Jeszcze jak mieszkałam w schronisku i własną łapą pisałam posty do tego bloga, nieraz opowiadałam, jak wyglądają procedury adopcji, w wyniku których psy i koty trafiają do nowych domów. Ale ani razu nie napisałam, jak wygląda przyjęcie zwierzaka do schroniska. No to pora naprawić niedopatrzenie.
Tyson siedzi z łapami nad klawiaturą i czeka, więc mogę dyktować:
Welcome to animal shelter!
Skarbuś zajechał jak panisko schroniskowym samochodem na plac przed biurowcem. Ktoś wcześniej przywiązał go do betonowego słupa w pewnej wsi, niedaleko dużego klasztoru – i poszedł sobie. Pewnie liczył, że w takim miejscu zdarzy się cud i ktoś psa przygarnie. Ale ktoś tylko zatelefonował i nasi pojechali z interwencją. A Skarbuś to roczniak, mieszaniec brązowy, z ciemniejszymi prążkami, dosyć duży, zresztą, sami zobaczcie…
Jak tylko zajechali, któraś nasza bezogoniasta poszła po obróżkę i smycz i zanim psiak wyskoczył z samochodu, już miał tę obróżkę założoną. I ruszył na pierwszy schroniskowy spacerek. Nie tylko żeby rozprostować kości po podróży i poznać odrobinę terenu, ale przede wszystkim, żeby sobie siknąć.
No to zrobił, co trzeba, a potem bezogoniaści się za niego wzięli. Obejrzeli go sobie, zmierzyli wzrost taką miarką, której używają krawcy, zerknęli mu w dziąsła i w zęby, żeby się zorientować, ile może mieć lat, no i czy paszcza jest zdrowa. Wszystko to zapisywali do zeszytu. Potem specjalnym czytnikiem sprawdzali, czy Skarbuś nie ma wszczepionego chipa – bo zdarza się, że psy są takimi chipami oznakowane i wtedy można szybko znaleźć ich właściciela.
Następnie zaaplikowali mu z niewielkiej fiolki kilka kropelek na skórę – przeciw pchłom i robakom.
A potem nadali mu imię.
I porobili fotki na schroniskową stronę internetową.
I Skarbuś powędrował do kwarantannowego kojca, gdzie już czekała na niego czyściutka buda, miska z żarciem i wodą… On się kręcił, poznawał nowe miejsce, a bezogoniaści stali przy kojcu i gadali do niego…
Akurat w schronisku był zjawa, więc obejrzał psa dokładniej: waga, zęby, oczy, uszy, ogólne obmacanie…
I dla Skarbusia zaczęła się schroniskowa codzienność.
Oby nie trwała zbyt długo.
Taka codzienność na pewno potrwa w przypadku Wika. Dziwny pies! Trochę szpicowaty, już nie najmłodszy, jasny… Trafił do schroniska zaraz potem, jak strażacy wyłowili go ze stawu w niedalekiej miejscowości. Tkwił w wodzie i nie wyłaził – nie potrafił.
No to wylądował w schronisku i od razu zaczęły się z nim problemy. Jadł i pił tak jakoś przypadkiem, jak gdyby nie zauważał misek – trzeba mu je było podstawiać pod pysk. No to gdy wyprowadziłam się na drugą stronę Mostu, nasi wzięli go na moje miejsce. I dobrze się stało, bo w biurze może być lepiej dopilnowany.
Ale tu też ma kłopoty z koncentracją. Łazi, kręci się dokoła, obwąchuje wszystko, na co trafi i tak niemal bez przerwy… W końcu męczy się. Normalny pies poszedłby do legowiska, ale on kładzie się tam, gdzie akurat stał. A jak go bezogoniaści zaniosą na legowisko – czego nie lubi – zaraz zrywa się i dalej lata po biurze. Póki znów nie padnie.
I załatwia się w każdym miejscu. Gdy rano bezogoniaści przychodzą do biura, często znajdują go leżącego gdzieś na podłodze w kałuży własnego moczu… No to pracują gotowi w każdej chwili sprzątać po Wiku.
Gdy jest spokojniej, nie ma obcych, wystawiają go z biura na dwór – wtedy łazi sobie tu i tam, ale psów w kojcach raczej nie odwiedza. Nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Gdy do biura trafiła też Kropka, dojrzała, mała suczka wymagająca również szczególnej opieki – Wik warczał na nią i chciał gryźć. Trwało trochę, zanim do niej przywykł.
Teraz sąsiadują z sobą – na korytarzu biura stoją obok siebie ich legowiska. Ale tak się jakoś porobiło, że Kropeczka woli leżeć na posłaniu Wika, a on – gdzie popadnie…
Gdy go zawołać, to przyjdzie, ale na inne komendy nie reaguje. Zjawy badały go na wszystkie strony. Troszkę niedowidzi, ale poza tym wszystko wydaje się być w porządku. Pies zdrów. Tylko z tym kojarzeniem nie za bardzo… Czy mu się poprawi?…