No to są te wakacje i bezogoniaści rozjeżdżają się po świecie. A my siedzimy tutaj. Teraz, co prawda, mogłabym sobie polecieć, gdzie tylko psia dusza zapragnie – ale po co? W schronisku dzieje się to, co najważniejsze. Dla mnie. No to sobie siedzę i patrzę, jak inni spędzają swoje wakacje…
Jedna z naszych bezogoniastych zadzwoniła do biura i tak cicho jakoś, tajemniczo, zaczęła mówić do naszej głównej bezogoniastej, żeby zaraz do niej przyszła… A po co?… No bo jakieś dzikie zwierzę wyszło z lasu i wlazło do schroniska… Aha, a gdzie właściwie?… No tu, gdzie ja jestem, z tyłu, za biurowcem, tam, gdzie stare budy leżą… I nie wiesz, co to za zwierzę?… Nie wiem, bo do budy wlazło i tylko ogon wystaje!… Zajrzyj do środka!… Nie, lepiej nie, jeszcze się wystraszy… Dobra, czekaj, idę!…
I nasza główna bezogoniasta poszła do tej drugiej, za biurowiec. A tam rzeczywiście, ze starej budy wystaje coś, cienkie, gołe, czarne jakieś… I troszkę się porusza… Szczurzy ogon?
No więc bezogoniaste cichutko stanęły z dwóch stron budy, podniosły dach i widzą węża! Prawdziwego. Z takimi plamami żółtymi z tyłu łba. A więc zaskroniec. Niegroźny. Wakacje sobie zrobił i na włóczęgę ruszył. Z dziczy do cywilizacji. Może zresztą na wczasy?
Niedaleko leżał sobie Misiek, który za biurowcem ma dużo miejsca i cień, więc często tam się wyleguje i dba o swoje serce. Zaskroniec nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
A bezogoniaste poleciały po aparat fotograficzny i pstryk – fotkę. Ale nie wyszła, za ciemno było, aparat bez lampy błyskowej, a dachu mocniej nie chciały podnosić – po co płoszyć zwierzaka… Może jutro, jak paskud zostanie, uda się go sfotografować…
Parę dni wcześniej pewni bezogoniaści zadzwonili do schroniska z informacją, że uciekła im Atena. Adoptowali ją całkiem niedawno, a ona zwiała. Malutka, płochliwa, z ciężkimi przeżyciami suczka… Wakacje sobie zrobiła?
Bezogoniaści szukali jej w okolicy, jeździli po lasach – nie znaleźli… Nasi też przyłączyli się do poszukiwań – nic z tego.
Aż tu nagle, trochę przed wizytą zaskrońca – kolejny telefon: znów ci bezogoniaści. Zauważyli Atenę na skraju lasu, ale ona się płoszy i nie chce podejść. Niech podjedzie ktoś ze schroniska, może do niego podejdzie.
Nasza główna bezogoniasta ruszyła natychmiast. Rzeczywiście – Atena była, ale zbliżyć się do siebie nie pozwalała. Wabili ją, wołali, próbowali podejść – zmykała w krzaki. W końcu nasza bezogoniasta rozsiadła się na ścieżce i zaczęła ją wołać i gadać do niej tak, jak w schronisku. I Atena powoli podeszła. Powąchała, poznała i hyc bezogoniastej na ręce…
Potem już wszyscy siedzieli w kuchni u tych bezogoniastych od Ateny, a ona leżała na podłodze skudłacona, chuda, zmęczona – ale szczęśliwa. Bezogoniaści też. Przez tych parę dni jeździli po okolicy i szukali. Bo w domu żałoba – co siądą do stołu, albo kawę wypić, to zaraz im Atena stoi przed oczami… Cieszyli się jak więc teraz dzieci. Ten bezogoniasty powiedział, że zanim suczka na dobre się do nich nie przyzwyczai, on jej kupi obrożę z GPS, na wszelki wypadek. A gdy już przestanie być potrzeba, to ją podaruje schronisku. Będzie ją można wypożyczać bezogoniastym, którzy adoptują szczególnie niesforne psy… Czemu nie! Pomysł niczego sobie!
Tu Tyson mnie zaskoczył. Nie bardzo wiedziałam co to jest ten GPS. A on, proszę, wiedział. Odsunął notebooka, podrapał się po grzbiecie, polizał w strategicznym miejscu i gada:
– Ten GPS, rozumiesz, to taki aparacik, który ostrzega, że pies ginie. Jak, pojmujesz, pies daje w długą, to ten aparacik się odzywa i piszczy sygnał: GPS, GPS…
– A co ten sygnał znaczy?
– To taki skrót. Znaczy: Gubisz Psa, Sieroto!
– Aha… Pewien jesteś?
– Nooo… pewnie!
Hau! Niech to kleszcze!… Niby się zgadza, ale… Będę musiała jeszcze innych popytać, bo coś nie bardzo…
A po przygodzie z zaskrońcem-wczasowiczem już tak wesoło nie było. Zadzwoniła policja i prosiła, żeby przyjechać do centrum po kociaka. No to nasi pojechali. Okazało się, że jeden bezogoniasty próbował topić go w fontannie! I czasem trzepnął nim o obmurowanie… Zauważył to ktoś, zadzwonił, a policjant, na szczęście, był niedaleko. Podbiegł, kociaka zabrał, bezogoniastego zatrzymał… Ten tłumaczył, ze bawił się piłeczką! Czego więc od niego policjant chce??…
Bezogoniasty trafił tam, gdzie powinien, a ledwo żywy kociak pojechał prosto do lecznicy… Licho wie, co z nim będzie…