Kilkoro z nas to przeżyło. Na przykład Herbi.
Przyszedł ktoś kiedyś i stwierdził, że taki ideał, bo i większy, i taki przyjazny, kudełki miętkie… Że wzrok już nie ten? A komu to będzie przeszkadzać? Im na pewno nie! Że nasi usłyszeli o planach zabrania Herbiego do domu, to jeszcze pół biedy!… Ale słyszał to Herbi… Wiedział, że to będzie po święcie choinki, a przed farejerwerkami, więc czekał. Mikołaj już dawno był, a Herbi czekał dalej… Potem była noc wyjątkowo hucząco-szczelająca; noc, którą miał spędzić już u siebie, ale z jakiegoś powodu wciąż budził się we własnej budzie… A potem minęła cała zima, wiosna przyszła, zakwitły kwiatki, zwiędła nadzieja…
Z Nową też tak było.
Było oglądanie, był spacer, były pytania o wszystko, była radość u Nowej, były uśmiechy u dwunożnych, było tak idealnie od każdej strony! Nowa to taka psiolaska, że każdy oko zawiesi, więc tu nic dziwnego, że została wybrana! Wiadomo było jeszcze tylko, że trzeba będzie przyjść jednak kilka razy, żeby się czterołapa przyzwyczaiła, przekonała bardziej, bo wiecie, no czasem tak trzeba. Ależ nie ma żadnego problemu! Przyjdzie dwunożny nie raz, przekona do siebie Nową, bajka bedzie cudna! …a potem to już jak z Herbim. Czas mijał, Nowa ślipka wlepiała za każdym razem, jak słyszała kroki, bo przecież jej obiecali, że wrócą i ona już też sobie obiecała, że niczego gupiego nie zrobi… I tak minęły tygodnie…
Myślicie, że to tylko u psów się zdarza? A skądże!
Pewnego dnia przyszła dwunożna, obejrzała sierściuchy i spodobały jej się dwa – Gryzek…
…i Manio…
Oba urodziwe, z przykrymi historiami, bo Gryziu rozpoczął życie tam, gdzie nikt go nie chciał i nie zamierzał o niego dbać, i właściwie cudem został znaleziony i uratowany, a drugi siedzi od małego sierściuszątka w schroniskowej klatce i mimo ogromnych, wiecznie zdziwionych ślipiów (ponoć to urocze jest…), pyzatych polików, nosa jak z plasteliny i grubych łapek, wciąż nikt go nie chce…
W każdym razie te dwa sierściuchy wpadły w oko tej dwunożnej. Nie wiem, czy jeden w jedno oko, a drugi w drugie? Hmmm… Wiem za to, że szczęściarzem ostatecznie został Gryzek! ….znaaaaczy miał zostać… Dwunożna pojechała tylko po transporterek iiii tyle śmy ją widzieli! Gryzek do dziś opowiada, że to pewnie przez te oczy dziwne, że jednak stwierdzili, że nie będą mogli się na nie patrzeć, ale Manio mu odpowiada, że on ma ładne (zresztą, czego on nie ma ładnego, tak sierściuchowe laski wzdychają) i też go nie wzięli…
Ten niby problem z transporterem to u nas jest nawet częsty, ale mnie to dziwi, bo przecież jak można chcieć adoptować sierściucha i przyjść całkiem bez niczego? Myślą, że on tak po prostu podrepta przy nodze, czy wytrzyma całą drogę na rękach? Przecież jak on z klatki wychodzi nagle na ulicę, to jak ma być zupełnie spokojny i zluzowany? Normalne, że się zlęknie, że będzie chciał się wyrwać, bo nagle tak straszno!
…ech… nie myślcie, że to tak często jest. Na szczęście nie. Bywa, że ktoś obiecuje, że przyjdzie i faktycznie przychodzi! Ktoś mówi, że jak trzeba pracować z psem, to będzie i faktycznie przychodzi, przekonuje do siebie, przyzwczaja, a jak ktoś jedzie tylko po obróżkę, transporterek, szeleczki, posłanko, to faktycznie przyjeżdża ze wszystkim i zabiera szczęśliwca do domu!
Zdarzają się jednak też takie przypadki, jak wyżej i tych nie rozumiem…
O, jeszcze mi się przypomniało, Maska też relugarnie słyszy, że po nią przyjdą! Maska jest całkiem mała, podobno ładna (NIC w niej nie widzę…. ale przecież ja posłankiem się nie będę z nią dzielić), więc podoba się wieeeeluuuu dwunooożnyyym! Obiecują jej, że już za chwileczkę, za momęcik będzie ich! …a potem idą do biura, słyszą, że to nie taki łatwy pies, bo będzie super, ale nie od razu, bo się tak psiolaska stresuje może albo może coś ją spotkało kiepskiego i trzeba jej dużo rzeczy pokazać, mieć cierpliwość, najlepiej się poradzić też kogoś… I co potem? Zgadliście! Mówią, że wrócą iiii tyle ich widzimy. Nie pytajcie, jak się czuje Maska, kiedy dwudziesty siódmy raz słyszy, że kolejni nie wrócili.
I wiecie co, ja nie piszę, że jak już się ktoś zapytał o kogoś, to MUSI go zabrać do domu. Wcale nie! Jeśli uważa ktoś, że jednak to nie będzie dla niego dobry kompan, to niech powie to wprost i może inny pies czy sierściuch będzie idealniejszy? Po co tak obiecywać, a potem nie przychodzić? Przecież nawet, jak by ktoś chciał potem wrócić, to mu będzie gupio… A tak by nie było. „Nie jest dla mnie, bo nie umiem, nie znam się, wolę bardziej spokojnego psa, wolę jednak widzącego, mniejszego, mniej czarnego, a sierściuch to jednak może młodszy…”. I superancko, nasi wiedzą, że innego może trzeba doradzić, może jeszcze poczekać, bo na razie mimo 300 psów i 100 sierściuchów żaden nie jest idealny. Bywa. Ale nieeee, lepiej narobić nadziei, obiecać, potem zawinąć się i wykreślić nasze schronisko z mapy, bo „jakoś tak nie teges, pewnie nas pamiętają…”.
Nasi to pół biedy. Oni sobie tam pomruczą i dalej robią swoje, bo to nie pierwszyzna dla nich… Ale my? Moi psiumple? A mruczki te wszystkie? Zostają z tymi nadziejami wymalowanymi w oczach, z tym przebieraniem łapami, bo to dziś! Albo jutro! Może jednak dziś!
…a tu ani dziś, ani jutro…
…i kolejna zima przemija, wiosna przychodzi, znów kwiaty kwitną, nadzieja więdnie smutno….
Tak przykro
?
Smutne, przykro ale czy na pewno aż tak? Nie smutniejszym byłoby gdyby taki ktoś wziął psiaka albo kociaka z początku okazując miłość i zainteresowanie a po krótkim czasie przestał to robić bo zwierzak się znudził, bo znowu trzreba iść na spacer,bo przeszkadza, bo coś poniszczył…bo nie potrafi dostrzec i docenić tego co zwierzak daje nam…miłości, wierności, szacunku. Muszę jednak przyzać rację, że nie jest to w porządku, gdy się obiecuje adopcję po czym nigdy więcej nie pojawia się bez podania przyczyny. Czyżby ten cyfrowy świat, zaczął aż tak wpalać przyzwoitość i honor…Bo skoro w sieci można bezkarnie obrażać, kłamać to co za problem obiecać małej istotce, że się zmieni jej całe życie na lepsze a później bez skrupułów odejść nigdy nie wracająć? Bo skoro tyle czasu spędzamy na obróbce zdjęć, manipulacji rzeczywistym obrazem siebie bo boimy się krytyki i braku akceptacji, to lepiej okłamać w żywe oczy niż powiedzieć, jaka jest prawda, bo jeszcze ktoś o nas coś złego powie, a lepiej zamiatać problemy pod dywan…
Trzymam kciuki za wszystkich sierściuchowych przyjaciół czekających na szczęśliwy dom i lepsze jutro! Trzymam też kciuki za tych ludzi, by przestali się okłamywać i byli szczęśliwsi! 😉