Bezogoniaści mają teraz swoje Święta, no więc mniej ich się kręci po schronisku – i tych odwiedzających, i tych naszych. Niech tam sobie świętują, należy im się. Bo przed Świętami to był młyn, aż nawet Mamut, gdy przechodziłam obok, warknął do mnie, że w tym schronisku więcej bezogoniastych niż psów. Pokiwałam łbem, bo sama też odnosiłam takie wrażenie.
Co chwilę nadjeżdżał tą naszą odremontowaną drogą, wtedy zamarzniętą i zaśnieżoną, jakiś samochód. Wyskakiwał z niego bezogoniasty, całkiem obcy, wyciągał jakieś paczki i maszerował do biura. Bezogoniaści w te Święta się obdarowują, więc wielu postanowiło obdarować też schroniskowe zwierzęta. I przyjeżdżali: niektórzy z tym, co sami wymyślili, inni – dzwoniąc najpierw i pytając, co się nam przyda najbardziej.
I przywozili. Głównie jedzenie. Wcale nie to najtańsze! Czasem takie… jak to się szczeka?… z wyższej półki. Do tego różne smakołyki, froliki, gryzaki, kości prościutko ze sklepu. Wśród nich takie dla szczeniaków, z dużą ilością wapnia, żeby malcom szło na zdrowie i w mocne zęby i kości…
A poza tym na przykład nowiutkie, miękkie legowiska dla kotów i takie, które nas najbardziej cieszyły – plastikowe, do szpitalika. I obroże, i szelki, i smycze…
I polary, to znaczy takie specjalne kocyki. I ocieplacze, czyli ubranka dla psów, całkiem szykowne kubraczki. Przydadzą się, zwłaszcza dla tych krótkowłosych, bo im, w nieogrzewanych wiatach, mróz nieraz daje w kość…
Nasi dziękowali, my dziękowaliśmy też, oczywiście, ciepło się nam robiło na sercu tak, że aż mróz odpuścił i zaczęła się odwilż…
Trafiają się często w schronisku sytuacje, które rozgrzewają serca. Jedna taka zdarzyła się przed samymi Świętami.
Nasi bezogoniaści dostali informację, żeby przyjechać po parę zwierząt do jednego mieszkania w mieście. Żyła w nim sobie jedna bardzo wiekowa bezogoniasta a razem z nią pięć sierściuchów i pies. Ta bezogoniasta miała wylew i kiedy policja otworzyła drzwi, leżała nieprzytomna w przedpokoju. A dokoła kręciły się te zwierzaki.
Zadzwonili do nas i nasi pojechali zabrać, co było. Nie wszystko było, bo w tym całym zamieszaniu trzy koty uciekły, więc wzięli tylko dwa, które zostały i tego psa, prawie tak starego, jak jego pani. Jedna sąsiadka obiecała, że połapie te mlekopije, które uciekły i rzeczywiście, udało się jej na drugi dzień.
I tak dla starszej bezogoniastej zaczęło się życie w szpitalu, a dla jej zwierząt – w schronisku. Nielekkie życie, zwłaszcza na początku. Psiak na kwarantannie siedział wystraszony i bał się choćby ogonem kiwnąć, a koty zbiły się w gromadkę i patrzyły wokoło wielkimi ślepiami.
A po paru dniach, przed samymi Świętami, przytupała do schroniska inna starsza bezogoniasta. Jak się okazało – sąsiadka tej z wylewem. Poznały się kiedyś, wyprowadzając na spacer swoje psy. I teraz ta sąsiadka dowiedziała się, że jej znajomej trafiło się nieszczęście, a zwierzęta wylądowały u nas. No więc przyszła zabrać psa. Do czasu, póki jego pani nie wyjdzie ze szpitala. Kotów wziąć nie mogła, bo jej własny pies nie przepada za sierściuchami.
No i poszli sobie. Odprowadziłam ich do bramy i patrzyłam za nimi, kiedy maszerowali powolutku omijając kałuże na drodze, bo już się odwilż zaczęła. Stara bezogoniasta i stary pies… Padało wtedy, ale nawet tego nie zauważyłam. Dopiero jak zniknęli za zakrętem stwierdziłam, że mam mokre futro, więc się otrząsnęłam parę razy, bo wilgoci nie lubię i zwiałam do biura.
Teraz powinnam jeszcze złożyć Wam życzenia. Co prawda już składałam, na stronie internetowej schroniska, ale jeszcze raz powtórzę, bo dobrych życzeń nigdy nie dość. A mi taki wierszyk się ułożył, więc go zamieszczę na zakończenie tego wpisu:
Gdy usłyszycie jutro szczekanie,
Nie będzie groźbą ni łajaniem,
Ni złośliwością, ani proszeniem,
Lecz każde będzie – psim życzeniem:
Niech się Wam szczęści przez całe życie,
Za to, że czasem o nas myślicie,
Że zachodzicie tu, do schroniska,
Że Was możemy oglądać z bliska,
Że bardzo często nam pomagacie
I że niekiedy stąd zabieracie…
Szczęścia życzymy Wam wszyscy społem –
Majka z zespołem.