– Buuuulbaaa! Bulba! Buulba noo!
– Czarek! jak zwykle krzyczysz… tyle razy mówiłam… co chcesz?
– chodź, obejrzyj zdjęcia! Chodź, bo już każdemu pokazywałem! Kto chciał!
– jakie zdjęcia??
– na wycieczce byłem! Wzięli mnie, bo jestem FAJNY! Można powiedzieć, że wygrałem KASTING, bo szukali psa, który czułby się swobodnie w tłumie i nie obchodzi go kto go głaszcze. No to przecież, że JA! I ten urok osobisty, wdzięk, czar, powab, skromność… Mam maaaasę zdjęć, choooodź, obejrzyj…
To było tak…
Wycieczka była zaplanowana od kilku dni, wszystko naszykowane i uzgodnione. Ja wykąpany… Do dziś jeszcze trochę się o to gniewam… Nie wypada jednak publicznie się pokazywać w takim schroniskowym futrze… Plan był zacny – uczymy dzieciaki obchodzić się z czworonogiem!
Jak już skorzystaliśmy wszyscy z toalet i zapakowaliśmy do samochodu, ruszyliśmy w drogę… ja jechałem z tyłu, niby bezpieczniej, bo mata była specjalna. Okienka otwarte…
Stwierdziłem jednak, że nie będę gwiazdorzyć i szofera nie potrzebuję, przesiądę się…
Poradziłem sobie sam, może i łapki mam krótkie, ale reszta długa, więc bez problemu, z gracją się przetrasportowałem. Od razu lepiej było! Wiaało mi w twarzopysk z takich dziwnych kółeczek z przodu, a jak się przesiadałem na dół, to mi wiało w pupę, całkiem w porzo!
Jechaliśmy tak i jechaliśmy… i jechaliśmy… aż się nie pojawiła zielona tablica z napisem ŁAGÓW. Potem tylko parking, miejsce, drzwi otwarte i OTO JESTEM!
Może nie wyglądam szczególnie, ale po podróży… nie było gdzie się odświeżyć. Był czas tylko na pochłeptanie wody, fotkę, zabranie niezbędnych, drobnych akcesoriów i w drogę! Podreptaliśmy do centrum, gdzie była zbiórka z resztą „ekipy”.
Tam znów dostałem wody. Upał był taki, że miseczka była za mała i musieli mi dolewać! Dobrze, że wody nie brakowało.
Jak popiłem to mi się od razu uszy podniosły! Kilka centymetrów, ale zawsze to pies wyższy!
Potem ekipa się obładowała skrzynkami, krzesłami, butelkami, kocami i najważniejsze – PSIMI CIASTECZKAMI i podreptaliśmy dalej, już tylko kawalątek.
O! Tutaj!
Rozłożyliśmy kocyk, krzesełka i WRESZCIE można było zabrać się za prowiant!
Dali mi tylko kilka malutkich kawalątków i udawali, że nie ma więcej… Ja im oczywiście nie wierzyłem (nos od czegoś mam!) i BARDZO uważnie obserwowałem jak tylko ręka znikała w torebce czarnej…
…albo białej…
Potem przybiegły dzieciaki! Miałem pełno roboty! Wyjaśniałem poradnik…
…tłumaczyłem jak dawać psie ciasteczka, żeby łatwiej się zabierało z człowieczej łapki…
…pokazywałem, gdzie jest najfajniejsze miejsce do głaskania…
…właściwie ja mam duuużo fajnych miejsc do głaskania…
…z chłopakami pogadałem o piłce!
Byłem też czujny i pilnowałem, czy gdzieś jakiś pies nie biega luzem…
…i czy kawałek kiełbaseczki przypadkiem nie turla się zbyt blisko krawędzi talerzyka…
…i czy chleb się jednak nie ukruszy, na pewno coś dobrego w środku jest…
……
…daaaaajcieee spoookój… WEGAŃSKIE było… ale zjadłem! W sumie to i poświęcić się mogłem i zjeść jeszcze kawaląteczek…
Żeby nie było, że tylko śliną kapałem na boki! Swoje jedzonko też dostałem!
Sesja była też! Byli klauni, którzy robili różne rzeczy z baloników! Poprosiliśmy ich, żeby zrobili sobie ze mną zdjęcie a oni wykrzyknęli: AAAA to TEN piesek ma na imię Czaruś! Dzieci chciały z baloników pieski Czarusie i nie wiedzieliśmy o co chodzi!
No! Teraz klauni mają zdjęcie z tym SŁYNNYM Czarusiem!
Potem zrobili mi zdjęcie „na owczarka”…
Praaawdaaa, że rasowy owczarek? Niemiecki!
…a sam sobie zrobiłem słitfotkę, to taka moda ostatnio!
…po tych szaleństwach zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Tylko na chwilkę zatrzymaliśmy się na gofery (dooobre gofery są, ze sosem czekoladowym… mmmm… dostałem jednak tak maciupenieczki kawałek, że już prawie nie pamiętam…).
Przed podróżą jeszcze tylko siku (tylko ja z krzaków skorzystałem, inni jakieś pęcherze mają z gumki chyba…), woda i wtarabanić się do samochodu.
iiiii kto się pomylił i stwierdził „o! jaki owczarek”! Hę? Przyznać, owczarek, nie?
…no wiem, że nogi krótkawe mam…
W każdym razie – znów mnie usadzili do tyłu, ale tym razem szybciej zdecydowałem SIĘ przenieść na przód…
Wróciliśmy akurat w czasie obiadu. Powitanie miałem zacne! Wszyscy się pytali jak było, a ja tylko szedłem środkiem i się darłem…eeee… to znaczy OBWIESZCZAŁEM wszystkim, że było zajepsiejskobiście!
– Czarek, ty się zawsze tak drzesz, kiedy wracasz ze spaceru…
– ale wtedy się darłem…eeee… znaczy OPOWIADAŁEM, że było wyjątkowo! Poza tym czekaj, jeszcze jedno ostatnie zdjęcie mam. To już po powrocie zrobione. Nie patrz na misia, to nie mój, to po poprzedniej psiolokatorce został!
Trzymajcie się! Buziaczki!