Tyson leżał na boku z łapami wyciągniętymi sztywno przed siebie i pojękiwał. Aż się zlękłam:
– Tyson, co z tobą?
Spojrzał na mnie chmurnie i rzekł z emfazą:
– Jestem ranny!
Zlękłam się jeszcze bardziej:
– Gdzie, co, jak?
Z cierpiętniczą miną uniósł przednią łapę. Między palcami miał jakieś przecięcie. Z jękiem opuścił łapę.
– Jak to się stało?
– Na spacerze byłem. Po wysokiej trawie szedłem. I źdźbło dostało mi się między palce. Pociągnąłem nogą, a ono ciach – przecięło mi łapę do krwi… Teraz mi co chwilę czymś przemywają. Moooże się zagoi…
– Aha! To pewnie i pisać nie będziesz mógł?
Tyson z wyższością uniósł łeb.
– Cierpienie cierpieniem, a obowiązek obowiązkiem. Będę pisał! – stwierdził z mocą. I zaraz dodał: – Ale się nie wściekaj, jak będę robił więcej błędów! Rozumiesz – niepełnosprawność…
– Jasne, Tyson, nie obawiaj się!
W ubiegłym roku, gdzieś na początku, młody szczeniak, który był w schronisku tyle, co na kwarantannie, poszedł na wieś, na gospodarstwo. Chyba nawet imienia u nas nie dostał. A jeśli dostał, to już nikt nie pamięta, jakie. Zgodnie z umową miał być psem podwórzowym, ale nie uwiązanym do łańcucha.
No i całkiem niedawno jedna z naszych wolontariuszek przejeżdżała przez tę wieś i zauważyła psa na krótkim łańcuchu. Zawiadomiła schronisko, podała adres, nasi poszperali w dokumentach – to przecież nasz pies! No i pojechali z wizytą.
Psiak w międzyczasie urósł, zmężniał, ale najlepiej nie wyglądał. W dodatku ciasna kolczatka i niedługi łańcuch. Dlaczego? Bo ponoć ucieka i straszy wieś!… Ale zgodnie z umową nie miał być na łańcuchu! Trzeba mu zbudować kojec! I wykastrować, czego też państwo nie dopełniliście… A to go sobie zabierajcie w cholerę!… No i od słowa do słowa, pyskówka… Aż wreszcie stanęło na tym, że w podanym terminie postawią kojec, a kolczatka zniknie natychmiast!
W wyznaczonym czasie nasi pojechali powtórnie z wizytą. Kojec był, solidny, wysoki na dwa i pół metra, zbudowany z desek paletowych, ale pies świat z niego widział. Tyle, że dalej ciągnął za sobą łańcuch. Dlaczego?… Bo dalej ucieka!… Z takiego kojca? Chyba skrzydeł dostał!… Nie wiem, jak. Ale wieje!… Nasi obeszli kojec szukając jakiegoś podkopu, ale nic nie znaleźli. Żeby przeskoczyć górą – za mało miejsca na rozbieg. Wspinaczkę uprawiał, czy jak?…
Na łańcuch, proszę pana, nie możemy się zgodzić!… A niech te wasze fanaberie! Opuścić teren, natychmiast!… Dobrze, ale wpierw niech pan zdejmie psu łańcuch… Ani myślę! To nie mój pies, tylko żony, ona podpisywała umowę. Z nią gadajcie!… A żona gdzie?… W pracy… A kiedy wróci?… Nie wiem!…
I pan wszedł do domu i zatrzasnął drzwi. A żona nie odbiera telefonów…
Szykuje się kolejna wizyta. I niewykluczone, że pies znowu trafi do schroniska.
Poszedł Portos do przytulnego domu, jako towarzysz innego, mieszkającego już tam psiaka. Starsi bezogoniaści go adoptowali. Niezbyt dawno to było. I zapowiadało się różowo. Nasi nie spieszyli się z wizytą podopcyjną – tyle jest innych, trudniejszych przypadków…
A tymczasem w domu Portosa coś się porobiło. Przede wszystkim wylądował na podwórzu, przykuty do łańcucha. A później zmarł jego bezogoniasty. Wdowa nie chciała mieszkać sama, lecz postanowiła przenieść się do córki, do bloku. Dom natomiast sprzedać.
No i obie bezogoniaste przyszły do schroniska: oddajemy Portosa. Dlaczego?!… Córka: bo ja mam w domu kota, który psów nie lubi. Ja też nie. Małego psiaka oddaliśmy dobrym ludziom. Ale Portosa nikt nie chce. Kto weźmie do domu psa łańcuchowego?… Przecież sami państwo zrobili z niego, wbrew umowie, psa łańcuchowego!… No tak, ale rodzice nie potrafili sobie z nim poradzić… No, a pani? A ludzkie sumienie, humanitaryzm?… Co mi tu pani o humanitaryzmie?! Nie mój pies – nie moja sprawa. Nie chcę go i tyle!
Starsza bezogoniasta milczała…
Za miesiąc dom pójdzie w ręce innych bezogoniastych. Bez Portosa. On wróci do schroniska. Chyba, że w międzyczasie znajdzie się ktoś inny, gotów przygarnąć psa, któremu się nie powiodło…
Obiecuję, że następny wpis na blogu będzie weselszy. A na dziś dość. Jeszcze tylko mały przepis zamieszczę – drobiazg dla psich brzuchów, zwłaszcza na spacerach może się przydać…
Ciągle nie rozumiem, jak można tak postępować z psem. W kojcu i na łańcuchu? W głowie się nie mieści.