Aaależ sie nagromadziło u nas sierściuchów! Poprzedniego lata było ich o połowę mniej, bo kociarni nie było. Teraz stoi dumnie kociarnia, więc i więcej mruczków znalazło u nas schronienie i tutaj czekają na dom. Niektóre mieszkają na kociarni ogólnej, gdzie mają jedno wielkie pomieszczenie do dyspozycji, mogą tam się bawić, ganiać, mruczeć wspólnie… Mają tam też okno i zwykle któryś sierściuch leży na parapecie i reszcie opowiada, co się dzieje na schroniskowym placu.
W innych sierściuchowniach stoją takie kocie kawalerki. Każdy miałczek ma tam swoje własne eM, ze swoją własną toaletą, miseczką, kocykiem, posłankiem, zabawką… Niektóre tam są samotne bardzo, bo co prawda nasi tam oczywiście chodzą do nich pogadać, pomiziać, podrapać i kulnąć piłeczkę, ale nie mają aż tyle czasu, żeby każdemu mruczkowi zapewnić tyle kontaktu z dwunożnym, ile by każdy chciał czy potrzebował… Niestety…
Dlatego też chciałem dzisiaj zareklamować kilka sierściuchów, może znajdą domy DZIĘKI MNIE?? Blisko nich mieszkam, bo właściwie przez ścianę, one nie są takie straszne, jak niektóre psy mawiają… Że niby wredne, że tylko łapami machają przed nosem, że nie są dla dwunożnych, tylko dwunożni dla nich… Takie czasami opinie się słyszy i pewnie czasami tak jest… ale bez przesady, dwunożni też mają swoje za uszami!
Różne u nas są sierściuszki, na przykład Zeus:
Czaarrrrrrny taakiiii, że w nocy tylko oczy pewnie widać, a czasami i to nie. Zeus jest taki, wyobraźcie sobie, że wcale go nie ciągnie do miziania przez długie godziny, wcale na kolana się pchał nie będzie rano, w nocy czy w południe. Zeus jest typem zwiedzająco-ciekawskim. Interesuje go każdy zakamarek, każdy ciemny kąt, wszystko trzeba obwąchać (tak! koty też poznają świat węchem, chociaż niuchacze mają takie dość śmieszne w porównaniu do naszych, psich…), wszystko obczaić okiem, uchem i wąsem. Pewnie i chętnie na spacery by wychodził! Nawet ciekawskie koty potrzebują jednak stałej miejscówki do mieszkania i na pewno po całym dniu zwiedzania potrzebuje się porządnie wyspać i solidnie wymiziać…
Niech od razu nikt nie pomyśli sobie, że nie bierze czarnego kota, bo mało miziasty! To nie od koloru zależy! Na przykład mamy super-miziastą Iskrę.
Iskrę ktoś zapakował do kociego transportera razem z małymi Iskierzątkami i zostawił na klatce schodowej… Całe towarzystwo trafiło do nas. Iskra okazała się idealną kociomatką, odchowała kiciodzieci wzorowo i z największą uwagą! One się powoli rozchodzą do domów… Iskra się z tego cieszy, ale na pewno myśli, że i ona do domu pójdzie niebawem. Ooooj ona należy do tych miziastych i mruczastych! Sama zresztą się domaga uwagi i głaskania, bardzo jej brakuje kontaktu z dwunożnymi…
Są też takie, które w oczach mają czujniki ruchu i reagują polowankiem na każdą piłeczkę, papierek czy myszkę ze sznurka. Na przykład Ewel.
Czarny Ewel w białych skarpetkach, z białym żabotem i białym mocherkiem na klacie. Całkiem ładny jest, nawet ja to muszę przyznać! I z jednej strony bardzo by chciał być miziany, zabawiany, trzymany na kolanach… a z drugiej przytłacza go schronisko, niepewny jest i niebardzo rozumie to, co się dzieje na około. Szczeki, miałki, stuki, z każdej strony coś nowego, nieznanego, ciężko się do tego przyzwyczaić… W swoim domu na pewno mógłby być prawdziwym kotem, domagającym się jedzonka, pchającym się na kolana, mruczącym wieczorami, bawiącym się firankami, kwiatkami, kulkami z papieru, a może i z innym zwierzem…
Nie myślcie, że mamy same czarne i czarno-białe mruczki i same dorosłe! Wcale nie! Patrzcie na Groszka:
Urocze małe kocię! Prawie białe, z prawie różowym nosem, z pieprzykiem na policzku. Wyrośnie na pewno na całkiem dorosłego kota, ale na razie jest taki pocieszny, chętny do rozrabiania i zabaw, łapiący wszystko w małe łapki, targający pazurkami… Taki maluch w schronisku jest narażony na choróbska… Bo to i stres, i świeżo po szczepieniu, i brak matki, a często takie maluchy powinny jeszcze przy niej być… Na szczęście zwykle mają rodzeństwo, ale nie zawsze… I siedzą takie miauczące maluchy w mieszkankach w kociarni, przez większą część dnia mogą liczyć tylko na siebie, bo nasi przecież nie mogą ciągle się nimi zajmować… Zawsze wtedy nasi mają nadzieję, że szybko uda się im znaleźć domy, w którym znajdą duuużo ciepła oddając maaasę radości.
Albo taki różowonosy Burbon…
Ten kocur, co się nie boi swojej kocurowatości, więc dumnie nosi róż na nosie, czeka na właściciela już półtora miesiąca… Aż tyle! Dla takiego młodego kota to szmat czasu! Przecież mógłby dorastać w domu i dostarczać swoim dwunożnym radości i śmiechu już tyle tygodni! A on wciąż czeka. Może na żywo nie prezentuje się tak uroczo jak na zdjęciu? Nie wiem, jak się zakradałem na mruczkarnię to po ciemku, żeby stróża nie budzić, to muszę bazować na zdjęciach bardziej… Nie muszę chyba też wspominać, że taki sierściuch może robić się coraz bardziej nieśmiały, jak nie jest miziany dostatecznie często… I potem takie błędne koło się robi… Trafia taki miałczek do nas, nie zostaje adoptowany zbyt szybko może stawać się coraz bardziej nieśmiały. Potem przez to, że jest zbyt nieśmiały, ma mniejsze szanse na adopcje… I tak to potem…
Tak jak psy opierają się na kraty, merdają ogonami, wywalają jęzory w uśmiechach, tak koty ocierają się o kraty swoich mieszkanek albo o nogi ludzi, którzy wchodzą na kociarnię. Pchają łby pod rękę, ocierają się policzkami o ludzkie ramiona, policzki, dłonie, deptają w miejscu, wbijają pazurki w kocyk, chodzą w lewo i w prawo, wpatrują się wielkimi oczami, mrużą je, wdzięczą się i pokazują tak, jak potrafią, że są takie super, takie gotowe do bycia CZYIMŚ kotem…
Tylko CZYIM będa…? I kiedy…?
Może Twoim? Dzisiaj…?