Jak patrzę na te wszystkie kółeczka, pierścienie, piłeczki, świnki, myszki, kostki – a wszystko z gumy, albo z plastiku – to niedobrze mi się robi! Ani to pożywne, ani smaczne, ani w ogóle do zeżarcia – a czasem to tylko zwierzaka robi w konia! Idziesz, patrzysz – kość!… No to ją w paszczę!… I co? Tfu, lateks i w ogóle madeinchina…[1]
Ale większość psów, zwłaszcza te młodsze, lubi takie paskudztwa. A już ta, co teraz ze mną mieszka w biurze, ta Agia, to szczególnie. Ma na razie cztery takie zabawki i wszystkie piszczą, jak się je ugryzie albo nadusi: gruszkę, golonkę, kość i prosiaka.
Te zabaweczki to jej skarb – nikomu ich nie pozwala dotknąć, chyba tylko naszej głównej bezogoniastej. Bo się razem bawią tymi głupotami: siedzą na podłodze, bezogoniasta palcami naciska, Agia nosem i toto piszczy tak, że normalny pies bierze ogon pod siebie i zwiewa na podwórze.
Aż tu pewnego dnia trafiła do nas Piratka, malutka suczka, kundelka, ze zwichniętym biodrem. Ktoś ją znalazł przy ruchliwej drodze i przywiózł. Najpierw wylądowała u zjaw, którzy nastawili jej tę łapkę, a jak już trochę wydobrzała – to do schroniska. I tu chwilowo – bo biedna, słaba i kulawa – zamieszkała w biurze. Siedzę, łbem kręcę i myślę, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo w biurze będą mieszkać same zwierzaki, a bezogoniaści pójdą do wiat. A ja sobie pod płotem jakąś norę wygrzebię, albo co…
Ale nie o tym chciałam… Piratka na dzień dobry dostała zabawkę – pluszowego tygryska. Niestety – piszczącego! Ledwo ten pisk usłyszała Agia, zaczęło się! Co piszczące to moje! Oddawaj!… I łomot! Zanim się bezogoniaści obejrzeli. No więc hałas, rozdzielanie, fochy, dąsy… Ale uspokoiło się. Tygrysek wylądował pod jakąś szafą chyba… bo go nie widać… Na razie…
Niektóre starsze psy też przepadają za zabawkami. Draka, na przykład – choć może nie jest stara, bo ma góra trzy lata (już ją widzieliście na tym blogu) – to przecież duża, silna i w sumie poważna amstafka.
Siedziała sobie spokojnie w kojcu, aż tu widzi, że po sąsiedzku wprowadza się Bonzai, troszkę starszy, nie za duży kundelek, którego kiedyś ktoś się pozbył, wyrzucając z samochodu.
Bezogoniaści przenieśli mu budę, miski, posłanie i zabaweczkę, której – mądry pies! – nie używał. Agia za to ją zobaczyła i zamarła. Zwykle, jak się coś dzieje w pobliżu, to ona po kojcu wprost lata, a tutaj – żona Lota! Daaaaajcie!…
Nasza bezogoniasta zobaczyła jej spojrzenie i dała jej tę zabawkę. No i Draka zapomniała o całym świecie… Ale tylko na parę dni, bo potem zaczęło się dziać!
Przyszła do schroniska bezogoniasta, która wypatrzyła sobie Drakę na stronie internetowej. Kiedyś miała amstafa, więc sentyment i te rzeczy… Rzecz jednak w tym, że teraz mieszkał sobie z nią – prócz własnego bezogoniastego – jeszcze mały własny pekińczyk. No i czy psy się pogodzą? Nasi zasugerowali, żeby tego pekińczyka do nas sprowadzić – niech się zwierzęta poznają.
No i odbył się pierwszy spacer: bezogoniasta prowadziła pekińczyka, a jej bezogoniasty – Drakę. Mały kudłacz oczywiście od razu rozdarł się na Drakę, a ona, wiadomo, na inne psy potrafi być cięta, więc w tyle nie została. Więcej było szczekania niż spacerowania. Drugi spacer po paru dniach wyglądał identycznie.
Myśleliśmy tu wszyscy, że bezogoniaści z pekińczykiem dadzą sobie spokój. Ale nie – pojawili się po raz trzeci. A Draka zrozumiała, w czym rzecz. Żadnych wrzasków, żadnej piany z pyska, przeciwnie: Oooo, jaka mała miła psunia! Śliczności! Daj, pyszczek ci wyliżę! I resztę też… Pekińczyka zamurowało, stał sztywny ze ślepiami w słup, a Draka go ze smakiem wylizywała. Siedziałam z boku i zerkałam. Obrzydliwa jest, myślałam sobie, wpierw wymyje – zeżre potem. Pekińczyk chyba myślał podobnie, ale bał się poruszyć. Jego bezogoniaści natomiast uznali, że lody zostały przełamane. Zdecydowali, że będzie dobrze. I adoptowali Drakę. Szła z nimi zadowolona: ma teraz żywą zabaweczkę, nie plastikową!…
A my od paru dni nerwowo przeglądamy wszelkie ogłoszenia. Czy ktoś przypadkiem nie szuka nowego pekińczyka.
Tyle o zabawkach. No, może nie całkiem. Zjawy narzekają, że dostajemy te piszczące, gumowe i plastikowe, że nie powinno ich być. Bo pies siedzi w kojcu i często się nudzi. I z tych nudów zabawkę rozpracowuje na kawałeczki. I te kawałeczki łyka. I one niekiedy nie opuszczają psich organizmów normalną drogą, tylko tkwią w żołądku i jest problem. Operacyjny, że tak szczeknę. No i uzgodnili z naszymi bezogoniastymi, że jeśli się mamy bawić, to różnymi takimi dużymi węzłami z naturalnych sznurów, albo prawdziwymi kośćmi, albo kijkami brzozowymi… A guma i plastik – do kosza!
Ja tam nie narzekam!
[1] Tu do końca nie wiem, o co chodzi… Bezogoniaści tak mówią, jak im się coś nie podoba, albo jak się psuje, albo rozlatuje w rękach. A ostatnio jeden nasz bezogoniasty mówił tak, bo kupił coś i to się zepsuło, i teraz ten bezogoniasty będzie chyba miał małe bezogoniaste… No nie rozumiem…