Każdy z nas tutaj wie, że bezogoniaści mają swoje małe. Trzymają je na co dzień w specjalnych wiatach zwanych przedszkolami. A tam, jak u nas: małe jedzą, bawią się, odpoczywają, czasem trochę na siebie powarczą. I uczą się świata. W niektórych wiatach dla małych bezogoniastych robią to szczególnie dobrze, bo uczą się wrażliwości. Właśnie w takiej wiacie nr 6 maluchy ze swoimi rodzicami zebrały ładną sumkę z przeznaczeniem dla nas, dla schroniska. Starczy na trzy nowe budy! Już są zamówione i niedługo trafią do naszych boksów. Dzięki, dzięki i dzięki!
My tutaj też się uczymy. Mamy swoją schroniskową akademię, a na niej wydział AnimaLcji Kultury[1].
Wykłady wyglądają mniej więcej tak:
Niektórym bezogoniastym przydałoby się dodatkowe wykształcenie. Gdy zabierają nas stąd do swoich domów, dostają szczegółowe instrukcje, jak postępować, by było nam razem dobrze: co powinni nam zapewnić, jak traktować, czym karmić, takie tam… Gdy biorą szczeniaczka, instrukcje są jeszcze bardziej szczegółowe, zwłaszcza te dotyczące żywienia. No i wczoraj przyszła para bezogoniastych: dojrzały pan i dużo młodsza pani, która wybrała sobie szczeniaka. Dostali instrukcje, podpisali, co trzeba, poszli. Od rana zapowiadał się więc śliczny dzień. Ale już wieczorem pan był z powrotem razem ze szczeniakiem: „Weźcie go sobie, on cały czas ma biegunkę! Daliśmy mu kocyk, podusię, nakarmiliśmy, a on po paru godzinach zaczął paskudzić i paskudzi do tej pory! Chore zwierzęta wydajecie!” „A czym go pan nakarmił?” „Kiełbasą!”… KIEŁBASĄ!!! Szczeniaka, który jeszcze powinien pić mleko matki! To tak, jakby ludzkie małe karmić po urodzeniu golonką z chrzanem!… Nasi bezogoniaści szczeniaka zabrali, pożegnali pana uprzejmie i odetchnęli. Takim ludziom zwierząt się nie daje! Przed takimi ludźmi zwierzęta należy bronić!! Zębami i pazurami! Wrrrrrroauuu[2]….
No dobrze, ulżyło mi. Teraz będzie o czymś innym. Właśnie mi się przypomniało. Dziś odwilż, ale parę dni temu jeszcze mróz ostro trzymał. Jednego dnia do schroniska telefonowano dwa razy w sprawie saren. Jedna mała sarenka leżała ranna na ulicy Zyty, a drugi (jelonek), na Władysława IV. U nas nie ma miejsca dla zwierząt leśnych, przystosowanych dla nich boksów, zresztą ze względu na możliwość wścieklizny nie możemy ich gościć. No to zaczęło się szukanie, kto zwierzętom pomoże. I okazało się, że nikt! Wiadomo, gdzie się zwrócić, gdy trzeba dobić ranne zwierzę, potrącone przez samochód i leżące przy szosie, gdzie iść w sprawie dokarmiania leśnych zwierząt, kto odpowiada za paśniki. Ale gdy wyczerpane zwierzę wychodzi z lasu i pada w mieście, nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności, by się nim zająć. No to nasi bezogoniaści pojechali, wzięli zwierzaki, zawieźli do zjaw. Ci opatrzyli raciczkę sarenki, przebadali oba maluchy, nakarmili i wywieźli do lasu, w pobliżu paśnika. Tam zostawili… Może sobie malcy poradzą.
[1] Bezogoniaści mają podobne wydziały. Ale z tego, co wiem, na naszym poziom jest wyższy.
[2] Wrrrroauuu – zostawiam bez tłumaczenia – i tak cenzura nie puści.