Pisze Tyson i pisze, piszczy, bo co rusz się myli, pyszczy na mnie, bo się z niego nabijam, zębatą paszczę szczerzy…
A ja mu zerkam przez ramię i widzę, że już więcej niż czterdzieści tysięcy wejść było na stronę naszego bloga! Sporo, nie? Tak to sobie wyliczyliśmy, że miesięcznie ponad dwa tysiące razy klikacie na blogowy link, a to z kolei znaczy, że mamy około 250 stałych Czytelników i sporo takich, którzy odwiedzają nas od czasu do czasu. No to dzięki! Czytajcie i zachęcajcie innych do czytania.
Tylko nie milczcie przy tym – komentujcie, gadajcie z nami… Będzie ciekawiej. Na każdy komentarz odpowiadam.
Teraz Tyson obliże sobie pazury, bo go rozbolały, a potem napiszemy coś o schroniskowych złośliwcach. Już zaraz…
Jest sobie tutaj taki ancymonek imieniem Egor. Młodziutki, nieduży. Chyba nigdy nie miał własnego domu. Przyjechał do schroniska ze starszą suczką, chyba jego matką i póki był z nią, no to jeszcze. Ale ona szybko została adoptowana i Egor został sam w świecie, którego nie znał i nie akceptował. Chował się w budzie, powarkiwał na bezogoniastych, jadł bo jadł… Wszędzie widział zagrożenie.
Teraz już jest lepiej, bo znajomych osób przestał się obawiać, na spacery wychodzi chętnie i zachowuje się na nich jak należy. Reaguje na komendy. Apetyt mu dopisuje. Ale…
Ma narowy. Ciągle boi się automatycznych zapinanych smyczy. Zwłaszcza czerwonych – licho wie, dlaczego. Nasza główna bezogoniasta chciała go wyprowadzić na spacer i spróbowała wpiąć mu taką smycz. Trzasnął zamek, a Egor odwrócił się i chaps! Potem było mu głupio. Niewyraźnie mu też wtedy, gdy przestraszy się czyjegoś gwałtownego ruchu albo podniesionego głosu. Wtedy zmyka do budy i mija czas jakiś, nim znów wyjdzie.
Trzeba będzie jeszcze trochę czasu, zanim zaakceptuje nowe warunki, w których przyszło mu mieszkać.
Gdy wokół Gandalfa dużo się dzieje, kręci się wielu bezogoniastych, panuje gwar, pies traci pewność siebie. A wtedy stroszy się, powarkuje i pokazuje garnitur całkiem ostrych zębów. Też jeszcze nie całkiem dał się oswoić.
Średniej wielkości straszydełko z rozwichrzoną sierścią, górą czarne, spodem jaśniejsze, trafiło do schroniska z ogródków działkowych w niedalekim mieście. Też pewnie nigdy nie miał własnego domu a bezogoniaści nienajlepiej mu się kojarzyli. No więc w schronisku boczył się na wszystkich, na inne psy też. Powoli taje, ale ciągle jeszcze trzeba z nim ostrożnie. Na spacery chodzi chętnie, sam o nie prosi, lecz gdy tylko coś go przestraszy, jakieś krzyki, szczekanie obcego psa – znów robi się dziki, gotów walczyć i gryźć.
No i Mulin – większy psi problem.
Tak na marginesie, nie znam go dość dobrze, bo jest tu stosunkowo niedawno. No to wlazłam do niego, do kojca. Leżał sobie przed budą i drzemał. Gdy siadłam obok, zerknął bez większego zainteresowania.
– A, to ty… – warknął.
– Ano, ja…
– Zdaje się, że zdechłaś, nie?
– Delikatny to ty nie jesteś. Ale niech ci będzie. Zdechłam. No i co?
– Niiic, tak tylko…
I odwrócił się.
– Mulin, dlaczego nie dajesz sobie zrobić fotki na stronę schroniska?
– A co to ja, oswojony jestem, czy co? Będę do aparatu się wystawiać! Jeszcze czego!
– Przydałaby się. Łatwiej by ci było nowy dom znaleźć…
– Akurat! – warknął. – Zresztą, buda ciepła, michę mam pełną, jednego bezogoniastego akceptuję i chodzę z nim na spacery, … Wystarczy.
– To swoich własnych bezogoniastych nie chciałbyś mieć? Własnego domu?
– A co to jest własny dom?… Dziura w ścianie?
No i tłumacz tu takiemu! A on:
– Ej, Majka, odsuń się, kupaka będę walił!
– Tutaj, w kojcu?
– A tutaj! Coś mnie w kiszkach rżnie od paru dni. Spaceru nie doczekam. Zresztą…
– Co zresztą?
– Jak przyjdą posprzątać, to im dam do wiwatu!
– To znaczy?
– No, straszył będę!
– Ej, dałbyś wreszcie spokój!
– A ty dałabyś mi wreszcie się odkasztanić, co?!
I szczekaj tu z takim!…
No dobra, pisz, Tyson, dyktuję dalej:
Ten włochaty, starszy gość, to właśnie Mulin. Nasi przywieźli go dwa miesiące temu z interwencji. Leżał przywiązany półmetrowym łańcuchem do ściany. W tej ścianie była dziura do pomieszczenia, w którym Mulin miał mieszkać. Ale łańcuch był tak krótki, że zwierzak nie mógł się tam dostać. No to co się dziwić, że po takim traktowaniu Mulin nie chce mieć z bezogoniastymi nic wspólnego?
Teraz i tak mu się polepszyło. Przynajmniej jednego naszego bezogoniastego akceptuje i wychodzi z nim na spacery. Na innych ciągle powarkuje.
No i po rozmowie z Majką dał sobie jednak zrobić zdjęcia. Ale chyba sporo czasu minie, zanim na nowo uwierzy i zaufa…