Nie chcesz już psa…? Przestań do niego zaglądać…

– Tysiu, czekaj, ja napiszę… Ja byłam w biurze, jak o tym rozmawiali, co…? Ja widziałam, jak nasi chlipali nad biurkami i to każdy, bez wyjątku… I mi się chciało… Tak strasznie chciało mi się chlipać, ale ja jestem od tego przecież, żeby pocieszać… Wciskałam im łepek pod ręce, Filiego wysyłałam, żeby się gramolił na kolana, nawet Dżokeja namawiałam… Widziałam te zdjęcia, widziałam na monitorze u naszej zwierzofotografki… Myśleli, że nie widzę, gonili mnie, ale ja widziałam… Ja mam może małe łapeczki, ale silne, więc się wspięłam i zobaczyłam… 

A to było tak, że nasi z Miasta Ciuchci i Pary dostali wezwanie, że pies, że duży, ale już bardzo cienki, że kudłaty… był, bo już nie jest… że ma nogi, ale nie może na nich ustać, że słońce grzeje, a on w tym słońcu…

Pojechali nasi tak jak stali, zabrzmiało to groźnie! Na miejscu zastali kojec, nawet niezły, spory! Buda… kiedyś fajna, teraz brakowało ściany, ale to wystarczy dobić deseczkę! Miski stały nawet, widać było z daleka, że jest w jednej woda. Tylko co z tego, skoro zwierz, który tam mieszkał…

…leżał w budzie, trząsł się… z daleka było widać, że coś ta sierść taka dziwna, faktycznie… 

Właścicieli nie było, ale stan psa wyglądał na tak poważny, że nie można było czekać, nasi zadzwonili po dwunożnych w niebieskich ubrankach, z którymi można już było wejść do środka!

Po wejściu do kojca i zajrzeniu do budy, naszym pociemniało w oczach.. Spodziewali się kiepskiego stanu, ale nie spodziewali się tego…

Szybko nasi interweniujący zadzwonili po samochód ze schroniska, żeby przewieźć psa do psioweta, nie było na co czekać! Pies, który kiedyś pewnie był pięknym owczarkiem nie miał siły wyjść z budy, nie miał siły się nawet podnieść… Wywabiła go puszka z jedzonkiem, bo w jego misce była jedynie woda, ale nalana ohohohoho daaaawno….. Nie miał i tak siły do niej podejść i pić…

Kiedyś-Piękny-Owczar wygramolił się z budy, padł przy misce i pochłaniał łapczywie zawartość przyniesionej puszki… Nie dostał dużo, bo nie wolno przy takich wychudzeniach, ale jego żołądek i tak był pewnie wielkości takiej piłeczki, za którą ganiam po korytarzach…

 Właściciele? Akurat wtedy ich nie było, ale tak w ogóle to mieszkają tam cały czas, do pracy jeżdżą, na zakupy też… Kupują pewnie dla siebie jedzonko… Ten pies jeszcze jakiś czas temu normalnie biegał w kojcu, szczekał na ludzi… Może jak ta choroba go oszpeciła, to stwierdzili, że nic ładnego już w nim nie widzą…? Szkoda leczyć…? A jak szkoda leczyć, to może szkoda psa, lepiej, żeby go nie było…? A psioweci tak chętnie nie usypiają, to może mieli własną metodę w postaci „nie widzę psa, wcale go tam nie ma i nie potrzebuje jedzenia!”….

 Samochód schroniskowy pędził, ile było sił w kółkach! Od razu zapakował Kiedyś-Pięknego-Owczara w kocyki, do klateczki i znów ile sił w silniku, pędem do psiowetów!

– Neska, czekaj. Tam był jeszcze drugi pies… Wiem, bo też do nas przyjechał. Na pewno z tego samego miejsca, mówił mi… Jemu się szczęściło, on znajdował jedzenie, trochę mniej żeberek mu widać. Ale swędzi go tak samo! Tylko ma jeszcze więcej sierści, niż łysego…

Ten mniejszy czarny dostał u nas na imię Korin, a ten Kiedyś-Piękny-Owczar został nazwany Tores.

– Widzisz, Tysiu, nawet nie wiedziałam, widocznie jak zobaczyłam te zdjęcia, to już całkiem nic do mnie nie docierało, bo nasi na pewno o Korinie też mówili…

Wracając do Toresa, pojechał on od razu do lecznicy, a stamtąd do nas. U nas dostał ciepłą miejscówkę, z kołderkami i miseczkami. Wreszcie ciepło i miękko… Słyszał mieszające się z chlipaniem zapewnienia, że zaraz zaczną się kąpiele, że w miseczce będzie mięsko na odkarmienie, że niestety w rękawiczkach, ale ile będzie można, tyle głasków będzie. Zrobiło się ciepło, miękko, przyjemnie…

Korin dostał podobną miejscówkę, izolatkę, żeby nie zarażał innych, bo te żyjątka skórne są strrrrasznie roznoszące się i wredne, bo trzymają się skóry ze wszystkich sił, włażą w zakamarki i mnożą się bezwstydnie!

…………………..

…Korin pytał wczoraj o kolegę… Wie przecież, że nie mieszkał sam u tych dwunożnych, którzy nigdy nie powinni mieć pod opieką żadnego zwierzęcia… Pamięta Toresa, zanim jeszcze był taki łysy… Pyta o niego… Jak mu powiedzieć, że Toresowi się nie udało…? Że jak tylko poczuł miękkie kołderki pod ciałkiem, jak tylko zaczęło mu być ciepło, jak tylko poczuł, że nie jest sam… Opuścił umęczone i swędzące, chude ciałko i odleciał… Do Hedara, do Alberta, do Majki… Przyjęli go tam pełną miseczką i miękkim posłankiem…

Nie będę pisać, co bym zrobiła i co powiedziała tym, u których te psiaki mieszkały wcześniej… Nie będę, bom psiolaska jest i mi nie wypada… Zresztą nie warto takim poświęcać swojej cennej głowy, swoich myśli i języka… 

…ale jak bym tak podbiegła i skoczyła najwyżej jak mogę, to bym tak w kolano użarła, że mieliby ślady po moich zacnych kłach do końca życia i na każdą pogodę i niepogodę stawy by ich łupały tak, że jak teraz nie chcieli oglądać własnego psa, to potem by im sam stawał przed oczami i odleźć nie chciał! 

Choćby wziąć moją głowę i Tysiaka, i Dżokeja, i Filiego, nie zmieści się w nich to, co się tam stało. Nie zmieści się i nie pojmiemy tego, chociaż byśmy dumali nad tym do końca świata. Jak bardzo pies może kochać bezgranicznie i jak bardzo bezgranicznie człowiek może mieć takiego psa w zadzie……..

Korin u nas wyzdrowieje. Ze skóry wyprowadzą się pasażerowie na gapę, sierść odrośnie. Będzie niedużym, czarnym psiakiem. Nabierze zaufania do ludzi, bo teraz z tym różnie, zwłaszcza męskich dwunożnych się obawia… Będziemy trzymać kciuki, żeby znalazł najlepszy dom pod słońcem…

     Pamiętaj, że jeśli widzisz znęcanie czy zaniedbanie i nie reagujesz, jesteś współwinny…Możesz mówić, że nie będziesz kapusiem, albo „paaani, a co ja się będę wtrącać!”… Ale będziesz współwinny…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *