Nasi znów zorganizowali psiomarsz z przygodami! Specjalnie dla nas!! Znaczy dla dwunożnych też, i oni mogli też swoje psy wziąć, ale nasze też mogły skorzystać! Wyszło im to psiekstra, jak zwykle, a było tyle ekip, że ledwo by mi palców starczyło do liczenia. …jakbym był. Ale mnie nie było. Za to wiem, kto był… a miało jej nie być, ale udało się zupełnie przypadkiem. Niech jednak Trańce będzie, przynajmniej miałem spokój przez pół dnia.
– Ja ci dam spokój! Jakbym ci przeszkadzała w czymś… Naszym w pracy to może tak, może czasami, ale tobie? Pff… Pozwól, że ja opowiem, bo Ty nawet ani pół łapy na trasie nie postawiłeś.
Wiedziałam, że ważny dzień się zapowiadał, bo nasi biegali, szykowali coś, i że miała być impreza pierwsza klasa, ale nie wiedziałam, że na liście psiej ja też jestem, że mogę iść i towarzyszyć mi można będzie w wyprawie! Siedziałam sobie jak gdyby nigdy nic i nie przeszkadzałam w pracy wcale…
…aż tu nagle wpadła do biura Dwunóżka, a za nią jej Mama i mierzą mi szelki, smyczkę zapinają. No to ja chętnie – w sumie Aron też się nadstawiał, ale on to by nie doszedł za daleko….
– Ja ci dam! Co to za „nie doszedłby za daleko”!? Phi! …jak będziesz w moim wieku, to pogadamy….
– …oj dooooobraaa….. czekaj, bo ja mam dużo dzisiaj do opowiedzenia!
No więc podsłuchałam, że Drągu miał iść z Dwunóżką, ale zrobił niezły numer – niby wszystko ładnie, pięknie, ale za torami, gdy już bliżej do startu niż do schroniska było, położył się i za nic nie dał się przekupić, żeby iść dalej. No i ta ekipa sześcionożna (w sumie, bo jeszcze był dodatkowy Dwunożny potrzebny, żeby jakieś mapy czytać, co ja się nie znam, ale ponoć to potrzebne było, więc na szczęście on się znał) zadzwoniła do jednej naszej z pytaniem co robić? Drągu wracał w takim tempie do schroniska, że jakby czas mierzyli, miałby pierwsze miejsce! No i tym sposobem poszłam ja.
Czułam się ważna i wyróżniona, bo byłam psiedstawicielką biura – nie omieszkałam napotkanych psów o tym informować. Coś tam o mnie dwunożni mówili, że niby głośna byłam, no ale wszyscy przecież musieli się wszyscy dowiedzieć co i jak. Na start pojechałam jak królowa – podwieźli nas schroniskowym jeździdłem, bo już coraz mniej czasu miała ta moja sześcionożna ekipa. Siedziałam z tyłu wygodnie oparta o Dwunóżkę i mogłabym tak na koniec świata jechać…
Na miejscu już się działo! Było sprawdzanie obecności, wydawanie numerków…
…i ci, co mieli już wszystko, co trzeba, to czekali grzecznie na start.
Te dwa małe psiurdki z tyłu, to Ajzak i Perkoz, też od nas. Jaśniejszy Perkoz pojechał już do domu!
W międzyczasie tak zwanym dmuchała się i stawiała brama, żeby było wiadomo, skąd ruszamy.
Na starcie dali mi jeszcze ozdobę, znaczy apaszkę chyba, czy jak to te dwunożne to nazwały – różowa była więc poczułam się jak prawdziwa dama.
Kto mnie wypatrzy?? Stoję tam obok tego krówkowego kawaliera. Nie żebym źle wymawiała słowo kawaler, bynajmniej! Kawalier to taka rasa…
Nowik też dostał ozdobę.
…spod futra tutaj to nie widać, więc na pleckach trzeba było rozłożyć…
…i Belgus miał!
Rula musiała mieć namordnik na wszelki wypadek… U niej to różnie, mogłaby nie wytrzymać presji, że ktoś jest przed nią i może chciałaby szczypnąć któregoś psa w zad czy coś…
Przechodziła jeszcze ostatnie zabiegi, żeby pięknie się prezentować na trasie! Nie wiadomo było przecież, jakie będą konkurencje. A jakby była na najlepiej wyczesanego psa?! Wygrana by jej koło nosa przeszła…
Nasza obecna fotopsiografka nie mogła przyjść, ale wysłała swoją psiolaskę (nie bać się, nie samą, była z pańciem). Wszyscy się za nią oglądali!
Rozdali nam jeszcze te mapy, co pisałam na początku…
Próbowałam się rozeznać, ale ostatecznie się poddałam i zostawiłam to dwunożnym. Dałam się prowadzić!
Potem jedna z naszych wykrzyczała start przez megafon i ruszyliśmy!
Maszerowaliśmy raźno, choć na początku dopadł nas deszcz. Mi nie przeszkadzał, ale wszyscy dwunożni jakoś tak marudzić zaczęli… Tak czy siak, chmury się przegoniły, a my z sześcionożną ekipą szukaliśmy ważnych miejsc. Te miejsca to na rysunku były oznaczone numerkami, a rysunek, znaczy mapa, prowadził różnymi ścieżkami i to dwunożni wybierali, którędy pójdziemy. Kilka miejsc odnaleźliśmy od razu, ale jedno było tak schowane, że słyszałam, jak moja ekipa mówi, że chyba czas do schroniska zadzwonić, czy aby na pewno on gdzieś jest! Szukaliśmy i szukaliśmy, kręciliśmy się i pętelki się już z tej trasy wiązały…
Ostatecznie Nowik ze swoją czteronożną ekipą zamachał do nas…
i udało się odnaleźć to miejsce. Za nami pomaszerowały kolejne psy.
Były też różne zadania! Bo albo trzeba było iść slalomem…
…o, a przy tym zadaniu Axla bardzo chciała się poznać z Nowikiem:
…albo trzeba było poszukać swojego numerka…
Nasz był bałwankiem!
Trzeba było szukać różnych rzeczy. O, na przykład tutaj znaleźliśmy całkiem sporego kamlotka z napisem:
Ajzak z Perkozem też znaleźli!
Szukaliśmy głównie takich wiszących namiotków pomarańczowych i czasami były przy scieżkach…
…a czasami trzeba było się po lesie nałazić!
Widzicie, jakiego wilka złapali!? Się zląkłam, jak zobaczyłam pierwszy raz, ale jak zagadałam, to się okazało, że to całkiem (nie)zwyczajny pies…
Szukanie tych namiotków, to była frajda!
Czasami ponosiły nas emocje, a raz nawet mnie poniesiono!
…to na pewno było jakieś zadanie! Nie kłóciłam się, bo było całkiem fajosko! Zapewniam jednak, że wcale mnie łapki nie bolały i z taką ekipą to ja mogłabym tak codziennie maszerować.
Chodziliśmy też w różne miejsca, nie było wcale nudno! Były mostki…
…i między dżewami chodziliśmy też białymi… Dziwne takie!
Za to jak malowniczo, prawda?
Nam się nie spieszyło, ale byli tacy, co to chcieli na czas!, jak Axla i Ahmed.
Tam jednak wcale o czas nie chodziło!
Potem było już z górki. Moja ekipa znalazła punkt, gdzie jedna z naszych zadawała im pytania – na szczęście poradzili sobie i nie było wstydu.
Potem podobno został jeszcze jeden punkt, ale Dwunóżka była już zmęczona – ja nie aż tak, w końcu dobre geny mam, ale nie chciałam być samolubna – i poszliśmy do mety. Później się okazało, że tam daleko, w ostatnim punkcie, to było jakieś agiliti, gdzie podobno chodzi o skoki, przeskoki, nurkowanie w tunelach, a ja przyznam, że jeszcze nie próbowałam i tak na zawołanie to mogłoby mi nie pójść. Dumna jestem, bo na metę dotarliśmy jako trzecia ekipa!
Na mecie czekało duuuużo pyszności!
Widzicie, o wszystkim nasi pomyśleli, tak sprytni wszystko zorganizowali.
Teeeraaaaz o nagrodach! Pierwsze miejsce zdobyło cielę z poprzedniego postu (przypadek! jak leżenie na kolanach kocham!)
Ten czarny wielkopies razem z pańcią zajął pierwsze miejsce. Nie wiem, jak on, ale ona się ucieszyła!
Na drugim miejscu były dwie ekipy!
Jedna to ta wielkopsiolaska ze zdjęcia wyżej, ale odbierał sam pańcio…
…a druga to zespół blond psiolaski z dwoma wiadrami błękitu w oczach:
Kolejnym wygranym był łaciaty Erwin:
I był chyba najdumniejszym z siebie uczestnikiem zawodów!
Się założę, że zdjęcie sobie wydrukuje i powiesi przy posłanku, żeby wszyscy wiedzieli, jakim jest dzielnym i wytrwałym psiundelkiem.
Kolejne miejsce zajął nasz Eter i nie mógł się doczekać, aż pozwolą mu się dobrać do nagrody:
Na koniec były smaczki, głaski i podziękowania… Wszyscy dostali przysmaki!
Odprowadzili mnie potem do biura – pochwaliłam się wszystkim, jak mi dobrze poszło i poszłam po więcej głasków – w biurze zawsze można na nie liczyć. Moja ekipa nie wygrała, ale dyplom był, prezent też, dotarliśmy do końca, zaliczyliśmy prawie wszystkie punkty, spędziliśmy ze sobą duuużo czasu, przemaszerowaliśmy dalekodaleko, i ja miałam całkiem inny dzień, niż zwykle. Czego chcieć więcej?
…Aron zasnął. Niech śpi. W jego wieku sen jest potrzebny hyhyhyhłehłehyhy… więc ja zakończę.
Chciałam niezwykle bardzo, tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może PODZIĘKOWAĆ naszym, którzy organizowali całą akcję, bo wyszła im tak superpsiaśnie, że nawet słów nie mogę znaleźć! Psiekstra też, że tyle dwunożnych przyszło spacerować, bo przed imprezą była wichura straszna i padoliło ciągle i śmy się bali, że nikt nie przyjdzie, bo się przestraszy… Nieliczni tylko zrezygnowali, a było dużo ekip! Słyszałam, że ponad czydzieści. To dużo. To daje nadzieję, że się wieść rozniesie i kolejne zawody będą też co najmniej tłumne!
Na koniec moje zdjęcie z bardzo ważną informacją na różowej apaszce… Bo ja czekam na dom też…
Trzymcie się!
Trańka.