Były sobie dwa Buzile.
Jeden wielki, drugi wielki…
Czy imię może być przeklęte?…
Dawno temu, kiedy jeszcze nasi bezogoniaści nie byli naszymi bezogoniastymi, tylko czasem pojawiali się w schronisku jako wolontariusze, znaleźli w nieodległej gminie małe schronisko dla psów… No, za dużo powiedziane! To było miejsce, w którym siedziały zwierzęta w brudnych, dziurawych klatkach, bez dachu, na starej słomie, w błocie i własnych odchodach, bo rzadko ktoś tam sprzątał. Czasem pojawiał się jakiś bezogoniasty, który dawał żarcie i wodę. Jak mu się chciało. No to nasi bezogoniaści spowodowali, że tamte psy, kilka ich było, trafiły do naszego schroniska. Ale nie Buzil, ogromny, stary już owczarek niemiecki. Wyglądał tak, że nie podchodź, ale właściwie był spokojny i już całkiem zrezygnowany. Niczego od świata nie chciał. I był chory. Miał kłopoty z prostatą i robił pod siebie. I nie tylko to… Jemu to od razu zaczęli szukać domu.
Ale kto weźmie starego, chorego psa?… W dodatku ogromnego, który okruszkami się nie wyżywi?… Wreszcie jedna z naszych bezogoniastych znalazła firmę, która się zgodziła – pod warunkiem, ze ktoś będzie się tym psem opiekował… No i Buzil zamieszkał w komfortowej budzie na terenie tej firmy, a jedna z naszych bezogoniastych przychodziła do niego codziennie i zabierała go dwa razy dziennie na spacery. Po pewnym czasie dla Buzila istniała tylko ona – innych bezogoniastych tolerował albo zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Pewnie trochę dlatego, że się go bali.
Nieco wcześniej miał operację tej prostaty…. Ale operacja nie pomogła. Najeździł się do zjaw jak rzadko który pies – i nic, było coraz gorzej. Z miesiąca na miesiąc… Codziennie trzeba mu było wymieniać w budzie słomę i koce, a i to śmierdział pod niebiosa. A była zima, więc kąpiele nie wchodziły w grę… Bezogoniaści się męczyli, a pies jeszcze bardziej.
I odszedł…
A niedawno ktoś poinformował schronisko, że na gliniankach, na peryferiach miasta, leży chory pies. Nasi pojechali tam i znaleźli ogromnego, czarnego owczarka. Zwierzę w sile wieku i już ledwo żywe. Był tak wykończony, że dał sobie założyć kaganiec i zapakować się do samochodu. I zaraz do zjaw. A tam wyszło, że ma złamaną przednią łapę i całkiem bezwładny tył. Obie zadnie łapy okropnie spuchnięte. Może wypadek, może pobicie… Wpakowano go w gips i został tam na badania i obserwacje. Dobrze się stało, że nie zdjęto mu kagańca, bo gdy trochę odtajał, zrobił się agresywny. Nie dawał się dotykać, warczał, próbował gryźć przez kaganiec. Zjawy ledwo sobie z nim radziły. W dodatku z badań niewiele wynikło. Nie znaleźli przyczyny, dla której nie mógł stawać na tylne łapy.
No i trafił do naszego schroniskowego szpitalika. Niech posiedzi, uspokoi się. Ale tym razem już nie było tak łatwo wsadzić go do samochodu. Trzech ludzi walczyło z nim, zanim udało się go zapakować do środka.
Tu u nas nazwano go Buzil. Bo też owczarek, bo wielki. I też, niestety, robił pod siebie, bo przecież wstać nie mógł. Siedział w kagańcu, a bezogoniaści, którzy sprzątali w jego kojcu i dawali mu jeść, podchodzili do niego bardzo ostrożnie. Bo kaganiec w końcu mu zdjęli.
Zaczęło się oswajanie. Ta bezogoniasta, która zajmowała się pierwszym Buzilem, zajęła się i nim. Wchodziła do szpitalika, gadała z innymi psami siedząc koło kojca Buzila, czasem zagadała i do niego… Stroszył się, warczał, ale stopniowo przyzwyczajał się. Zaczęła mu dawać jeść trzymając miskę z karmą – niech się przyzwyczaja do ręki, do zapachu. Oczywiście, najpierw próbował capnąć ją za rękę, aż za którymś razem dał spokój. Ale opuchlizna z łap mu nie schodziła. Co kilka dni zjawiały się zjawy i wyciskały mu taki płyn, który gromadził się w łapach. Bolało go to, ale chyba zrozumiał, że to dla jego dobra, więc nawet zbytnio się nie szarpał… Porobiono nowe badania.
Potem, wydawało się, że nastąpił jakiś przełom – Buzil podniósł się na cztery łapy. Nie chodził, ale stał, a to już coś! Wszyscy się cieszyli.
Tylko że jeszcze potem wszystko wróciło do normy. Nie tylko nie podnosił się, ale i przestał jeść. Znów zjawy i znów badania. Okazało się, że ma kłopoty z krążeniem. Zastosowano leki, ale na nie nie zareagował. I nagle dostał ataku serca.
I odszedł…
Już żaden pies w tym schronisku nie będzie miał na imię Buzil.