Siedzę w biurze. Jeszcze wcześnie, bezogoniaści dopiero co przyszli. Na dworze pada, wyjść się nie chce, zimno… No to siedzę.
Telefon!
No to słucham. A słuchać straszno!
– Dziń doobry! Schroniisko?
– Tak, schronisko. Witam pana. Czym mogę służyć?
– Pani, coo mam zroobić, żeby wzioońć ood was psaa? Bo mój zaa nic nie szczeeka, choleera! Tyylko by za kuraami gaaniał, pazuraami aż zieemie drze!…
– Lata sobie pański pies luzem po obejściu?
– No niee, sieedzi na łańcuuchu… Pani, mniee by taaki szczekajooncy się naadał… Co by stróżoował, a nie kuury duusił, zaraaza!
– A z tym starym co pan chciałby zrobić?
– Coo ja z nim zroobie, jak noweego weeznę ? Aano, cóóś tam zroobie!…
– Ale co, konkretnie?
– Noo, ja jeeszcze nie myyślał, no pomyyśle…
– A ten nowy? Też na łańcuch?
– A peewnie, że na łańcuch, a coo! Bęedzie mi swoboodny laatał za droobiem?!
– No dobrze, ale co z tym starym?…
– Ze staarym?… No właaśnie, paani, on już staary, zdeechnie niedłuugo… Zaara! A mooże wy by wymieniili mnie tego stareego na jakieego noweego, paani, co?…
– Proszę pana, psy to nie rzeczy, ich się nie wymienia! Niech pan pomyśli, pies żył u was tyle lat, to przecież jak domownik, a pan go chce wyrzucić jak stary kalosz? Albo jeszcze gorzej!…
– Znaaczy, nie daacie?
– Nie, pan już ma psa. Można wiedzieć, gdzie pan mieszka?…
– To do widzeenia!…
– Proszę pana!… Wyłączył się…[1]
Siedzę w biurze. Jesień pełną gębą, ale ładnie dzisiaj, słonecznie. Pojadłam, dałam się podrapać bezogoniastym, niech mają, co tam…
Można wyjść.
Telefon.
No to jeszcze posłucham.
– Schronisko dla bezdomnych zwierząt. Dzień dobry. Czym możemy służyć?
– Ej, zabierzcie mi spod klatki to stado psów, co się tu wałęsają! Wyje to, szczeka i sra na chodnik i na trawniku.
– To bezpańskie psy, czy może mieszkańców bloku?
– A skąd ja mam wiedzieć, pani? Dwa dni, psia krew, gonię je. Odlecą kawałek i znów wracają!
– A ma pan może suczkę?…
– Nie mam żadnego psa.
– A z sąsiadów któryś może ma?…
– No, jest tu taki jeden, co ma. Sukę. Chyba…
– Widzi pan, jak on ma suczkę, to ona może mieć cieczkę. I to całkiem normalne, że psy się zlatują. Bo czują sukę w rui…
– Pani, g…no mnie to obchodzi! Ja chcę mieć spokój!
– Tylko że nawet jak wyłapiemy te, to zlecą się inne. Póki suczka ma cieczkę…
– Albo je, … mać, weźmiecie, albo je tu pozabijam, cholery!…
– Proszę pana…
– Żadne tam proszę pana! Wezmę bejsbola i zatłukę kundle pieprzone!… To jak?…
– Proszę podać adres.
– … … … … …
– Dobrze. Za pół godziny podjadą nasi pracownicy.
– No!
– Do widzenia panu!
– No!
Koniec połączenia…
Słuchać straszno![2]
[1] A my możemy tylko mieć nadzieję, że…
[2] Pojechali. Rzeczywiście pod blokiem siedziało pięć kundelków. Złapali jednego szczególnie agresywnego i jedną suczkę (co ona między nimi robiła?…). Miała widoczną grzybicę, więc się ją tu podleczy… Reszta uciekła. Na jak długo?… Pan od bejsbola nosa nie pokazał.