam… Ech, spacer! Psia poezja! Lasek, ścieżka, kretowisko, ptaszek w górze, żuczek nisko. Bywa, że czasami idziemy parami. Pełna radość – carpe diem![3] Maszeruje suczka z psem! Ogon przy ogonie – każdy ogon w pionie – łapa w łapę, chrapa w chrapę…Tutaj pszczółka, tutaj bączek, tutaj ktoś zostawił pączek: powąchamy – rozpoznamy – już wiemy! Idziemy!… Trop! To my za tropem, najlepiej galopem, ile siły w łapie! Wolontariusz sapie… Zerkam w tył – będzie żył! Nawet coś krzyczy wisząc na smyczy. No dobra, zwalniamy – odpocząć mu damy. O, na tę brzózkę podniosę nóżkę. Sorry, madame – potrzebę mam! Ulżyło – jak miło! Wracamy do bramy schroniska – już bliska. I do kojca!
A potem nadchodzi wieczór i przychodzi stróż. Tak to zwykle wygląda.
No to ciekawe, jak będzie dzisiaj. Wczoraj trzy psy poszły do nowych domów. Prawie codziennie jakieś idą. Dziś pewnie też któremuś się trafi. Życzcie mu powodzenia.
Wrrredaktor Cygan
[1] Dieta – takie żarcie, którego każdy pies najpierw chce spróbować, a potem żałuje. Ha!… (znaczy – hau!) Ale czego się nie robi dla zdrowia!… Aha – jak z tym jest u kotów – nie wiem.
[2] Hipisi – najbardziej rozwinięty gatunek bezogoniastych, tzn. do psa podobny, owłosiony i kudłaty. Preferował życie stadne w leśnych osadach (w dialekcie amerykańskich stratfordów: Woodstock). Siedział tam i próbował w pierwotnym języku mówić: peace, peace! (czytaj: pies, pies!); następnie uprawiał tzw. wolną miłość, czyli ganiał jak pies za suką. Obecnie na wymarciu. (szerzej patrz: Psipedia, hasło: Gatunki niższe)
[3] Carpe diem! – w starożytnej mowie psów znaczyło to: żyj dniem!