Ci bezogoniaści!

Ci bezogoniaści!
Wielu z nas tu, w schronisku, nie ma wielkich powodów, by ich szczególnie kochać – często to przez nich jesteśmy tutaj. Ale niekiedy – równie często – trafiają się i tacy, którzy na naszą miłość zasługują. Niektórzy nawet na MIŁOŚĆ!

Niedawno pewna para młodych bezogoniastych postanowiła założyć własne stado. Małe na razie – tylko On i Ona, ale później pewnie przybędą i Oniątka! Jak zawsze u bezogoniastych w takim przypadku robi się wielkie święto: uroczystość, potem jedzenie, picie, tańce, zabawy, i kwiaty, i prezenty…

Ale ci bezogoniaści, o których tutaj piszę, postanowili inaczej. Do zaproszonych gości wystąpili z takim apelem:

Zwykle po weselu w domu Młodej Panny

Stoją pełne kwiatów wiaderka i wanny.

Stłoczone, ściśnięte wiązanki, bukiety –

Od kogo? Nie wiemy… faceta? Kobiety?

Weźmy tak, na przykład, róże z tego wiadra:

Od ciotki? Kuzynki? Koleżanki? Szwagra?

Zarobił ogrodnik, hurtownik, kwiaciarka…

Po trzech dniach badyle zabierze śmieciarka.

Dlatego rozsądek i dobre serduszko

Zaleca postąpić trochę inną dróżką

Zamiast rozsypywać pieniążki na darmo,

Kupmy puszki, torby ze zwierzęcą karmą!

Niech piesek ma dzisiaj mordę uśmiechniętą,

Niech w smutnym schronisku czasem będzie święto!

I rzeczywiście. Po uroczystości przyjechali do nas z całym samochodem karmy! A w niektórych paczkach było nawet to, co nie śmierdzi!

I jak tu nie kochać takich bezogoniastych? I ich bliskich? Jeszcze dzisiaj, choć już minęło sporo dni, gdy tylko o nich pomyślę, pysk mi się śmieje i ogon sam zaczyna wymachiwać! Dziękujemy!

Była sobie Czarna. Suczka jakich wiele, dość duża, umaszczona zgodnie z imieniem, choć łapy i pysk ma brązowe.

Włóczyła się ponad rok temu w okolicach jednego z miejskich hoteli, oddalonych od śródmieścia. Pracującym tam bezogoniastym spodobała się. Terenu wokół obiektu dużo, za miastem – niech mieszka i pilnuje! I Czarna zamieszkała. I przywiązała się do bezogoniastych. Ale właściciel hotelu kręcił nosem: że za duża, że straszy gości, że niebezpiecznie… Dyskutowali, póki mogli, ale dyskutuj tu z właścicielem. W końcu dostali polecenie – zabrać psa z terenu hotelu.

Bezogoniaści nie mieli własnego mieszkania, żyli w wynajętym. Tam Czarnej zabrać nie mogli. Nie było rady – oddali ją do schroniska. Przeżyła to strasznie! Długo nie pozwalała bezogoniastym podchodzić do siebie, warczała, próbowała gryźć… Z psami też była na bakier, nawet ze mną poszczekać nie chciała – chodząca rozpacz.

Ale po pewnym czasie zajęła się nią jedna z naszych najlepszych wolontariuszek i powoli, powoli, Czarnej zaczął wracać humor. W końcu wydawało się, że pogodziła się z losem. Mieliśmy tu zresztą nadzieję, że prędzej czy później znajdzie sobie nowych bezogoniastych, nie niestara i niebrzydka. I znalazła – ale jakich!

Gdy zobaczyłam, jak wchodzą do schroniska, wydawało mi się, że skądś ich znam. Ale bo mało to bezogoniastych tu przychodzi, a ja ich pamiętam? Nie zwróciłam uwagi i poczłapałam do kuchni – może zostawili otwarte drzwi i jakąś napoczętą puszkę postawili niewysoko… Nic z tego – zamknięte. No to powlokłam się do domku wolontariuszy – może tam się zlitują i coś dadzą… Ale domek też zamknięty – wszyscy na spacerach. To chociaż sobie poleżę na słonku…

I wtedy widzę, że ci bezogoniaści idą do wiat. Ale nie tak, jak to zwykle robią goście. Oni idą powoli, rozglądają się, a ci – prawie biegiem! Minęli mnie i poszli do pierwszej wiaty. Nie zdążyłam dobrze wstać, gdy usłyszałam szczekanie Czarnej – cieszyła się!

Wtedy sobie przypomniałam, skąd znam tych bezogoniastych, co przyszli! Przecież to oni oddali Czarną do schroniska!…

Okazało się, że wreszcie zamieszkali w swoim własnym domu! I od razu pomyśleli o Czarnej – mieli już warunki, by ją wziąć do siebie. No i przyszli. I Czarna powędrowała z nimi. Teraz już chyba na zawsze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *