– Tyson, co sądzisz o Imbirze?
– Wariat!
– Czemu?!
– Mały, słaby, bo ledwo co z choroby wylazł, siwy na pysku, bo już stary, dziesięć lat na karku, a zachowuje się, jak szczeniak, co życia nie zna…
– To znaczy?
– Zwiał!
– Kiedy?!
– Parę godzin temu!
– Jakim cudem?
– Jeden bezogoniasty, gość, wychodził ze schroniska i zostawił otwartą furtkę. A Imbir akurat wyskoczył z biura na siku. Zobaczył, że otwarte i w długą!… Jak się nasi zorientowali, że prysnął, latali, szukali po okolicy, ale nie znaleźli. Musiał nieźle wyrwać!
– Ale czemu? Przecież źle mu tu nie było!
– No właśnie. Dlatego mówię – wariat! Jak go przywieźli z tego przytuliska, w którym siedział, to ledwo łapami powłóczył. Tu go wyleczyli, wzięli do biura, na luksusy, żarcie dostawał tu takie, jakiego chyba nigdy w życiu nie próbował, pieścili się z nim, cackali, bo stary, bo chory… A ten skorzystał z pierwszej okazji i bryknął! Teraz, jak zima za pasem! Stary, głupi kundel!
– Co mu strzeliło do łba?
– No właśnie!… Zresztą… Majka, patrz! I Hedar wyszedł z biura! Z nim pogadaj, on z Imbirem mieszkał, zna go lepiej. Może coś będzie wiedział…
– Hedar! Chodź no tutaj!…
– To ty chodź! Nie widzisz, co robię?… Uuuu…
Podfrunęłam. Za blisko.
– Fuuu!… Nie mogłeś odejść gdzieś dalej na bok?…
– Coś ty się taka delikatna zrobiła, Majka? Brzydko jej pachnie!… Prawda, wy tam, za Mostem, nie tego… Właściwie czego chcesz?
– Czemu Imbir zwiał?
– Uuu… No, już…
– Jak skończyłeś, to zagrzeb!
– Dobra, dobra!… Zwiał, bo chciał. Bo miał dość siedzenia w jednym miejscu. Całe życie był wolnym psem. A tu przytulisko, potem schronisko… Niby mógł tu wszędzie łazić, ale zawsze to nie to samo, co ganianie po polach lasach…
– Ale tu był bezpieczny, najedzony, bezogoniaści lubili go.
– On ich też lubił. Po swojemu. Wiesz, to taki dumny psiak. Stary i dumny. Nigdy, na przykład, nie napraszał się o dodatkowe żarcie. Ja to się nie krępuję, jak jest okazja. A on – nie. Dostawał swoją michę i o więcej nie żebrał.
– Na dystans się trzymał?
– Właśnie… Chociaż nie całkiem… Pieszczoty lubił. Bezogoniaści siedzą, śniadanie jedzą, herbatę popijają, to mogą sobie od razu i Imbira do niej dodać. Zaraz się pojawiał, ocierał o nogi i nadstawiał grzbiet… Głaszczcie!… Czuł, że wtedy może, że nie przeszkadza w pracy… I o spacery się jakoś szczególnie nie napraszał… Wezmą, to dobrze. Nie wezmą, też dobrze… Zajmował się sobą… Zawsze spokojny, opanowany… Raz chyba tylko się wściekł i użarł takiego małego Pimpka, co też miał zamieszkać w biurze…
– Słyszałam coś o tym…
– No właśnie. Potem głupio mu było. Pewnie by się z tym Pimpkiem pogodził, ale jedna nasza bezogoniasta wzięła go na tymczas.
– Taaa… Ciekawe, jak mu będzie na tej wolności…
– Nijak. Zaraz wróci!
– Co?
– Niedawno był telefon, że jakiś mały psiak włóczy się po jednej z podmiejskich dzielnic. Daleko, na drugim końcu miasta. Ale z opisu psa wynika, że to właśnie Imbir!
– To czemu wcześniej nie powiedziałeś?
– A pytałaś?… O, wraca samochód! Chyba go wiozą!
Auto zatrzymało się przed bramą, kierowca wyskoczył, otworzył wrota, wjechał, zamknął bramę na powrót i podprowadził samochód pod biuro. Tam już czekała jedna nasza bezogoniasta. Wyciągnęli Imbira i postawili na trawniku. Zaczęło się umoralnianie.
Hedar poczłapał do nich a ja, pomalutku, za nim.
Bezogoniasta skończyła wykład i odeszła. Hedar ciekawie obwąchiwał Imbira, a ten łaskawie pozwalał na to. Zerknął na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami.
– Czemu zwiałeś? – zapytałam.
Podniósł nos i poniuchał wokoło.
– Przewietrzyć się. Na chwilę.
– Na chwilę! Akurat!
– Pewnie, że na chwilę. Gdybym chciał zwiać na stałe, to myślisz, że dałbym się złapać?
– Czemu zwiałeś, Imbir?
Podniósł łeb i zawył.
Prawie zaraz wyszła z biura bezogoniasta, wzięła go na ręce i zaniosła do budynku. Nie bronił się, chociaż nie była to ta bezogoniasta ani ten budynek.