– Wika widziałaś?
– A co?
– Był u fryzjera. Szczekam ci, nie ten pies! Ostrzygli go na krótko, bo w długiej sierści się gotował. Wygląda jak owieczka. Nie ma bezogoniastego, który by go nie pogłaskał!.
– Jak się teraz zachowuje?
– Lepiej. Cieszy się ludźmi, wita się, biega za nimi, interesuje się tym, co wokoło… Coraz mniej auty… auto…
– Autystyczny.
– Właśnie! Coraz mniej.
– Ale leje wciąż, gdzie popadnie?
– Ty to byś chciała, żeby wszystko naraz mu minęło! Na razie minęło zapalenie, ale dalej robi gdzie stanie. Tylko rzadziej…
– Dobra, polecę, rzucę okiem na to cudo. Poczekaj, jak wrócę, siadamy do pisania.
– A jest o czym, wiesz? Rani poszedł, i Lady poszła, i…
– Czekaj, Tyson! Opowiesz, jak wrócę! Teraz Wik…
Kocur ma na imię Ramzes. Dorosły, dobrze utrzymany. Źle mu się nie żyło. Mieszkał sobie na zapleczu sklepiku z warzywami na jednym z peryferyjnych osiedli. Miał w biurze swoje legowisko, wchodził i wychodził, kiedy chciał. W święta, kiedy sklep nie działał, właścicielka przychodziła specjalnie, by go nakarmić i wypuścić… Nie odchodził daleko, bo po co? Miał wszystko, czego mu było trzeba, pod łapą. W dodatku okoliczni mieszkańcy co jakiś czas podrzucali mu smakołyki.
Ale właścicielka sklepiku miała znajomych, którzy zapałali miłością do Ramzesa. Daj go i daj go! Będzie miał prawdziwy dom!… No cóż, ugięła się, dała.
Ramzes zamieszkał w bloku. Od razu pierwszego dnia napaskudził w mieszkaniu, bo nikt go nie wypuścił na dwór. Wtedy bezogoniaści wzięli go za sierść i wystawili na balkon. A sami zabrali się za sprzątanie. To się Ramzesowi nie spodobało, więc wyskoczył z pierwszego piętra i ruszył na poszukiwanie swojego sklepu. Miał z tym kłopot, nie trafił. W dodatku musiał walczyć z innymi bezdomnymi kotami i pewnie nieraz wziął w skórę. Pomieszkiwał w centrum miasta, gdzie się dało. I z jednego z korytarzy na starówce zabrali go nasi bezogoniaści.
W schronisku dostał na imię Rani. Trafił do nas z paskudną raną na szyi. Paprała się, więc sporo czasu spędzał w szpitaliku. Był marzec…
Aż tu całkiem niedawno zgłosił się do schroniska bezogoniasty, który zobaczył Ramzesa/Raniego na stronie schroniska i wydało mu się, że to kot, który mieszkał w osiedlowym sklepiku. Nie był pewien, czy to rzeczywiście ten sam kot, więc ściągnął do schroniska właścicielkę warzywniaka. Ona poznała sierściucha od razu.
No i Ramzes znowu jest na swoich śmieciach.
Swoje śmieci miał też inny kot. Mieszkał z bardzo już leciwą bezogoniastą. I jej rodzina stwierdziła: mama nie może już zajmować się kotem. A my nie będziemy. I kota do kartonu i do schroniska. Nasi bezogoniaści, gdy zobaczyli tęgą, dojrzałą osobistość z kartonem w ręku zaraz poczuli, że będzie niedobrze.
Oddaję kota, bo mama nie może, a ja nie chcę – powiedziała… Więc to nie pani kot, tylko mamy?… Tak… A mama ubezwłasnowolniona?… No nie… W takim razie prosimy o kontakt z mamą, bo to ona jest właścicielką. A ona w ogóle wie, że pani oddaje kota do schroniska?… Yyyy… No tak!…
Pańcia stwierdziła, ze z kotem do domu nie wróci, prędzej go wywali gdzieś po drodze. No to nasi stwierdzili, że zawiadomią policję, bo wyrzucanie zwierząt jest prawnie zabronione. I poprosili bezogoniastą o dowód. Nie dała. Zaczęła wrzeszczeć, że cyrk jakiś się tu wyrabia i zadzwoniła po męża!
Mąż był jeszcze pokaźniejszy i bardzo macho! Wytłumaczono mu, że schronisko jest dla zwierząt bezdomnych, a nie dla niechcianych. Ale skoro jego żona chce popełnić przestępstwo i wyrzucić zwierzę, co sama stwierdziła przy świadkach, to kot zostanie w schronisku, a oni zostaną obciążeni kosztami jego utrzymania.
No to mąż chciał zabrać kota. Ale nasi nie oddali – po groźbach wyrzucenia sierściucha, nic z tego! I znów poprosili o dane męża albo żony.
Wtedy tamci obrócili się na pięcie i wyszli. A nasza bezogoniasta za nimi.
Czemu pani za nami lezie?… Bo chcę spisać numer rejestracyjny waszego samochodu. Wtedy z pomocą policji dowiemy się państwa danych i obciążymy kosztami utrzymania kota w schronisku!…
O nie! I bezogoniaści chodu do lasu. A nasza bezogoniasta stanęła i czeka. Wrócą prędzej czy później. Wrócili. Widać doszli do wniosku, że są nieprzystosowani do życia w pustyni i w puszczy. Chyłkiem, boczkiem, podskoczyli do samochodu, wsiedli i zwiali. Ale numery rejestracyjne nasza bezogoniasta spisać zdążyła.
No i kot ma swoje miejsce w schronisku, a tamci bezogoniaści mają problem. Zasłużony jak najbardziej!
A Lady zasłużyła sobie na nowy dom. I taki znalazła. Wszyscy dziwiliśmy się, że taka śliczna, rasowa suczka owczarka długowłosego, jest bezdomna. Gdy nasi zgarnęli ją wałęsającą się na skraju miasta, czekali potem długo – może zgłosi się właściciel. Gdzie tam! No więc postanowili dać ją w dobre ręce. A chętnych nie brakowało. Gdy tylko fotki Lady trafiły na stronę www. Rozdzwoniły się telefony. Ot, kłopot bogactwa. O jednego psa dziesięciu bezogoniastych się dobija, a o dziesięć psów – ani jeden! Tak to już jest.
Ostatecznie nasi zdecydowali się wysłać Lady na wieś. Pojechali przedtem z wizytą przedadopcyjną i zastali wszystko w najlepszym porządku. Spore gospodarstwo z dużym obejściem, a w nim obszerny kojec w nową, przestronna budą. Ale Lady będzie w nim spędzać tylko część dnia, kiedy w obejściu jest największy ruch i brama praktycznie cały czas jest otwarta. Przez resztę dnia będzie sobie hulać swobodnie po podwórzu. A że do lasu niedaleko, a bezogoniaści, którzy ją wzięli niestarzy jeszcze, to i spacerów nie będzie jej brakowało.
Wygląda na to, że Lady będzie zadowolona. W odróżnieniu od paru bezogoniastych, którzy już po jej adopcji dzwonili rozżaleni do schroniska skarżąc się, że to nie do nich trafiła śliczna suczka.
No dobra! Na zakończenie coś dla łasuchów przesadzających, czyli – jak im się zaprze!