Odszedł Owczak…
Po południu był na spacerze, wieczorem zjadł, jak należy, a rano już nie żył. Atak serca go zabił. Chyba nie cierpiał.
Pisał powieść. Nie skończył…
Własnego domu też się nie doczekał…
Był sobie jeden bezogoniasty. Mieszkał daleko stąd. Miał psa, boksera. Długo żyli razem. Aż wreszcie bokser odszedł, jak Owczak…
A u nas przebywał Bosh, identyczny ponoć jak ten, którego miał bezogoniasty z daleka.
I ten bezogoniasty wypatrzył naszego Bosha w Internecie. I stwierdził, że to przeznaczenie, i że musi go mieć! Porozumiewał się wcześniej z taką fundacją zajmującą się bokserami. Ci zadzwonili do nas, bezogoniasty też, wypytywał o Bosha, wszystko o nim chciał wiedzieć, umówił się tam u siebie z behawiorystą, przygotował się do przyjęcia psa…
I pewnego dnia nasi zabrali Bosha do samochodu i powieźli do Wrocławia, a stamtąd odebrali go członkowie tamtej fundacji. I zawieźli do nowego domu… Wszyscy szczęśliwi, bo trzeba żyć dalej, nawet jeśli Owczak…
Tylko że chyba dzisiaj już nic więcej nie napiszę…